O lekceważeniu Bożych wezwań i napomnień |
|
John Henry Kardynał Newman
Żaden człowiek nie grzeszy bez próby jakiegoś usprawiedliwienia swoich
grzechów. Musi tak czynić – nie jest dzikim zwierzęciem, posiada boski dar,
który nazywamy rozumem, i który każe mu zdawać sprawę przed własnym sumieniem z
tego, co czyni. Człowiek nie może działać na oślep – niezależnie od tego, jak
postępuje, musi działać według jakiejś reguły, w oparciu o takie czy inne
zasady. W przeciwnym razie odczuwa niepokój i jest niezadowolony z siebie - nie
żeby drobiazgowo badał, gdy bardzo potrzeba mu jakiegoś usprawiedliwienia, czy
to, które sobie znalazł, jest dobre czy złe; ale jakieś uzasadnienie dla swoich
działań mieć musi. Dlatego spotykacie niekiedy ludzi, którzy całkowicie
porzucili obowiązki religijne, a żeby jakoś usprawiedliwić swoje zaniedbania,
atakują postępowanie ludzi religijnych – czy to swoich znajomych, czy to
duchownych, czy też nauczycieli religii. Inni znowu tłumaczą się tym, że
mieszkają daleko od kościoła, że - chcąc, nie chcąc - są tak bardzo zajęci w
domu, że nie mogą służyć Bogu tak jak powinni. Jeszcze inni utrzymują, że nie ma
sensu próbować, że regularnie chodzili do spowiedzi i starali się unikać grzechu
śmiertelnego - ale nie potrafią, rezygnują więc z wszelkich wysiłków uznając je
za z góry skazane na niepowodzenie. Inni, kiedy popełnią jakiś grzech,
usprawiedliwiają się stwierdzeniem, że ulegli naturze; że jej popędy są zbyt
silne, i że ostatecznie nie może być nic złego w podążaniu za głosem natury,
którą otrzymaliśmy od Boga. Inni są jeszcze odważniejsi i porzucają religię
całkowicie: nie wierzą w jej prawdy, odrzucają Kościół i Pismo Święte, a być
może posuwają się nawet do tego, że negują rządy Boże nad stworzeniem. Ludzie ci
śmiało przeczą, by istniało jakieś życie po śmierci, a skoro tak myślą, byliby
zaiste głupcami, gdyby nie korzystali, ile się da, z przyjemności, jakie niesie
to nędzne życie.
Są też tacy - i do nich tutaj się zwracam - którzy próbują uspokajać samych
siebie myślą, że ostatecznie wydarzy się coś, co uchroni ich przed wiekuistą
ruiną - choć teraz lekceważą Boga; że pozostało im dużo czasu do śmierci;
że mają jeszcze wiele szans przed sobą; że w miarę upływu czasu, gdy będą się
starzeć, żal za grzechy stanie się dla nich czymś naturalnym; że przecież chcą
któregoś dnia zacząć pokutować; że rzeczywiście zamierzają, wcześniej czy
później, poważnie zająć się swoim stanem i uporządkować swoje sprawy, a jeśli są
katolikami, dodają, że zatroszczą się o to, aby przed śmiercią przyjąć ostatnie
Sakramenty - teraz więc nie muszą zawracać sobie głowy całą tą kwestią.
Otóż ludzie ci, moi bracia, kuszą Boga, wystawiają Go na próbę, sprawdzają,
jak daleko sięga Jego dobroć. I może się okazać, że będą Go kusić zbyt długo, i
doświadczą - nie Jego łaskawego przebaczenia, ale surowej sprawiedliwości. W
takim właśnie duchu Izraelici odnosili się do Wszechmogącego Boga na pustyni:
miast odczuwać lęk, zachowywali się swobodnie, traktowali Go poufale, szukali
wymówek, narzekali, robili Mu wyrzuty – jak gdyby Wiekuisty Bóg był słabym
człowiekiem i ich sługą. W rezultacie, jak opowiada nam natchniony historyk,
„Pan zesłał pomiędzy lud jadowite węże”. Do tego wydarzenia nawiązuje św. Paweł,
gdy mówi, „Nie kuście więc Chrystusa, jak niektórzy z nich kusili i zginęli
ukąszeni przez węże”. Apostoł ostrzega, że ci, którzy teraz śmiało i zuchwale
stają przed swym Wszechmocnym Zbawicielem, nie dostąpią odpuszczenia grzechów,
lecz znajdą się w owczarni prastarego węża; że dane im będzie zakosztować jego
trucizny, a w końcu umrą od jego ukąszeń. Ów przewrotny duch ukazał się
osobiście naszemu Panu za dni Jego życia na ziemi, i próbował nakłonić Go - Syna
Boga Najwyższego - do popełnienia tego właśnie grzechu. Postawił Go na szczycie
świątyni, i rzekł do Niego, „Jeżeli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, napisano
bowiem: Aniołom swoim rozkazał, by na rękach swoich Cię nosili, abyś nie uraził
stopy o kamień”. Nasz Pan jednak odpowiedział, „Napisano również: Nie będziesz
wystawiał na próbę Pana Boga swego”. Wielu odczuwa pokusę, aby rzucić się w
otchłań grzechu, wmawiając sobie jednocześnie, że nigdy nie sięgną piekła
leżącego na dole, że nigdy nie roztrzaskają się o jego ostre skały, że nigdy nie
zanurzą się w jego płomieniach, bo Aniołowie i święci czekają tam, w ich
ostatniej potrzebie - a przynajmniej jakieś powszechne zmiłowanie Boga, którego
interwencja ocali ich od potępienia. Oto grzech, jaki popełniają ci ludzie i o
którym zamierzam tu mówić: nie jest to grzech niewiary, pychy czy rozpaczy, lecz
arogancji.
