James Hitchcock - Liturgia i obrzęd |
|
Poniższy tekst stanowi treść przemówienia Jamesa Hitchcocka pt.
Liturgy and Ritual na konwencie Stowarzyszenia Uczonych Katolickich (Fellowship
of Catholic Scholars, USA) opublikowany w „Adoremus Bulletin”, Online Edition –
grudzień 2006–styczeń 2007, Vol. XII, No. 9. Przekład: Piotr Lipiński,
opublikowano w Christianitas nr 39
Zmiany liturgiczne po Soborze Watykańskim II były kierowane przez
„ekspertów”, którzy potraktowali reformę jak biurokratyczną procedurę. I choć
większość z nich była specjalistami w sprawach liturgii, z jakichś powodów
zignorowali oni fakt, że obrzęd Kościoła jest głęboko i organicznie zakorzeniony
w tej mistycznej wspólnocie. To zaniedbanie przyniosło istotne szkody życiu
liturgicznemu, które dopiero teraz zaczynają być poważnie traktowane.
TUŻ PO SOBORZE, RUCH LITURGICZNY przeszedł radykalną
zmianę1. Jego celem nie było już wprowadzanie wiernych coraz
głębiej w boskie tajemnice, ale „przybliżenie” liturgii przez minimalizację
obecności elementów mistycznych i sprowadzenie jej do wspólnotowego świętowania.
Pomimo pewnego oporu ze strony zdezorientowanych wiernych, ów biurokratyczny
program w dużej mierze zakończył się sukcesem, zarówno dlatego, że był odgórnie
narzucony, jak i dlatego, że dobrze wpisywał się w ducha epoki, oferując
liturgię pasującą do luźnego stylu nowobogackiego przedmieścia. Znany dowcip
mówiący, iż różnica między terrorystą a liturgistą polega na tym, że z
tym pierwszym można negocjować, znalazł potwierdzenie w historii Ruchu
Liturgicznego w momencie jego zwycięstwa. Ks. Frederick McManus, mający wkrótce
stać się głównym liturgicznym biurokratą w Ameryce, przestrzegał przed
kompromisem i źle pojętą troską o obawy wiernych2, a inny
prominentny ksiądz liturgista porównywał swoją rolę do zadania inspektora
sanitarnego wysłanego do zacofanych tubylców w krajach tropikalnych. Tym, którzy
sprzeciwiali się jego staraniom, odpowiadał surowo: „Takie jest
Prawo!”3. Pewien świecki powiedział zgromadzeniu
liturgicznemu, że istniejące parafie to „w najlepszym wypadku nieszkodliwe
schronienie” dla ludzi niezdolnych do zrozumienia Ewangelii. Jego zdaniem „nauki
społeczne (...) są skłonne widzieć je w kategoriach
patologii”4. Jedną z wielkich niewyjaśnionych ironii
najnowszej historii Kościoła jest to, że Sobór, który rzekomo obiecywał
katolikom większą wolność, ostatecznie wprowadził w kwestiach liturgii
autorytaryzm, który po dziś dzień rządzi żelazną ręką. Najwyraźniej brakuje
źródeł do szczegółowej historii tego, w jaki sposób nieliczne wypowiedzi Soboru
na temat języków narodowych, a tym bardziej jego zupełne milczenie w kwestii
ustawienia ołtarzy, wkrótce przekształcono w powszechnie obowiązujące prawa
egzekwowane z drakońską surowością przez tych, którzy sami ignorowali wszelką
władzę wyższą od siebie, lub przeciwstawiali się jej. Kolejną ironię stanowi
fakt, że świecki opór wobec zmian liturgicznych jest często uzasadniany jako
odrzucenie władzy duchowieństwa, co jest niezamierzonym owocem Soboru. Jeśli
chodzi o liturgię, wielu świeckich wiernych rozumie, że niektórzy członkowie
władz kościelnych wysuwają zupełnie nieuzasadnione postulaty, i że należy
znaleźć jakąś własną drogę. Faktycznie, wielu dawnych katolików wyłącznie
przyglądało się liturgii, co najwyżej zdawkowo w niej uczestnicząc. Liturgiczni
innowatorzy słusznie twierdzili, że liturgia jest w pewien sposób ekspresją
życia wspólnoty wiernych. Jednak ich rozumienie tego, na czym owa ekspresja
miałaby polegać, było wyjątkowo ubogie, właściwie świeckie, gdyż - według
nich - „uczestnictwo” to sprawa wyłącznie śpiewu i ustnej modlitwy, a sama
„wspólnota” ogranicza się do tych, którzy właśnie są zgromadzeni na liturgii w
danym momencie, i nie jest już uczestnictwem w niewidzialnym oraz wiecznym
obcowaniu świętych, w Mistycznym Ciele. Nowy purytański duch systematycznie,
a nawet fanatycznie, prowadził do zmiany lub odrzucenia tej architektury,
symboliki, czy muzyki, które mówiły o wieczności i transcendencji. Kiedy zaś
wreszcie zauważono zubożenie spowodowane takimi działaniami, starano się
stworzyć nowe symbole (tańce, banery5) jednym fiat -
„niech tak będzie”, zupełnie nie licząc się z tym, że autentyczny rytuał musi
być głęboko osadzony w życiu społeczności na przestrzeni wielu
pokoleń6.
Ten purytanizm opierał się częściowo na założeniu, że nowoczesność jest
całkowicie przesiąknięta pragmatyzmem i stare rzeczy nie będą już w stanie
przemówić do nowoczesnego człowieka. Zarzucone dawne elementy rytuału, takie jak
świece, kadzidła, szaty liturgiczne, czy śpiewy, zostały wskrzeszone, ale już w
zupełnie innym kontekście — jako służki szalonego poszukiwania coraz bardziej
ezoterycznych doznań, a ostatecznie psychodelicznego „odlotu” (jeden kapłan
wysunął nawet propozycję wprowadzenia do liturgii „rytualnego
pijaństwa”7). Ale taki podrobiony obrządek prowadzi jedynie ku
głębiom ludzkiej psychiki, nigdy jednak nie zwraca się w kierunku odwiecznego
Boga. W pewnym sensie jest to bardziej wrogie prawdziwej religii niż zwykła
niewiara 8. Duchowe i psychologiczne owoce tej sytuacji
zakorzeniły się już tak głęboko, że nawet dzisiaj wielu nie zdaje sobie sprawy z
powagi sytuacji, twierdząc, że to wszystko jest kwestią wyłącznie prywatnych
preferencji. Ale niekontrolowane zmiany liturgiczne przeciwstawiły liturgię samą
sobie, powodując konflikty, które wciąż pozostają nierozwiązane. Liturgiści
chyba nie rozumieli, jak głęboki wstrząs psychiczny zostanie spowodowany przez
niespodziewaną, często radykalną zmianę życia obrzędowego, a co więcej,
kompletnie zapomnieli o podstawowej prawdzie mówiącej, że liturgia jest
obrzędem - symboliczną akcją dziejącą się w sakralnym czasie i w sakralnej
przestrzeni9, miejscem zwiększonej wrażliwości na symbole,
ekonomiczną kondensacją całej ich gamy10. Liderzy Kościoła
zupełnie tego nie rozumieli, gdyż wpływy zarówno tradycyjnej scholastycznej
teologii, jak i oświeceniowego racjonalizmu nie pozwalały im dostrzec prawdziwej
natury obrzędu i akcji symbolicznej, w czym pomóc mogło studium fenomenologii
rytuału11. Mary Douglas, najbardziej przenikliwa krytyk zmian
w liturgii, stwierdziła: „Jeżeli ludzie biorą pewien symbol, który pierwotnie
znaczył coś innego, i energiczne trzymają się tego odwróconego symbolu, to jego
znaczenie dla ich osobistego życia musi być bardzo
głębokie”12. Według Roberta Redfielda: „Ludzie przestają
wierzyć, bo przestają rozumieć, a przestają rozumieć, bo przestają czynić to, w
czym można wyrazić to rozumienie”13. Katolicyzm odznaczał się
bogactwem obrzędowych gestów i symboli, ale po Soborze nowy duch purytanizmu
pozbył się znacznej części dawnej symboliki z powodu jej „bezsensowności”.
Zgodnie z racjonalistyczną mentalnością reformatorów, większość zmian zaszła
wyłącznie na poziomie świadomości, prowadząc do czegoś, co można określić jako
złudzenie wyrazistości — znaczenie obrzędów objaśniano w sposób sprawiający
wrażenie, że symbole są zupełnie zbędne. Być może błędy spowodowane przez brak
wrażliwości były niezamierzone, lecz kiedy stało się jasne, w jak dużym stopniu
wierni zostali zdezorientowani, wielu innowatorów uznało to za dobro, gdyż oto w
ten sposób katolicy „uwalniali” się od tego, co nazywano wtedy opresyjną i
uciążliwą przeszłością14. „Oczyszczenie” kultu, zamiast
otwierania coraz głębszych źródeł duchowości, powodowało często powstanie
próżni, którą szybko zapełniała kultura świecka15. Święte
obrzędy zawsze ukazują się jako uświęcone przez Boga16, ale
tempo, z jakim wprowadzano zmiany liturgiczne, sprzeczne i budzące zamieszanie
wypowiedzi na ich temat, droga wprowadzania reform za pomocą komitetów i innych
biurokratycznych ciał, ciągłe dyskusje, zastąpienie ksiąg liturgicznych luźnymi
kartkami, całościowa destrukcja dużej części tego, co było darzone szacunkiem
przez licznych wiernych, i niekończące się majsterkowanie — to wszystko
spowodowało, że liturgia wydaje się obecnie czymś całkowicie ludzkim. W
oczach wielu nie jest to już „dzieło Boże”, w którym ludzie mają zaszczyt
uczestniczyć, ale raczej coś, czemu można samodzielnie nadawać
kształt17. Sam rdzeń koncepcji „eksperymentalnej” liturgii
jest destrukcyjny, bo zakłada, że liturgię można świadomie przekształcać,
dostosowywać do założeń proponowanych przez jej uczestników, a rezultaty
studiować niczym przypadki kliniczne. (Jedynie kilka z tych „eksperymentów”
uznano za porażki, nawet jeżeli zabijano pacjenta w trakcie doświadczenia).
Papież Benedykt XVI stwierdził, że koncepcja „twórczej” liturgii jest fałszywa,
ponieważ traktuje liturgię jako dzieło człowieka18. Całą
sprawę chyba najlepiej rozumieją ci, którzy ścierają się ze sobą w ciągłych
liturgicznych potyczkach. Większość laikatu biernie akceptuje wszystko,
cokolwiek zostanie zarządzone z góry.
Tymczasem „tradycjonaliści” wierzą, że sens liturgii można przywrócić
jedynie przez powrót do „starej Mszy”. „Liberałowie” również zgadzają się z tym,
że obecny ryt jest jałowy, ale według nich należy iść w kierunku coraz to nowych
i bardziej radykalnych eksperymentów. Obie grupy jednak zdają sobie sprawę z
wagi zmian, które już nastąpiły. Posoborowy kryzys liturgiczny odcisnął
szczególne piętno na dwu grupach katolików - wrażliwych młodych ludziach i
kapłanach. Ich tożsamość religijna jest głęboko związana z liturgią Kościoła
pogrążonego w chaosie obrzędowym i organizacyjnym. Ponieważ dorastali w tamtych
latach, ich doświadczenie spójnego i uporządkowanego katolicyzmu jest bardzo
niewielkie, jeśli w ogóle można o nim mówić. I chociaż wiele eksperymentalnych
liturgii miało przyciągnąć młodzież, głównym ich skutkiem było wręcz jeszcze
głębsze utwierdzanie młodych w ich niechęci do głównego rdzenia Kościoła. W tym
samym czasie, duchowieństwo przeżyło tak głęboki kryzys, że poddawano w
wątpliwość istnienie sakramentalnego powołania. Widoczne zeświecczenie życia
kapłańskiego i religijnego miało prawdopodobnie większy wpływ na osłabienie
wiary zwykłych katolików niż bezpośrednie ataki dysydenckich teologów. Chociaż
mówiło się, że tradycyjna liturgia była „bezsensowna”, w rzeczywistości chodziło
o to, że sens, który wyrażała, był nieodpowiedni — zbyt „nadprzyrodzony”, zbyt
„wertykalny”, zbyt „archaiczny”. Inżynierowie zmian chcieli je wykorzystać, by
spowodować przy okazji zmianę podejścia do czynności liturgicznych. (Na przy
kład, jeden z sekretarzy generalnych Międzynarodowej Komisji na rzecz Języka
Angielskiego w Liturgii [ang. ICEL] przyznał, że przyjmowanie Komunii na rękę