Chciałbym przedstawić wam dokładniej, jakie myśli nurtują w umysłach tych
ludzi oraz sposób, w jaki usprawiedliwiają się przed sobą i utwierdzają w
bezbożności. Mówią sobie, „Nie mogę teraz porzucić grzechu; nie mogę zrezygnować
z tego czy innego występku; nie mogę przestać grzeszyć nieumiarkowaniem; nie
poradzę sobie bez niegodziwych zysków; nie zostawię mojego pracodawcy czy
przełożonego, przez którego nie mogę podążać za głosem swego sumienia.
Niemożliwe – nie mogę teraz służyć Bogu, poza tym nie mam czasu, aby zastanawiać
się nad sobą i nie odczuwam potrzeby, by żałować za grzechy. Nie mam teraz serca
do religii. Ale stopniowo wszystko stanie się prostsze i później w równie
naturalny sposób będę żałować za grzechy, jak teraz je popełniam. Później będę
miał mniej pokus, mniej trudności. Starsi ludzie bywają czasami nieznośni, ale
na ogół są religijni – są religijni niemal z definicji; może trochę przeklinają,
może kłamią i dopuszczają się innych tego rodzaju drobnych przewinień, niemniej
jednak nie popełniają grzechów śmiertelnych i gdyby nagle zabrała ich śmierć,
byliby bezpieczni”. A gdy doświadczają jakiejś szczególnej pokusy, myślą sobie,
„To przecież tylko jeden grzech i w pewnym sensie jedyny – nigdy przedtem czegoś
takiego nie zrobiłem i więcej nie zrobię”, lub „Już wcześniej grzeszyłem w ten
sposób, a to tylko jeden więcej grzech. Tak czy owak będę musiał to odpokutować,
więc gdy już zacznę pokutę, nie będzie miało znaczenia, czy mam na sumieniu
jeden grzech mniej, czy więcej, bo i tak muszę odpokutować wszystkie”, albo
znowu „Jeśli pójdę do piekła, nie pójdę tam sam, bo co w takim razie stanie się
z tym czy tamtym? W porównaniu z nimi jestem święty. Znam ludzi, którzy
odpokutowali swoje grzechy, a przecież dopuszczali się daleko gorszych występków
niż ja”.
Moi bracia, ci którzy w ten sposób usprawiedliwiają się przed sobą, nie
wiedzą, czym grzech jest w swojej naturze, a zwłaszcza czym są ich grzechy - nie
pojmują ohydy ani ogromu swoich występków. Koniecznym jest zatem przypomnienie
jednego czy dwóch punktów nauki Kościoła, co pomoże nam ująć całą kwestię
wyraźniej, niż ludzie zazwyczaj to czynią. Prawdy te są jasne i nader oczywiste,
a jednak zupełnie zapomniane przez tych, o których tutaj mówię. Gdyby było
inaczej, ludzie ci nigdy nie zdołaliby uspokoić swojego rozumu i sumienia tak
nędznymi usprawiedliwieniami jak te, które tutaj przytoczyłem.
Zauważcie zatem, że, gdy jakiś człowiek mówi: „Wcześniej grzeszyłem tak
samo jak teraz”, albo: „To tylko jeden grzech więcej”, lub: „Tak czy owak,
kiedyś muszę to odpokutować i wtedy, za jednym razem, odpokutuję wszystkie
grzechy”, itd., to zapomina, że wszystkie jego występki są w rękach Boga,
zapisane na jednej stronicy księgi Sądu i już zsumowane przeciw niemu, po kolei,
tak jak były popełniane - aż do ostatniego. Zapomina, że grzech, który teraz
popełnia, nie jest pojedynczym grzechem, lecz jednym z całej serii, kolejną
pozycją w długim katalogu; że nawet jeśli jest to tylko jeden grzech, to nie
jest to grzech pierwszy ani drugi, ani trzeci na liście, ale tysięczny,
dziesięciotysięczny, lub stutysięczny w jego długiej historii grzeszenia.