spowodowało osłabienie zmysłu czci, i dowcipkował z widoczną satysfakcją, że
„Komunia stała się tanim towarem, tańszym niż pizza, bo za pizzę trzeba przecież
zapłacić”)19. Początkowo twierdzono — zgodnie z tradycyjną
nauką o ważności sakramentów — że zmiany liturgiczne, nawet najbardziej
radykalne, nie są w stanie naruszyć istoty Mszy, bo czegokolwiek kapłan by nie
czynił, dopóki wypowiada prawidłowo słowa konsekracji, nie może zaszkodzić
sakramentalnej obecności. Szybko jednak zrozumiano, że nie da się po prostu
oddzielić zagadnień liturgicznych od doktrynalnych. Według zasady Lex orandi est
lex credendi zmiana w kulcie może wpłynąć na to, w co się wierzy — dziś nie
trudno zauważyć, że nie wszyscy katolicy podzielają tę samą teologię
Eucharystii. Tak więc wbrew czasami wygłaszanym banalnym opiniom, radykalna
zmiana w liturgii nie jest i nie może być nowym sposobem wyrażania tej samej
wiary. Awersja niektórych katolików do tradycyjnej liturgii i skwapliwe
korzystanie z coraz bardziej eksperymentalnych form wyrastają właśnie ze
zwątpienia, z pragnienia, by religię zredukować tylko do jakiegoś duchowego
poszukiwania. Jednym z zadań oficjalnego obrzędu jest zachowanie wiary wspólnoty
wiernych w czasach, gdy istnieje niebezpieczeństwo jej utraty. Chodzi o to, by
tę wiarę przechować nietkniętą aż do momentu, gdy zostanie na nowo
odkryta20. Dlatego też nieautoryzowanym liturgiom towarzyszy
pewne niebezpieczeństwo. Zasada Lex orandi est lex credendi może być cytowana
jako dowód, iż opuszczenie poszczególnych części Mszy, chociażby wyznania wiary,
oznacza, że pewne doktryny nie są już nauką Kościoła. Wśród praktykujących
katolików nawet samo pojęcie Boga wydaje się niewyraźne i niejasne, gdyż jest
zlepkiem wszystkich możliwych koncepcji: od prawowiernej nauki chalcedońskiej,
poprzez deizm, aż do pewnego rodzaju samoubóstwiającego się panteizmu.
Oczywiście, wierni powinni być pouczani w sposób dostosowany do ich możliwości o
znaczeniu liturgii, powinni śledzić akcję liturgiczną i włączać się w modlitwę.
Jednakże stopień „uczestnictwa” w liturgii przed Soborem był i wciąż jest
znacznie niedoszacowywany. Wierni rozumieli wtedy choćby tylko to, że na ołtarzu
dzieje się coś, co przynależy do wieczności — sam Chrystus jest obecny — a oni,
w duchu uwielbienia, uczestniczą w tym wydarzeniu. Autentyczny obrzęd nie wymaga
od swoich uczestników doświadczeń emocjonalnych; często uczestniczą oni w nim na
sposób mogący wydawać się pewną rutyną21. Większość katolików
przed Soborem wysoko ceniło symbolikę liturgiczną, nawet jeżeli nie rozumiało do
końca jej znaczenia. Ale po Soborze, nieuniknioną konsekwencją braku wrażliwości
na naturę akcji obrzędowej, „sensowność” kultu została uzależniona od
subiektywnych przeżyć zgromadzenia. Tylko spontaniczność może być autentyczna.
Takie założenie musiało w końcu doprowadzić do tego, że zgromadzenie będzie
tworzyć własne liturgię.
Ale jak ostrzegał Tomasz Merton: Świecki personalizm jest jakimś szałem
indywidualności, manią pokazywania samego siebie, w której najwyższą wartością
jest uznanie swej własnej wyjątkowości. (...) Tymczasem chrześcijański
personalizm nie wymaga wyciągania na zewnątrz, upubliczniania tego, co w nas
najskrytsze (...) Tym, co ma być pokazywane, obwieszczane, celebrowane i
konsumowane, jest nie moja osobowość, ale osobowość Chrystusa Pana. (...)
Śpiewamy w ten sam sposób, modlimy się tymi samymi słowami, przyjmujemy te same
pozycje — i owo “to samo” wcale nie rani naszej
indywidualności22. Klasyczna teoria obrzędu mówi, że ryty nie
służą wyrażaniu tego, co ziemskie, ale tego, co stoi poza czasem — są miejscem,
gdzie człowiek oddzielony od spraw codzienności może uświadomić sobie obecność
mocy podtrzymujących świat23. Ryty wymagają osobistego
poświęcenia, które jest ponad przemijającymi nastrojami, są formą głębokiego
zrozumienia wszechświata przez tych, którzy w nich
uczestniczą24 — i właśnie to, paradoksalnie, powoduje, że
obrzędy są dużo bardziej „bliskie” człowiekowi niż te formy, które świadomie
chcą się do niego „przybliżyć”. Praktycznie od samego początku, Kościół
katolicki, tak jak i inne wielkie religie, tolerował obok oficjalnego kultu
ludową pobożność, a nawet jej sprzyjał, gdyż wspomagała wiernych w ich osobistym
życiu. I o ile sama Msza była sprawowana bardzo formalnie, w duchu często
zresztą chwalonej rzymskiej powściągliwości, o tyle osobista i subiektywna
pobożność była wyrażana przez prywatne nabożeństwa. Tłumiąc je, oraz starając
się, przynajmniej przez jakiś czas, uczynić z Eucharystii praktycznie jedyną
legalną formę katolickiej pobożności, innowatorzy doprowadzili do emocjonalnego
głodu, który bezskutecznie próbowali nasycić samą liturgią. Ironią jest fakt, że
kiedy Ruch Liturgiczny w końcu osiągnął cel swej wieloletniej walki — uczynienie
Eucharystii centrum życia katolika — udział w liturgii spadł drastycznie w
prawie wszystkich wspólnotach. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy była wojna,
którą wydano ludowej pobożności właśnie w imię liturgii. Popularne nabożeństwa
podtrzymywały wiarę katolików w ich osobistym życiu, i kiedy zmarginalizowano
je, by Eucharystia mogła zająć należne sobie miejsce, szacunek dla Mszy
spadł25. (Później powstał Ruch Charyzmatyczny, mający być nową
formą osobistej pobożności, nie znajduje on jednak wielu, lub nawet żadnych
odpowiedników w katolickiej tradycji). Obecny konflikt liturgiczny jest często
przedstawiany jako spór „tradycjonalistów” i „innowatorów”, co jednak nie oddaje
dobrze istoty tej sprawy. Oczywiście stosunek do tradycji jest fundamentem wiary
katolickiej, ale rozwój zawsze jest nieodłączną częścią samej tradycji, zatem
liturgiści, co do zasady, mają prawo domagać się pewnych zmian. Jednak, być
może, największym ze wszystkich błędów liturgicznych po Soborze było
podkreślanie zerwania ciągłości, częste mówienie o „nowej” liturgii, a w
konsekwencji niepowodzenie w pokazaniu wiernym, na czym polega ciągłość nowej i
starej formy. Niepowodzenie to jest w dużej mierze przyczyną powstania ruchu
określającego się „Tradycjonalizmem”, a którego co bardziej radykalne grupy
popadły w schizmę26.
Liturgiczne zmiany po Soborze były pierwotnie uzasadniane jako powrót do
najstarszych form liturgii, jako „re-formowanie”, w którym ostatecznym kryterium
miała być praktyka Apostołów. Jednak niemal od razu innowatorzy stwierdzili, że
to również będzie nieodpowiednie, i zwrócili się do kultury współczesnej, by z
niej czerpać inspiracje. (Do dzisiaj zachowana została ta dwoistość
argumentacji. Katolikom, którzy wyrażają niezadowolenie ze zreformowanej
liturgii, mówi się, że Kościół powrócił do swych starożytnych korzeni, albo, że
dostosował się do potrzeb współczesności.) Obrzęd uobecnia całą historię
danego społeczeństwa i to w taki sposób, że historia ta jest żywa, nieważne jak
słabo zdaje sobie ono z tego sprawę. Według Mary Douglas: Z dalszego
oczyszczania starych obrzędów, ich upraszczania i zubażania, wychodzimy nie
tylko jako obrzędowi biedacy, ale również z innymi stratami (...) Jedynie wąski
wycinek historycznego doświadczenia jest akceptowany. Celebrowaniu Ostatniej
Wieczerzy i prostocie rybaków-apostołów towarzyszy przewrażliwienie na punkcie
przodków. (...) Antyobrzędowcy, odrzuciwszy całą listę świętych i papieży,
chcieli spróbować jeszcze raz bez bagażu historii. Destrukcja rytuału „pozbawia
ludzi zdolności do wyrażania głębi czasu minionego” 27.
Papież Benedykt zauważył, że przez odwoływanie się wyłącznie do „wczesnego
Kościoła” liturgiści zanegowali całe stulecia organicznego rozwoju i uznali ich
dorobek za niedostosowany do potrzeb współczesności28. Dla
niektórych katolików przeszłość Kościoła stała się w ten sposób zwykłym
ciężarem, a nawet czymś wstydliwym. Pozornie irracjonalne reakcje niektórych na
wszystko, co tradycyjne w liturgii — choćby przymus niszczenia starych kościołów
— są właśnie wyrazem takiego stosunku do przeszłości. Modlitwy po łacinie,
chorał gregoriański, barokowa polifonia, czy gotycka architektura wywołują u
niektórych zakłopotanie, a nawet odrzucają ich właśnie dlatego, że mówią o
czymś, co jest tajemnicze, transcendentne i boskie — wymagające czci i szacunku.
Autentyczny obrzęd ma w sobie coś, co jest w pewnym sensie archaiczne, przy czym
nie znaczy to — „martwe”29, gdyż taki obrzęd jest
doświadczeniem czasu sakralnego — bezczasowości w czasie30.
Liturgie eksperymentalne, chociaż rzekomo mają być ekspresją ludzkiej
kreatywności — wyrazem ludzkiego panowania nad światem — faktycznie pokazują
jedynie jego zniewolenie w tymże świecie. Uwalniając się od ciężaru przeszłości,
ludzie współcześni poddają się tyranii historii — zachowują się, jak gdyby
zupełnie koniecznym było żyć w zgodzie z duchem czasów. Obrzęd, między innymi,
uosabia głęboki porządek — porządek samego kosmosu — zatem jeśli rytuał pogrąża
się w chaosie, człowiek ma wrażenie, że tak samo dzieje się ze światem, a on sam
jest więźniem, zdanym na kaprysy przypadku i historii. Zerwanie ciągłości z
tradycją, czy to zamierzone, czy też mimowolne, spowodowało całkowite odwrócenie
się katolików od swych własnych zasobów duchowości, co jest straszliwym duchowym
zubożeniem. Mamy tu bezpośrednie odniesienie do herezji modernizmu, którą św.
Pius X nazwał tak, gdyż jako jedyna z herezji w historii Kościoła chce narzucić
mu jakieś obowiązki wobec danego czasu. Wszystkie poprzednie herezje rościły
sobie prawo do właściwego odczytania wiecznej prawdy; tylko modernizm zażądał
poddania się duchowi czasów. Doświadczenie chaosu jest bliskie sercu
nowoczesności, a przeważający duch szerokiego nurtu kulturowego zwanego
modernizmem można właściwie określić jako konieczność wątpienia nawet w
możliwość ostatecznej transcendencji, co samą koncepcję „nowoczesnego” kultu
czyni problematyczną. Dla przykładu, wiele cenionych budynków kościelnych
odrzuca ludzi ze względu na swój chłód i pustkę. O ile bowiem robią wrażenie
jako architektura, to zdają się mówić nie o Bogu, a co najwyżej o jego
nieobecności, a także o zagubieniu człowieka, który oddaje się jakiemuś
niejasnemu poszukiwaniu „sensu”. Historia pokazuje, iż pewne wieki są bardziej
kreatywne niż inne i jest wysoce nieprawdopodobne, żeby na wskroś świecka — czy
wręcz nawet bezbożna — kultura stworzyła nowe formy religijności odznaczające
się trwałą wartością. Tak więc zanim pojawią się nowe postacie autentycznej
liturgii, katolicy będą z konieczności spoglądać w przeszłość, lecz ani w duchu
„restauracji”, ani w duchu „retro”, co byłyby tylko namiastką autentycznej
tradycji naszej kultury. To odrzucenie „ciężaru” przeszłości nie tylko skutkuje
uwięzieniem jednostki w teraźniejszości, ale i drastycznie okraja zakres samej
wspólnoty wiernych. Msza nie jest już odprawiana w obecności wszystkich aniołów
jako część obcowania świętych. Teraz to tylko zwykła działalność grupy ludzi
zgromadzonych w pewnym czasie i miejscu. Można zaobserwować — i ma to związek z
tym, co właśnie powiedziano — upadek praktyki modlitwy za zmarłych, głównie z
powodu osłabienia poczucia, że żywi i umarli tworzą jedną wieczną wspólnotę. Jak
na ironię, nacisk, by traktować liturgię pogrzebową jako radosną celebrację
zmartwychwstania, zbiegł się w czasie z utratą przez wielu wiary w to
zmartwychwstanie, i teraz katolicka liturgia pogrzebowa w praktyce coraz
częściej sprowadza się do celebracji życia zmarłego. Jest to po prostu świecka
uroczystość wciśnięta w ramy religijnego obrzędu. Ponieważ uważa się przeszłość
za martwą, również struktura Kościoła musi być postrzegana jako opresyjna.