Zapomina, że nie jest to jego pierwszy grzech, lecz ostatni, a przy tym być może
ten, który dopełnia miary wszystkich jego grzechów. Człowiek ten zapomniał,
udało mu się zapomnieć albo próbuje zapomnieć i chce zapomnieć wszystkie swoje
wcześniejsze grzechy, lub pamięta jedynie, że za grzechy te nie spotkała go
żadna kara, sądzi więc, że nadal może grzeszyć bezkarnie. Ale każdy grzech ma
swoją historię – nie zdarza się przypadkowo, lecz jest efektem wcześniejszych
grzechów popełnionych myślą lub uczynkiem; stanowi znak głęboko i mocno
zakorzenionej skłonności; pogarsza i tak już poważną chorobę; i, jak to się
mówi, tak jak ostatnia kropla przelewa czarę, tak nasz ostatni grzech - obojętne
jaki - rujnuje nasze nadzieje na niebo. Dlatego, moi bracia, to przebiegłość
szatana sprawia, że każdy wasz grzech rozpatrujecie oddzielnie, podczas gdy dla
Boga stanowią one pewną całość. Signasti, quasi in sacculo, delicta mea,
mówi Hiob, „Zapieczętowałeś moje grzechy jakby w sakwie”, i któregoś dnia
wszystkie zostaną policzone. Poszczególne grzechy są niczym dotknięcia pędzla –
najpierw pierwsze, później następne - którymi malarz stwarza obraz na płótnie,
albo jak kamienie, które murarz łączy ze sobą wznosząc z nich dom. Wszystkie są
ze sobą powiązane, łączą się ze sobą dla pewnego celu i zgodnie ze swym
przeznaczeniem.
A zatem, mój bracie, idź i popełnij grzech, do którego popycha cię pokusa,
i który uparcie chcesz rozpatrywać w oderwaniu od innych grzechów. Popatrz na
niego, tak jak Ewa patrzyła na zakazany owoc, pomyśl, jaki jest lekki i jak
niewiele znaczy, a być może okaże się, że to on właśnie zwieńczy wzniesioną
przez ciebie wyniosłą wieżę rebelii; że to on wyczerpał Bożą cierpliwość i
dopełnił miary twych niegodziwości. „Dopełnijcie miary waszych ojców”, mówi nasz
Pan do zakłamanych faryzeuszów. Gniew, który spadł na Jerozolimę nie został
wywołany przez grzechy popełnione w czasach Chrystusa, chociaż wtedy popełniono
największy grzech – odrzucono Syna Bożego. Grzech ten jednak stanowił tylko
ukoronowanie długich dziejów buntu. A wcześniej, w czasach Abrahama, zanim naród
wybrany posiadł ziemię obiecaną, zamieszkujący ją poganie dopuszczali się
ciężkich i obrzydliwych grzechów, a mimo to ani oni nie zostali od razu
wytraceni, ani Abraham nie zajął ich miejsca. Dlaczego? Ponieważ nie wyczerpało
się jeszcze Boże miłosierdzie względem nich. Bóg ciągle udzielał łaski
grzesznemu ludowi i czekał na jego nawrócenie. Przewidział jednak, że będzie
czekał daremnie i że nadejdzie czas odpłaty. To właśnie znaczyły Jego słowa, gdy
powiedział, że nie oddał narodowi wybranemu ziemi obiecanej natychmiast,
„ponieważ niegodziwości Amorytów nie osiągnęły jeszcze pełnej miary”. Ale miara
dopełniła się jakieś sto lat później i wtedy Izraelici zostali wprowadzeni do
kraju Amorytów z poleceniem całkowitego wytracenia ich mieczem. Znane są wam
również dzieje bezbożnego Baltazara. W czasie uczty, kiedy był już pijany,
posłał po złote i srebrne naczynia, które należały do świątyni jerozolimskiej, a
zostały przeniesione do Babilonu po zdobyciu świętego miasta. Posłał po te
święte naczynia, aby pić z nich wino – on, jego dworzanie, jego żony i
nałożnice. W tej samej chwili ukazały się palce ręki ludzkiej i napisały na
ścianie treść wyroku na króla i jego królestwo. Słowa te brzmiały: „Bóg obliczył
twoje panowanie i ustalił jego kres. Zważono cię na wadze i okazałeś się zbyt
lekki”. Ów niegodziwy władca nie prowadził rejestru swoich grzechów – tak jak
marnotrawca nie prowadzi rejestru swych długów - i w ten sposób upływały dni i
lata jego życia, on zaś grzeszył pychą, dopuszczał się okrucieństw i oddawał
rozpuście, obrażając swego Pana. Aż w końcu wyczerpał Boże miłosierdzie i po
brzegi wypełnił czarę gniewu. Wybiła jego godzina, a on popełnił jeszcze jeden
grzech i czara się przelała. Natychmiast dosięgła go kara i został zmieciony z
powierzchni ziemi.
Ostatni grzech wcale nie musi być grzechem ciężkim - nie musi być cięższy
niż te, które go poprzedziły, a być może jest nawet lżejszy. Nasz Pan
opowiedział kiedyś przypowieść o bogaczu, który zgromadził obfite plony i
powiedział sobie: ,,Co tu począć? Nie mam gdzie pomieścić moich zbiorów. I
rzekł: Zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe... i powiem sobie: Masz
wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj.”
Jeszcze tej nocy został zabrany. Otóż ów bogacz nie popełnił jakiegoś wielkiego
grzechu, a z pewnością nie był to jego pierwszy ciężki grzech, stanowił jednak
ostatni w jego życiu przejaw próżności i lekceważenia Boga – nie cięższy niż
wcześniejsze występki, ale dopełniający ich liczby. A znowu ojciec bezbożnego
króla, o którym przed chwilą mówiłem, Nabuchodonozor, przez cały rok lekceważył
ostrzeżenia proroka Daniela, wzywającego go do porzucenia pychy i do pokuty.