„Sensowna” pobożność musi odrzucić doktryny i praktyki, które — w czyimś
odczuciu — są narzucone. W okresie radykalnych zmian, obrzęd i symbol jest
raczej źródłem niezgody niż tym, co łączy31. Zamiast służyć
ekspresji życia wspólnoty, obrzęd, który jest za bardzo „dostosowany”, może być
źródłem kolejnych podziałów32.
Po Soborze zarówno dawna łacina, chorał, nowenny, jak i — z drugiej strony
— nowe banery czy gitary stały się przedmiotem, nierzadko złośliwych,
sprzeczek. Podczas posoborowych przemian, jedna mantra była wymawiana
szczególnie pobożnie: „wspólnota”. To właśnie jej osiągnięcie miało być głównym
celem reformy, a jej brak największą porażką Kościoła przedsoborowego. Ale żywa
tradycja jest ważną częścią każdej autentycznej wspólnoty, tak więc
reformatorzy, porzucając tak wiele z tradycji, sami działali przeciwko temu, co
podobno tak bardzo chcieli osiągnąć. Im bardziej wychwalano ideał wspólnoty, tym
bardziej pozostawał on niesprecyzowany. Niektórzy uznali w końcu, że lokalna
parafia nie może już być wspólnotą i gromadzili się na liturgię wyłącznie z
ludźmi o podobnych poglądach. Odmowa uczestnictwa w zwyczajnym obrzędzie
Kościoła i pragnienie specjalnych celebracji (czy to w wersji „liberalnej”, czy
też „konserwatywnej”) stały się symbolem fragmentacji wspólnoty. Silny obrzęd,
którego ważność jest uznawana domyślnie przez wszystkich, można odnaleźć w
silnych wspólnotach, które mają wyraźne poczucie swych granic — tego, czym
różnią się od innych grup. Zatem osłabienie wspólnoty i osłabienie obrzędu
wzajemnie się sprzęgają33. Według tradycyjnej katolickiej nauki wspólnota nie
jest przede wszystkim strukturą ludzką, ale udziałem w społeczności świętych, a
utrata wiary w tę prawdę powoduje, że niedoskonałość poszczególnych wspólnot nie
może już zostać pokonana. Ponieważ uczestnicy kultu mają zwracać się przede
wszystkim ku sobie nawzajem, podziały potęgują się do tego stopnia, że tylko
zupełnie jednolite wspólnoty mają rację bytu. Obietnica wolności znowu
zaprowadziła do po prostu innego rodzaju więzów, gdyż wierny jest ograniczany
nie tylko przepisami liturgicznymi Kościoła powszechnego, ale również
arbitralnymi żądaniami poszczególnych diecezji, czy parafii . W diecezji Orange
w Kalifornii, pewien ksiądz powiedział parafianom, że klęcząc podczas Komunii,
popełniają grzech śmiertelny, a stwierdzenie to poparł oficjalny przedstawiciel
diecezji34. Celebransa nazywa się teraz często
„przewodniczącym”. Chodzi o to, by zepchnąć na drugi plan jego hierarchiczną
pozycję, oraz ideę, że reprezentuje on Chrystusa w jakiś specjalny sposób. Ale
ironicznie prowadzi to tylko do nowego, przesadnego klerykalizmu. W tradycyjnej
liturgii to, kto jest celebransem, pozostaje w dużej mierze bez znaczenia. Jak
jednak zauważył Max Weber, w czasach zamętu i destrukcji, władza przechodzi w
ręce „charyzmatycznego lidera”, który rzekomo rozumie bieg historii i oferuje
kierownictwo, jakiego nie zapewniają już zorganizowane
struktury35. Wielu komentatorów doszło do wniosku, że
skutkiem, być może niezamierzonym, zwrócenia celebransa podczas Mszy do ludzi
stało się podkreślenie jego osobowości i własnego „stylu” odprawiania. Co
ciekawe, jednym z pierwszych, który w ogóle kwestionował roztropność takiej
praktyki, był zdecydowanie awangardowy teoretyk komunikacji Marshall McLuhan,
który ostrzegał: Ciągłe zwrócenie celebransa w stronę publiczności czyni z
całego wydarzenia coś wyłącznie humanistycznego. (...) „ubieranie” celebransa w
zgromadzenie, które ma być jedynym, zbiorowym znakiem dostojeństwa, pozbawia go
jakiejś fascynującej mocy i charyzmy36. Josef Jungman, wybitny
historyk liturgii, stwierdził, że zwrócenie celebransa do ludzi byłoby jak
najbardziej stosowne, gdyby Msza stanowiła wyłącznie akt nauczania, albo
świętowania, a nie „ofiarę i hołd składane Bogu”37.
Zaciemnienie prawdy, że Msza jest ofiarą, to chyba największe doktrynalne
niebezpieczeństwo spowodowane przez zmiany liturgiczne. Sam papież Benedykt XVI
wypunktował historyczne i teologiczne błędy pozycji versus populum
38. Ze wszystkich deformacji narzucanych w imię Soboru,
najbardziej fundamentalna była próba przekształcenia istotowo „wertykalnego”
aktu czci — praktycznie wszystko w tekście Mszy jest odnoszone do Boga, niewiele
zaś do mojego sąsiada z ławki — w rytuał wspólnotowego braterstwa,
pierwszorzędny przykład „odwróconego symbolu”, o którym mówi Mary Douglas.
Największym źródłem liturgicznego bałaganu jest odmiana popularnej, ale nie do
końca dostrzeganej, choć opanowującej współczesność herezji — pelagianizmu,
który przeczy ludzkiej grzeszności. Tu przykładem niech będzie niedawne
prowokacyjne stwierdzenie, że wierni powinni mówić podczas Mszy: „Jezu, jestem
godzien, abyś przyszedł do mnie, pomóż mi być takim, jak Ty”.
Niemniej ważną rolę odgrywa równie prowokacyjna opinia, że oficjalna
liturgia ma przede wszystkim „kontrolować” ludzi39. Owszem,
można znaleźć teologiczne argumenty uzasadniające pozycję stojącą podczas
najświętszych części Mszy, ale dziś wielu uważa wręcz, że klęczenie w obecności
Boga jest poniżające. Pelagianizm ujawnia się nie tylko w aż tak bezpośredni
sposób, jak w powyższych przykładach, ale również poprzez pragnienie uczynienia
liturgii wyłącznie dziełem człowieka, emanacją jego własnej osobowości, kolejną
manifestacją kreatywności jednostki. Jeśli traktujemy liturgię w ten sposób, jej
„styl” powinien być umyślnie i aż sztucznie przypadkowy, przeplatany elementami
humorystycznymi, z dialogiem celebransa i zgromadzenia zamiast homilii, a
wszystko po to, by stworzyć nieformalną atmosferę, w której ludzie nie odczuwają
bojaźni z powodu przebywania w obecności Wszechmogącego, a przede wszystkim nie
odczuwają, że mogą w jakiś sposób podlegać sądowi. Dla wielu ludzi przekazanie
znaku pokoju, choć jest tylko opcjonalnym elementem liturgii, urosło do
najważniejszego punktu celebracji40. Idealna współczesna
liturgia musi być sprawowana w przestrzeni świeckiej, wybranej tylko ze względu
na jej wygodę, z jak najmniejszą liczbą elementów wyraźnie religijnych —
metalowe krzesła składane, niewiele (jeśli w ogóle) symboli sakralnych, muzyka
ledwie odróżnialna od tego, co słyszy się w telewizji, naczynia eucharystyczne
przyniesione z kuchni. Niekończąca się debata na temat muzyki liturgicznej nie
zamyka się wcale wokół spraw gustu czy jakości. W całkiem wczesnej fazie zmian,
adwokaci nowej muzyki wprost przyznawali, że ich zamiarem jest wprowadzenie
zupełnie nowego rozumienia samego kultu41. Chociaż liturgiści
podkreślają potrzebę wprowadzenia „nowoczesnej” muzyki, zupełnie ignorują
modernizm w muzyce klasycznej — choćby pobożnego rosyjskiego prawosławnego Igora
Strawińskiego — gdyż taka muzyka jest często bardzo dziwna i wymagająca, i nie
pozwala na osiągnięcie tej swojskiej atmosfery, którą zapewnia „muzyka
ludowa”42. W sumie, obrzędy w języku narodowym stanowią pewien
zysk Kościoła. Niemniej jednak i zmysł języka sakralnego, razem ze zmysłem
sakralnego czasu, przestrzeni i gestu, padł ofiarą zmian liturgicznych. Jak
pokazuje obecna debata na temat tłumaczeń tekstów mszalnych, większość
liturgistów ignoruje fakt, że oficjalny kult, chyba we wszystkich wielkich
religiach świata, był zawsze sprawowany w języku sakralnym, który wcale nie
musiał być niezrozumiały dla wiernych, ale przynajmniej był bardziej formalny i
bardziej archaiczny niż codzienna mowa potoczna. Ubóstwo posoborowego języka
liturgicznego nie jest tylko wynikiem zwykłego braku wyczucia — celowo nadano
temu językowi taki kształt, aby przeżywanie liturgii było jak najbardziej
ziemskie. Nawet sekretarz generalny Międzynarodowej Komisji na rzecz Języka
Angielskiego w Liturgii przyznał kiedyś, że tłumaczenia tekstów mszalnych są
„kiepskimi i zbanalizowanymi wersjami dużo mocniejszych
oryginałów”43. W końcu, gorliwi uczestnicy kłopotliwie
„nowoczesnych” liturgii chcą usłyszeć samych siebie, w ten sposób potwierdzając
słuszność opinii Emila Durkheima, że religia jest ostatecznie wspólnotą, która
za przedmiot kultu obiera samą siebie44. Zamierzona
przypadkowość współczesnej liturgii jest wyrazem fragmentacji, bo obrzędy
cechujące się uroczystym dostojeństwem potwierdzają spójność całej
wspólnoty45, a przypadkowość wyraża ducha czasów i poważnie
osłabia łączącą moc, którą powinien odznaczać się obrzęd. Jeśli przepisy
liturgiczne Kościoła są skrupulatnie przestrzegane w każdej, nawet najmniejszej
wspólnocie, wierni jednoczą się w ten sposób z całą społecznością świętych.
Logicznym celem, do którego zrywami przez czterdzieści lat dążą zmiany
liturgiczne, jest całkowite zarzucenie obrzędu, przez który rozumie się
uporządkowaną symbolikę, i zastąpienie go chałupniczą, półspontaniczną
celebracją, w której każda wspólnota wybiera czytania, które uzna za najbardziej
odpowiadające jej potrzebom i komponuje własne improwizowane modlitwy. Brak
takiej spontaniczności musi być w oczach tych, którzy przyswoili sobie ducha
rządzącego nowoczesną liturgią, kompromitacją reformy. Towarzyszy temu
synkretyzm, który powoduje, że elementy bardzo wielu tradycji są ze sobą
łączone, bez zwracania uwagi na ich właściwe znaczenie, po to, by zapewnić
kolejne „sensowne przeżycie” tym, którzy odcięli się od własnych tradycji, a
których poruszyć wciąż może samo subiektywne doświadczenie.
Jak zauważył kardynał Arinze, w Afryce taniec rytualny nie jest wyrazem
subiektywnej kreatywności, jak zwykło się go postrzegać na Zachodzie, ale
formalnym i uroczystym obrzędem46. Ruch Liturgiczny
podkreślał, że liturgia musi być „bliska” życiu. Wyrażano nadzieję, że reforma
liturgiczna pomoże usunąć zło społeczne, mimo że związek między tymi sprawami
nie był często należycie wyjaśniany. Odnowa liturgiczna miałaby się sprawdzić
między innymi dzięki przekształceniu katolików w działaczy na rzecz zmian
społecznych47. Tuż po Soborze, w rozgorączkowanej atmosferze
lat sześćdziesiątych, starano się dokonać tego zupełnie bezpośrednio, skutkiem
czego zaprzeczono transcendentnemu znaczeniu kultu — przez homilie,
nieautoryzowane czytania i symbole wprost związane z tematyką społeczną.