Któregoś dnia przechadzał się po pałacu w Babilonie i rzekł: „Czy nie jest to
wielki Babilon, który ja zbudowałem jako siedzibę królewską siłą mojej potęgi i
chwałą mojego majestatu?” I natychmiast, zanim jeszcze wypowiedział swoje słowa,
został wydany na niego wyrok i dotknęła go jakaś nowa i dziwna choroba.
Wypędzono go spośród ludzi, jadł siano niczym wół, jego wygląd stał się dziki i
mieszkał na łące. Ten ostatni akt pychy, być może, nie był większy aniżeli te,
które w ciągu dwunastu miesięcy go poprzedziły. (por. Dn 4, 1-30)
Nie, moi bracia, nie potraficie rozstrzygnąć, czy już wyczerpaliście Boże
miłosierdzie, czy jeszcze nie, na tej tylko podstawie, że grzech, który teraz
popełniacie wydaje się wam mały. Nie zawsze ostatni grzech jest tym najcięższym.
Poza tym nie możecie wykalkulować, biorąc pod uwagę liczbę wcześniej
popełnionych występków, który z waszych grzechów ma być tym ostatnim - nawet
gdybyście byli w stanie je zliczyć, ponieważ dla każdego człowieka liczba ta
jest inna. I jest to kolejna ważna okoliczność. Być może popełniliście tylko
jeden lub dwa grzechy, a stwierdzicie, że zostaliście zgubieni na wieki, podczas
gdy inni, którzy popełnili ich więcej, nie podzielą waszego losu. Nie wiemy,
dlaczego tak się dzieje, ale Bóg, który okazuje miłosierdzie i udziela łaski,
jednemu człowiekowi okazuje więcej miłosierdzia i udziela więcej łask niż
innemu. Wszystkim daje łaskę wystarczającą do zbawienia, wszystkim daje więcej,
niż mieliby prawo oczekiwać - a nie mają prawa domagać się niczego – ale
niektórym daje o wiele więcej niż innym. Sam przecież powiedział, że gdyby
mieszkańcy Tyru i Sydonu widzieli cuda dokonane w Korozain, nawróciliby się i
czynili pokutę. Było zatem coś, co skłoniłoby ich do nawrócenia, a jednak nie
zostało im to dane. Dopóki sobie tego nie uświadomimy, nie będziemy mieli
właściwego poglądu ani na sam grzech, ani na nasze perspektywy, jeżeli będziemy
w grzechu trwali. Bóg wyznacza miarę ciału każdego człowieka, On decyduje o
typie jego umysłowości i określa liczbę jego dni, ale nie taką samą dla
wszystkich ludzi. Jednemu potomkowi Adama sądzone jest przeżyć tylko jeden
dzień, innemu osiemdziesiąt lat. Podobnie też ustalono, że jednemu dane będzie
dożyć do osiemdziesiątego grzechu, a inny zostanie zabrany po pierwszym. Nie
wiemy, dlaczego tak jest, ale podobnie dzieje się w świecie ludzi i nie wywołuje
to żadnego zdziwienia. Z dwóch osądzonych przestępców jeden odchodzi wolno,
drugiemu wymierza się karę. Może się tak zdarzyć mimo braku jakichkolwiek
podstaw do dokonania wyboru między winą jednego i drugiego, gdy przyczyny
różnego postępowaniu z jednym i drugim – obojętne jakie - są czymś zewnętrznym w
stosunku do samych zainteresowanych. Słyszeliście również, jak karze się
buntowników – kiedy zostają złapani, zabija się co dziesiątego, a reszcie
pozwala się odejść wolno. Podobnie jest z wyrokami Boga, chociaż nie potrafimy
zgłębić przyczyn, które za nimi stoją. Bóg nie musi uwalniać nikogo – ma władzę
i moc potępić wszystkich. Mówię o tym jedynie, aby pokazać wam, że reguły
sprawiedliwości również tu, na ziemi, nie wykluczają odmiennego sposobu
postępowania w odniesieniu do różnych osób. Jednemu Stwórca daje czas na żal i
skruchę, a innego zabiera znienacka; pozwala, by jeden człowiek umarł
zaopatrzony Sakramentami świętymi, inny zaś odchodzi stąd bez kapłana, który
mógłby przyjąć jego niedoskonały żal i udzielić mu rozgrzeszenia. Jeden
dostępuje przebaczenia – i idzie do Nieba, a drugi trafia na miejsce wiecznej
kaźni. Nikt nie potrafi przewidzieć, jak sprawy ułożą się w jego przypadku. Nikt
nie może sobie obiecywać, że będzie miał czas na skruchę, lub – jeśli będzie
miał - że Bóg w jakiś nadprzyrodzony sposób poruszy jego serce, a jeśli nawet,
to że znajdzie się przy nim jakiś kapłan, który udzieli mu rozgrzeszenia.
Mogliśmy grzeszyć mniej niż nasz bliźni, a jednak on być może otrzyma czas na
pokutę i będzie panował z Chrystusem, nam zaś wyznaczą karę razem ze złymi
duchami.
A przecież niektórzy zostali wrzuceni w otchłań piekieł za swoje pierwsze
przewinienie: taki, jak uczą teologowie, był los zbuntowanych aniołów. Po
pierwszym, popełnionym myślą, grzechu, z powodu jednego doskonałego aktu pychy
aniołowie ci utracili swój pierwotny stan i stali się diabłami. A Święci opisują
przypadki ludzi, dzieci nawet, którzy w podobny sposób wypowiedzieli swe
pierwsze bluźnierstwo lub świadomie popełnili inny grzech, i zostali zabrani z
tego świata bez możliwości nawrócenia. Z podobnymi przypadkami spotykamy się w
Piśmie Świętym. Mam tu na myśli straszną karę wymierzoną za jeden, jedyny grzech
– bez jakichkolwiek względów dla cnót i doskonałości grzesznika. Adam, z powodu
jednego i, wydawać by się mogło, małego grzechu – zjadł zakazany owoc – utracił
raj, a swemu potomstwu przekazał skutki własnego upadku. Mieszkańcy Bet-Szemesz
nie okazali szacunku Arce Przymierza i w konsekwencji ponad pięćdziesiąt tysięcy
spośród nich straciło życie. Oza dotknął Arki, aby nie dopuścić do jej upadku, i
na miejscu został zabity za swój pośpiech. Pochodzący z Judy Mąż Boży wbrew
poleceniu Boga jadł chleb i pił wodę w Bethel i natychmiast został zabity przez
lwa w drodze powrotnej do domu. Ananiasz i Safira wypowiedzieli jedno kłamstwo i
padli martwi, gdy tylko grzeszne słowa wyszły z ich ust. A kimże jesteśmy my,
aby Bóg czekał na nasze nawrócenie, skoro, nie czekając aż się nawrócą, zabrał z
tego świata tych, którzy grzeszyli mniej niż my?
Drodzy bracia, te aroganckie myśli rodzą się w naszych umysłach, ponieważ
nie wiemy, jak wielkie jest zło grzechu. Jesteśmy przestępcami, a więc nie
możemy dobrze wyrokować we własnej sprawie. Kochamy siebie i stajemy po swojej
stronie. Spoufaliliśmy się z grzechem, a pycha nie pozwala nam przyznać się
przed samymi sobą, że jesteśmy zgubieni. Wszystko to powoduje, że nie mamy
prawdziwego pojęcia ani o grzechu, ani o odpłacie, ani o łasce. Nie wiemy, czym
tak naprawdę jest grzech, ponieważ nie wiemy, kim jest Bóg. A dopóki nie wiemy,
kim jest Bóg, nie mamy żadnych kryteriów, według których moglibyśmy właściwie
wyrokować o grzechu. Jedynie chwała Boga, Jego doskonałość, Jego świętość,
Jego majestat, Jego piękno mogą, na mocy kontrastu, pouczyć nas, co powinniśmy
myśleć o występku. A ponieważ tutaj nie jest nam dane oglądać Boga, więc do
chwili, gdy ujrzymy Go takim, jakim jest, nie potrafimy wyrobić sobie właściwego
sądu na temat grzechu - nim wejdziemy do Nieba, musimy wiarą przyjąć to, co o On
nam o nim mówi. A nawet tam będziemy zdolni potępić grzech w takiej mierze, w
jakiej będziemy oglądać i uwielbiać Boga. Ten tylko potrafi osądzić grzech, kto
doskonale rozumie i pojmuje Boga, i Ten tylko osądził grzech wedle prawdziwej
miary jego zła, który, od wieków znając Ojca, pokazał nam, co sądzi o grzechu
umierając za niego; On jedynie, który był gotów – chociaż był Bogiem – znieść
niewyobrażalne cierpienia ciała i duszy, aby dać zadośćuczynienie za zło,
któregośmy się dopuścili. Zaufajcie Jego słowom, spójrzcie na sposób Jego
postępowania i uwierzcie w tę przerażającą prawdę – jeden grzech śmiertelny może
na zawsze odłączyć was od Boga. Zejdźcie do grobu z jednym tylko
nieodpokutowanym, nieodpuszczonym grzechem, a to wystarczy, abyście zostali
potępieni. Może to być wasz setny grzech lub pierwszy – rzecz bez znaczenia:
jeden grzech wystarczy, aby wtrącić was do piekła - chociaż im więcej macie na
sumieniu, tym głębiej zostaniecie strąceni. Nie musicie osiągnąć pełni grzechu,
by zgotować sobie zgubę: są tacy, którzy tracą i ten, i tamten świat – wybierają
bunt i otrzymują nie wynikające zeń korzyści, lecz śmierć.