Doprowadziło to do podziału w Ruchu Liturgicznym, a także do powstania
przekonania u niektórych katolików, że sama idea kultu jest niestosowna, bo
odrywa od działalności społecznej. Jak stwierdziła Mary Douglas, kiedy
oznajmiono, że obrzęd jest bezsensowny i zastąpiono go subiektywnym
doświadczeniem, nieuchronnie musiało to spowodować skierowanie się ku czysto
humanistycznej filantropii, co oznacza, że „symboliczne życie duchowe skończyło
się”48. Ale jest jeszcze jedna, nawet bardziej zasadnicza
sprawa — dlaczego, w kontekście nauczania pewnych wpływowych szkół współczesnej
teologii, ludzie mają czuć jakiekolwiek zobowiązanie do sprawowania kultu w
tradycyjnym znaczeniu, jeśli takie rzeczy jak działalność społeczna, podziwianie
przyrody, albo wspólne świętowanie mogą być bardziej „sensownymi” drogami do
Boga, czymkolwiek ten Bóg miałby być? Jeżeli jednak istoty ludzkie mają
obowiązek do oddawania czci swemu Stwórcy, oczywiste jest, że takiego kultu nie
uprawomacniają sami wierni, ale że musi on być dziełem Bożym, w które włączają
się wierni. Wobec tego, współczesne koncepcje „sensownej” liturgii okazują się
przeszkodą dla prawdziwego kultu. Czasy obecne już chyba dostatecznie dojrzały
do tego, co Papież Benedykt nazwał „reformą reformy”. Można mieć nadzieję, że
zostanie ona przeprowadzona, gdyż Ojciec Święty gotowy jest podeprzeć ją
autorytetem swego urzędu. Ponadto wreszcie również większość amerykańskich
biskupów nie tylko rozumie powagę tych problemów, ale co więcej nie ma już
ochoty dłużej polegać na „ekspertach”, którzy spowodowali większość z nich, i
uparcie obstają przy tych samych chybionych koncepcjach. Sprawy liturgii są
kluczową i najbardziej bezpośrednią troską biskupa — zasadniczą manifestacją
jego władzy — i wysoce niewłaściwe jest oddawanie ich w ręce biurokratów. Swoją
drogą, liturgiczna biurokracja ma się wciąż całkiem dobrze i dysponuje pewnym
poparciem w episkopacie, co pokazał publiczny opór wobec nowych tłumaczeń
tekstów mszalnych. Jak również zauważył Ojciec Święty, zbyt daleko idąca
reforma, nawet jeżeli zmierzająca w dobrym kierunku, mogłaby głęboko
zdezorientować społeczność Kościoła w podobny sposób do tego, co stało się po
Soborze49. W praktyce wydaje się więc, że Kościół musi obecnie
tolerować pewien liturgiczny pluralizm — wciąż wzywając do przestrzegania
oficjalnych norm, pozwoli na różne „style” — od Mszy trydenckiej do „Mszy
gitarowych”. Jakkolwiek takie rozwiązanie może być konieczne, Kościół katolicki
będzie, po raz kolejny, zmuszony do zastosowania czegoś, co można nazwać
anglikańskim sposobem łagodzenia głębokich różnic. Przez wieki Kościół zawierał
w sobie różne ryty, ale te nie-rzymskie były przeznaczone wyłącznie dla wspólnot
o długich tradycjach, a katolicy nie mogli przyłączyć się do danego rytu
wyłącznie na podstawie własnych upodobań. Jakąkolwiek drogą proces odnowy będzie
przebiegać, nawet jeśli nie będzie ona wprost prowadzić do realizacji jej
postulatów, nasze cele muszą pozostać jasne, aby w końcu — zapewne jest to
kwestia raczej dekad niż lat — ruch prawdziwej reformy odniósł sukces. Obecnie
nie ma powodów do hurra-optymizmu, można pozwolić sobie jedynie na suche
pocieszenie, jakie skierował do Anglików Winston Churchil w 1942 roku: „To nie
jest koniec. To nie jest nawet początek końca. Ale być może jest to koniec
początku”.
PRZYPISY
1. Nie jest jasne, w jaki sposób cele klasycznego
Ruchu Liturgicznego zostały praktycznie odwrócone – czy liturgiści planowali
rewolucję już przed Soborem, czy też ich program został zmieniony w gorączkowej
atmosferze, jaka po nim nastąpiła. Pewne wskazówki można znaleźć w książce The
Monk’s Tale autorstwa Kathleen Hughes (Collegeville, MN, 1991), będącej
biografią benedyktyńskiego liturgisty Godfreya Diekmanna. 2. Ks.
F. McManus, The Revival of Liturgy, New York 1963, s. 208, 211-212,
218. 3. G. Sloyan, Worship in a New Key, New York 1965, s.
16-17, 22-25, 68-69, 71, 139, 172-178. 4. L.G. Dowdey, w:
Worship in the City of Man, Daniel O’Hanlon SJ (ed.), The Liturgical Conference
1966, s. 163, 167. 5. Chodzi o dużych rozmiarów stojące
transparenty przedstawiające np. krajobrazy, ornamenty itp. z jakimś religijnym
podpisem, mające ozdabiać wnętrze świątyni. W Polsce te motywy wykorzystywane są
jak dotąd głównie na przykościelnych bilboardach jako tzw. „ewangelizacja
wizualna (przyp. red.). 6. V. Turner, Passages, Margins, and
Poverty, „Worship”, XLVI, 7 (September 1972), s. 398. 7. F.W.
Mahoney, M.M., The Aymara Indians: Model for Ritual Adaptation, „Worship”, XLV,
67 (Aug.-Sept. 1971), s. 407. 8. Szczególnie warto zwrócić tu
uwagę na „duchowoś ć” byłego dominikanina Matthew Foxa – On Becoming a Musical,
Mystical Bear, New York 1972 and Creation Spirituality, San Francisco
1991. 9. A.R. Radcliffe-Brown, Structure and Function in
Primitive Society, Glencoe, III, 1952, s. 157. Chociaż istnieją ogromne różnice
między obrzędami pogańskimi i chrześcijańskim, między „prymitywnymi”, a
zaawansowanymi kulturami i rytuałami – dotyczą one sztuki, muzyki i innych
elementów sprawowanie kultu – wciąż można mówić o pewnych cechach wspólnych.
Oczywiście, katolicka liturgia przewyższa wszystkie inne obrzędy, ale zakłada
się, że na określonym poziomie można ją rozumieć jako właśnie taki rytuał, a
wiele poważnych błędów reformy liturgicznej wypływało właśnie z niezrozumienia
natury obrzędu nawet na czysto ludzkiej płaszczyźnie. 10. M.
Douglas, Natural Symbols, New York 1970, s. 1-2, 8, 11, 47. 11.
W kwestii poglądów duchowieństwa na tę sprawę, patrz tamże, s.
50. 12. Tamże, s. 9, 38. 13. R. Radfield, The
Folk Culture of Yucatan, Chicago 1955, s. 363. 14. Liczne
przykłady można znaleźć w: J. Hitchcock, The Recovery of the Sacred, New York
1979; San Francisco 1994. 15. Opis, w jaki sposób wysiłki ku
„oczyszczeniu” religii, mogą prowadzić do jej osłabienia, znajduje się w: W.A.