Załóżmy jednak, że Bóg powstrzymuje swój gniew i macie czas, by dodawać
grzech do grzechu – wszystko to tylko powiększa karę, która w końcu na was
spadnie. Bóg jest przerażający, gdy przemawia do grzesznika, ale jeszcze
bardziej przerażający jest wtedy, gdy powstrzymuje swą pomstę; kiedy zachowuje
milczenie, a nad grzesznikiem gromadzi się Jego gniew. Niestety! Są tacy, którym
pozwolono przeżyć długie i szczęśliwe życie z dala od Boga. Nic w ich życiu nie
przypominało o tym, co ma nadejść, aż wreszcie rozległy się słowa nieodwołalnego
wyroku. Jak strumień płynie wolno i spokojnie, dopóki nie napotka katarakty, tak
życie tych ludzi upłynęło szybko, spokojnie i radośnie. ,,Obcy był im trud
innych ludzi i nie doświadczyli nieszczęścia.” ,,Obfitowali w dobra i potomstwo,
i zostawili swoim dzieciom dziedzictwo”. ,,W ich bezpiecznych domach panował
pokój, a rózga Pana była od nich daleko. Ich potomstwo jak trzoda, ich dzieci
tańczą i bawią się, grają na tamburynie i harfie, radują się przy dźwiękach
organów. Ich dni upłynęły pośród dóbr i w jednej chwili zeszli do otchłani”. Tak
było z Jerozolimą, gdy Pan ją opuścił – nigdy wcześniej nie wydawała się równie
bogata i szczęśliwa. Król Herod odbudował świątynię, a marmury, którymi ją
ozdobiono, zachwycały swą wielkością i pięknem. I wznosiła się jasna i lśniąca w
świetle porannego słońca. Uczniowie próbowali zwrócić uwagę Pana na jej
wspaniałość, On jednak ujrzał w niej pobielany grobowiec potępionego ludu i
przepowiedział jej upadek. „Widzicie te rzeczy?”, odpowiedział im, „Zaprawdę
powiadam wam, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony”. I
popatrzył na miasto, i zapłakał nad jego losem mówiąc: ,,Gdybyś poznało w owym
dniu, co służy pokojowi. Ale teraz zakryte to jest przed twymi oczyma”. (Łk 19,
42) Wyrok wydany na Jerozolimę był zakryty przed milionami tłoczącymi się w
murach grzesznego miasta z okazji dorocznych świąt i obchodów - jej kres wydawał
się jeszcze bardzo daleki, katastrofa zdawała się należeć do odległej
przyszłości, choć tak naprawdę stała już u bram.
Co za zmiana, moi bracia, co za przerażająca zmiana, kiedy w końcu wyrok
zostaje wydany, życie dobiega kresu i rozpoczyna się wiekuista śmierć!
Biedny grzesznik tak długo trwał w grzechu, że w końcu zapomniał, że jego
sumienie obciążają winy, za które powinien żałować. Nauczył się zapominać, że
żyje w stanie wojny z Bogiem. Nie szuka już więcej usprawiedliwień, jak to
czynił początkowo. Żyje w świecie, nie wierzy w sakramenty i nie chce zaufać
kapłanowi, gdy już jakiegoś spotka. Być może nigdy nie słyszał, by mówiono przy
nim o religii katolickiej inaczej jak tylko krytycznie. Być może sam o niej
wspominał po to jedynie, aby ją ośmieszyć. Jego uwagę pochłaniają rodzina i
praca, a jeśli już myśli o śmierci, to z odrazą, jak o czymś, co oddzieli go od
tego świata – nie zaś z lękiem, jak o początku innego życia. Zawsze był zdrowy i
krzepki. Nigdy nie chorował, a ponieważ członkowie jego rodziny byli
długowieczni, więc liczy, że ma przed sobą dużo czasu. Jego przyjaciele umierają
przed nim, on zaś odczuwa raczej pogardę dla ich nicości, niż smutek z powodu
ich odejścia. Właśnie wydał córkę za mąż, albo zapewnił przyszłość synowi, i
myśli nad wycofaniem się z interesów, chociaż czuje się trochę zagubiony, bo nie
wie, czym wypełni czas, gdy już przestanie pracować. Nie chce jednak zastanawiać
się nad tym, kim będzie i gdzie się znajdzie, kiedy to życie się skończy. A
jeżeli już zacznie rozmyślać o sobie i swoich perspektywach na przyszłość, to
jednego jest pewien – tego mianowicie, że Stwórca jest absolutną, czystą
dobrocią; i oburza się, i niecierpliwi, gdy wspomina się w jego obecności o
wiecznej karze. I tak sobie żyje - długo lub krótko. Tylko że życie, długie czy
krótkie, musi kiedyś mieć swój kres i, ostatecznie, kres nadchodzi. Czas płynął
bezszelestnie naprzód, a koniec przyszedł jak złodziej nocą; wreszcie wybiła
godzina sądu i człowiek ten został zabrany.