Christian, Person and God in a Spanish Valley, New York 1972, s. 161, 178,
184-187. 16. C. Geertz, Religion as a Cultural System, The
Religious Situation: 1968, D.R. Cutler (ed.), Boston 1968, s.
642. 17. W tej sprawie patrz: M. Douglas, Natural Symbols, s.
147. 18. J. Ratzinger, Duch
liturgii, tłum. E. Piecuch, Poznań 2002, s. 151. Patrz też: kard.
F. Arinze, Liturgical Norms and Liturgical Piety, „Adoremus Bulletin”, XI, 3
(May 2005). 19. Gerald Sigler cytowany w: W. McKaye, „The
Washington Post”, Nov. 16, 1973, D18. Sigler opuścił później stan
kapłański. 20. L. Bouyer, Liturgical Piety, Notre Dame, In.,
1954, s. 8; V. Turner, Passages, Margins, and Poverty, s.
400. 21. E. Durkheim, The Elementary Forms of Religious Life,
tłum. J.W. Swayne, New York 1961, s. 41; R. Redfield, Folk Culture, s. 311.
Patrz także: F. Arinze, Liturgical Norms. 22. T. Merton, Liturgy
and Spiritual Personalism, „Worship”, XXXIV, 9 (October 1960), s.
503-505. 23. V. Turner, Subjectivity and Objectivity in Theology
and Worship, „Worship”, XLI, 3 (March 1967), 160. Chociaż „Worship” opublikowało
niektóre krytyczne teksty Turnera o zmianach liturgicznych, nie ma dowodów na
to, że jego poglądy były tam brane pod uwagę. 24. C. Geertz, Religion
as Cultural System, s. 643, 649-650. 25. Szczerze przyznał to
Ralph Keifer w: Ritual Makers and Poverty of Proclamation, „Worship”, XLVI, 2
(January 1972), 69-75. Keifer był sekretarzem generalnym ICEL. Jedną z
pomniejszych tajemnic okresu posoborowego jest fakt, że choć od czasu do czasu
samo „Worship” publikowało wnikliwe analizy liturgicznych błędów, żadna z nich
nie zrobiła chyba wrażenia na architektach zmian. 26. Ruch ten
można śledzić na stronach czasopisma „The Remnant”. 27. M.
Douglas, Natural Symbols, s. 19-20. 28. J. Ratzinger,
Duch liturgii, s. 75n. 29. V. Turner, Passages,
Margins, and Poverty, s. 391-392. 30. M. Eliade, The Sacred and
the Profane, tłum. W.R. Trask, New York 1961, s. 68, 85, 89; V. Turner,
Passages, Margins, and Poverty, s. 399. 31. C. Geertz, Ritual
and Social Change, „American Anthropologist”, XLIX, 1 (February 1957), s.
32-54. 32. V. Turner, Passages, Margins, and Poverty, s. 398.
Odnośnie do kontrowersji z diecezji Orange (patrz przyp. 33), biskup Tod Brown
stwierdził, że o ile niektórzy protestowali przeciwko regułom liturgicznym
zarządzonym przez nowego proboszcza, inni przyjęli je z zadowoleniem, twierdząc,
że są one wręcz spóźnione. 33. M. Douglas, Natural Symbols, s.
13-14, 19, 30, 33, 35, 139, 141. 34. Duchowny zmienił później
swe stwierdzenie: klęczenie podczas Komunii nie jest „grzechem śmiertelnym”, ale
„obiektywnie poważną materią”. Biskup Tod Brown, choć przyznał, że niewłaściwym
było określenie klęczenia grzechem ciężkim, zrugał parafian za ich liturgiczne
nieprzejednanie i wyraził żal, że diecezja pozwoliła sobie w przeszłości na
zbytnią wyrozumiałość wobec nich. (Dokładny opis kontrowersji w: „The Los
Angeles Lay Catholic Mission”, Sept.-Oct. 2006. List biskupa Browna do parafii
znajduje się na stronie: www.renewAmerica.us/columns/ abbott we wpisie z dnia 14
września 2006 roku.) Papież Benedykt podaje uzasadnienie pozycji klęczącej w:
Duch liturgii, s. 164-173. 35. M. Weber, The Theory of Economic
and Social Organization, Talcott Parsons (ed.), Glencoe, III, 1947, s.
361. 36. M. McLuhan, Liturgy and Media, „The Critic”, XXXI, 4
(Mar.-Apr. 1973), s. 70. 37. J. Jungman, The Mass of the Roman
Rite, tłum. F.A. Brunner CSsR, New York 1959, s. 181-182. 38. J. Ratzinger,
Duch liturgii, s. 71-77. 39. J. Droste (list),
„National Catholic Reporter”, July 28, 2006, s. 20. 40.
Przykłady tak skrajnie „twórczych” liturgii w: J. Hitchcock, Recovery of the
Sacred, szczególnie s. 48-49, 61-62. 41. Na przykład, R.W. Hovda
and G. Huck, Music: We Must Learn to Celebrate, „Liturgical Arts”, XXXVIII, 2
(February 1970), 4. 42. Amerykańskie określenie „folk music” nie
do końca pokrywa się z polską „muzyką ludową”, zwłaszcza w kontekście liturgii.
O ile w Stanach Zjednoczonych na skutek przemian posoborowych do liturgii mogły
się wkraś ć skoczne folkowe rytmy polek, czy „ballady” przy akompaniamencie
gitar, skrzypiec albo banjo, o tyle polskie pieśni nabożne, których melodie
sięgają często co najmniej baroku, mają zupełnie inny status w muzyce
liturgicznej (przyp. red.). 43. R. Keifer, Squalor on Sunday,
„Worship”, XLIV, 5 (May 1970), s. 293. 44. E. Durkheim,
Elementary Forms, s. 474-479. 45 B. Malinowski, Magic, Science, and Religion,
Garden City, N.Y. 1955, s. 67. 46. F. Arinze, On „Liturgical
Dance”, „Adoremus Bulletin”, XI, 3 (May 2005). 47. Proponował
to, na przykład, o. Virgil Michel OSB, założyciel magazynu „Orate Fratres”
(później przemianowanego na „Worship”). Patrz: Paul Marx OSB, Virgil Michel and
the Liturgical Movement, Collegeville, Mn. 1957. 48. M. Douglas,
Natural Symbols, s. 7, 31, 42. 49. J. Ratzinger, Duch
liturgii, s. 77.
|