Może jednak był katolikiem, który zmarnował i obrócił na swą zgubę
wszystkie łaski Boże. Ufał w moc Sakramentów, nie troszcząc się jednak o
właściwą postawę, gdy do nich przystępował. Przez jakiś czas zupełnie lekceważył
religię, aż pewnego dnia zapragnął pojednać się ze swym Stwórcą, zaczął się
spowiadać i w regularnych odstępach czasu przyjmować Komunię Świętą. Regularnie
udawał się do kapłana i wyznawał mu swoje grzechy, ten zaś był zobowiązany
przyjąć jego spowiedź - która była bardzo niedoskonałą spowiedzią - i nie
widział powodów, dla których nie mógłby mu udzielić rozgrzeszenia. I o tyle, o
ile słowa mogą rozgrzeszyć, człowiek ten został rozgrzeszony. Po jakimś czasie
znowu przyszedł do kapłana, znowu się spowiadał i znowu zostały wypowiedziane
nad nim słowa absolucji. W końcu zapadł na zdrowiu i przyjął ostatnie
Sakramenty; w końcu skorzystał z ostatniej posługi Kościoła - i został
potępiony. Został potępiony, ponieważ nigdy tak naprawdę nie nawrócił się w
swoim sercu do Boga, lub, jeśli nawet przez krótką chwilę odczuwał jakiś słaby
żal, to nie dłużej niż do pierwszej czy drugiej spowiedzi. Bardzo szybko nauczył
się korzystać z Sakramentów bez jakiejkolwiek skruchy, zwodził samego siebie i
pomijał swoje główne i najważniejsze grzechy. W jakiś sposób wmówił sobie, że to
nie były grzechy, a przynajmniej nie grzechy śmiertelne. Z tego czy innego
powodu zataił je, a jego spowiedź była równie niedoskonała jak skrucha. A jednak
te mizerne pozory religii wystarczyły, by uspokoić i ogłupić jego sumienie. I
człowiek ten żył tak przez całe lata, nigdy nie odbywając dobrej spowiedzi,
przyjmując Komunię w grzechu ciężkim. Aż wreszcie zachorował i, jak już
powiedziałem, przyniesiono mu Wiatyk i oleje święte, a on po raz ostatni
popełnił świętokradztwo — i w takim stanie udał się do swego Boga.
Cóż to za chwila dla biednej duszy, gdy odzyskawszy świadomość uzmysławia
sobie nagle, że znajduje się przed sędziowskim tronem Chrystusa! Jakaż to chwila
dla grzesznika, gdy jeszcze zdyszany po przebytej drodze, oślepiony blaskiem,
oszołomiony tym, co mu się przytrafia, niezdolny uświadomić sobie, gdzie się
znajduje, słyszy głos ducha oskarżyciela, który przypomina wszystkie jego
grzechy popełnione w minionym życiu, a o których on zapomniał lub z których sam
się usprawiedliwił; których nie chciał uznać za grzechy, chociaż podejrzewał, że
nimi są. Cóż to za chwila, gdy słyszy, jak wyliczają wszystkie łaski Boże,
którymi wzgardził, wszystkie ostrzeżenia, które miał za nic. Jaka to udręka, gdy
szatan szczegółowo opisuje jego życie: jak utwierdzał się w grzechu; jak coraz
bardziej rozrastało się zło w jego duszy - jak wypuszczało liście i kwiaty, jak
coraz bardziej się rozgałęziało, aż dojrzał jego owoc i nic już nie brakowało,
by go potępić! Ale oto nadchodzi jeszcze gorszy moment, kiedy przemawia
Sędzia i powierza duszę strażnikom więziennym, aż nie spłaci nieskończonego
długu! ,,To niemożliwe – ja potępiony? Na zawsze pozbawiony nadziei i pokoju?!
To nie do mnie odnosiły się słowa Sędziego! Gdzieś został popełniony błąd.
Chryste, Zbawco, powstrzymaj swą rękę, daj mi chwilę, bym mógł się wytłumaczyć!
Mam na imię Demas: jestem Demas, nie Judasz, nie Mikołaj, nie Aleksander, nie
Filetas ani Diotrefes. Co takiego? Kara bez nadziei! Dla mnie?! To niemożliwe,
to być nie może!” I biedna dusza walczy i szamoce się w uścisku potężnego
demona, którego sam dotyk jest już torturą. „Jaki on obrzydliwy!”, wykrzykuje w
śmiertelnej udręce, ale również z gniewem, jak gdyby samo natężenie cierpienia
dowodziło jego niesprawiedliwości. „Jeszcze drugi! I trzeci! Więcej nie zniosę!
Przestań, wstrętny czarcie, odejdź ode mnie! Jestem człowiekiem, a nie kimś
takim jak ty! Nie będę dla ciebie zabawką! Nigdy nie byłem w piekle, nie czuć
ode mnie ogniem, ani kostnicą! Wiem, czym są ludzkie uczucia! Nauczono mnie
prawd wiary! Miałem sumienie! Poznałem nauki ścisłe i znam się na sztuce, a
dzięki literaturze nabrałem ogłady! Byłem wrażliwy na piękno natury! Jestem
filozofem, poetą, bystrym obserwatorem ludzi, bohaterem, mężem stanu, mówcą,
człowiekiem błyskotliwym i dowcipnym! Co więcej, jestem katolikiem - nie
bezbożnym protestantem! Otrzymałem łaskę Odkupiciela! Przez lata przystępowałem
do Sakramentów. Od dziecka jestem katolikiem i dziedzicem męczenników. Umarłem w
jedności z Kościołem. Nic, ale to naprawdę nic z tego, co kiedykolwiek
widziałem, nie przypomina ani ciebie, ani płomieni, ani odoru, które od ciebie
biją. Wrogu rodzaju ludzkiego, wyrzekam się ciebie i potępiam cię!”
Niestety, kiedy dusza tego biednego człowieka walczy z losem, który sama
sobie zgotowała, gdy szamoce się z towarzyszami, których sama sobie
wybrała, tutaj uroczyście wychwala się jego imię, przyjaciele na ziemi kultywują
o nim pamięć, a jego dar wymowy, bogactwo myśli, roztropność i mądrość nie
ulegają zapomnieniu. Od czasu do czasu wspomina się jego osobę. Ludzie odwołują
się do jego autorytetu, cytują jego słowa, być może nawet wznoszą pomnik, aby
upamiętnić jego imię, lub spisują jego dzieje. „Jakiż to był wielki umysł! Jak
potrafił rozjaśnić zawiłe kwestie i pogodzić sprzeczne poglądy!”; ,,Jaką
wspaniałą mowę wygłosił przy takiej to a takiej okazji – tak się zdarzyło, że
byłem obecny i nigdy jej nie zapomnę”; lub: ,,To słowa bardzo rozumnego
człowieka”; albo: ,,Wielka osobowość – niektórzy z nas go znali”; albo: ,,To był
mój bardzo dobry i wspaniały przyjaciel, ale odszedł już od nas”; lub też: ,,Nie
było mu równego wśród ludzi, tak sprawiedliwego w sądach, tak wszechstronnego,
tak skromnego”; albo: ,,Miałem szczęście widzieć go kiedyś, gdy byłem chłopcem”;
lub: ,,Jak wiele uczynił dla swego kraju i narodu!”, ,,Jakich wspaniałych odkryć
dokonał!”; lub: ,,Jak głęboka była jego filozofia”. Marność nad marnościami,
wszystko to marność! I cóż przez to zyskał? Jaką korzyść mu to przyniosło? Jego
dusza jest w piekle. O, synowie ludzcy! - kiedy wy go w ten sposób wspominacie,
jego dusza znajduje się u początków tych cierpień, w których wkrótce i jego
ciało będzie miało swój udział – cierpień, które nigdy się nie kończą.
Marność nad marnościami! Wszystko marność! Ludzie nie chcą nas słuchać ani
nam wierzyć. Nas jest garstka, ich rzesza, a większość nie da wiary mniejszości.
Marność nad marnościami! Tysiące umierają każdego dnia i budzą się, aby wiecznie
doświadczać gniewu Bożego. Oglądają się wstecz na dni życia w ciele i zwą je
krótkimi i złymi. Gardzą i szydzą z tych samych rozumowań, którym niegdyś ufali,
a które ostatecznie okazały się błędne i fałszywe. Przeklinają lekkomyślność,
która kazała im odkładać pokutę na później. Dosięgła ich sprawiedliwość Tego,
którego miłosierdzia nadużywali — a ich przyjaciele i towarzysze żyją tak, jak
żyli i wkrótce do nich dołączą. Obecne pokolenie nadużywa Bożego miłosierdzia
podobnie jak poprzednie. Ojciec nie chciał wierzyć, że Bóg może ukarać, i syn
również w to nie wierzy. Ojciec oburzał się, gdy wspominano wiekuiste
cierpienie, a teraz syn zgrzyta zębami i uśmiecha się pogardliwie. Świat dobrze
mówił o sobie trzydzieści lat temu i będzie w ten sam sposób mówił za następne
trzydzieści lat. Od stuleci szeroka rzeka życia toczy swe wody, a rzesze igrają
z Bożą miłością, wystawiają Jego sprawiedliwość na próbę i w końcu, jak stado
wieprzy, rzucają się pędem po urwistym zboczu w otchłań! Mocny Boże! Boże
miłości, tego już za wiele! Widok ludzkiej nędzy złamał serce Twego drogiego
Syna, Jezusa, który umarł tyleż przez nią, co po to, aby jej zaradzić. A my,
choć niedoskonałe jest nasze poznanie, doznajemy zawrotu głowy, gdy o niej
myślimy i omdlewa w nas serce, gdy na nią patrzymy. O, łagodne serce Jezusa,
kiedy wreszcie położysz kres nieszczęściu i wciąż rosnącej liczbie grzechów?
Kiedy wypędzisz szatana do otchłani i zamkniesz bramy piekieł, aby Twoi wybrani
mogli rozradować się w Tobie i zapomnieć o tych, którzy giną z własnej woli?
Jeżeli jednak świat ten ma trwać nadal, to, przez pięć Ran w Twoich
dłoniach, w Twoich stopach i w Twoim boku, przez te pięć wiekuistych źródeł
miłosierdzia, przez które Wieczna Trójca - zawsze ta sama, zawsze potężna,
zawsze hojna - udziela się wszystkim, którzy Cię szukają – prosimy Panie, byś
przynajmniej w czasie swoich żniw coraz więcej dusz zbierał do swych spichlerzy,
aby nasze czasy przewyższyły poprzednie wieki w świętości i chwale.
,,Deus misereatur nostri, et benedicat nobis;” - ,,Niech Bóg się
zmiłuje nad nami, niech nam błogosławi; niech rozpromieni nad nami swoje
oblicze! Aby na ziemi znano Jego drogę, Jego zbawienie – pośród wszystkich
ludów. Niech Ciebie, Boże, wysławiają ludy, niech Cię wysławiają wszystkie
narody! Niech się narody cieszą i weselą, że Ty ludami rządzisz sprawiedliwie i
kierujesz narodami na ziemi. [...] Bóg, nasz Bóg, nam pobłogosławił. Niechaj nam
Bóg błogosławi i niech się Go boją wszystkie krańce ziemi!” (Ps 67)
Tłumaczył Paweł Długosz
|