O strukturze celebracji liturgicznej
II. Subiektywne odniesienie do obiektywnej istoty
liturgii
Doszliśmy w ten sposób do drugiej części naszych rozważań. Najpierw
próbowaliśmy pokazać obiektywną strukturę liturgii, opisując ją za pomocą
pojęcia „święto”, które określiliśmy następnie jako święto zmartwychwstania
Pana, co wskazało na prymat adoracji i obiektywny charakter prawa do radości,
który zakłada związanie poszczególnych jednostek i wspólnot z Kościołem
uniwersalnym i jego historią, a także z daną przez niego formą, która okazała
się tym samym przestrzenią wolności i wspólnoty.
Prowadzi nas to od refleksji nad obiektywną strukturą do refleksji nad
postawą poszczególnych jednostek i całej wspólnoty podczas Mszy świętej. Jak
wiadomo, Sobór Watykański II wyraził ten aspekt w pojęciu participatio
actuosa, w pojęciu aktywnego uczestnictwa. Ponieważ chodzi tu o
zasadniczy problem teologii Mszy świętej, w naszych rozważaniach patrzymy na
niego z różnych stron. Nasz obecny punkt widzenia wymaga refleksji nad
antropologiczną treścią tego pojęcia, którą trzeba następnie skonkretyzować w
różny sposób w bardziej praktycznych
podejściach.
Zgodnie z wymiarami człowieczeństwa, pojęcia „uczestnictwa” i „czynności”
trzeba zanalizować w aspektach dotyczących jednostki i wspólnoty, tego, co
wewnętrzne, i tego co zewnętrzne. Aby zaistniała wspólnota, konieczny jest
wspólny wyraz; aby jednak wyraz nie był tylko zewnętrzny, potrzebna jest
wspólna interioryzacja, wspólna droga ku wnętrzu (i ku górze). Jeśli
człowiek uczestniczy tylko w wymiarze wyrazu, tylko jako „rola” i tylko w
rolach, to wspólnota, która powstaje, jest jedynie grą, która kończy się wraz z
grą i rolą, jaką w niej pełni. Poczucie izolacji, istotnej samotności człowieka
i niezdolności do komunikacji oddzielonych od siebie Ja, opisywane przez Jeana
Paula Sartre’a, Simone de Beauvoir i Alberta Camusa w imieniu całego pokolenia,
poczucie leżące u podstaw buntu przeciw człowieczeństwu, który przeżywamy,
płynie z doświadczenia tego, że droga ku wnętrzu prowadzi do zamkniętych w sobie
Ja, a droga na zewnątrz jedynie ukrywa ową zasadniczą niemożliwość wzajemnego
związku. Chrześcijańska liturgia mogłaby i powinna być odpowiedzią na to
doświadczenie. Nie czyni tego, jeśli wyczerpuje się w zewnętrznej aktywności.
Jej jedyna możliwość polega na tym, że przez wprowadzenie w słowo liturgiczne i
w liturgiczną rzeczywistość – w obecność Pana – otworzy zamknięte w sobie Ja na
wewnętrzną komunikację z Tym, który przez swoją ofiarę na krzyżu dał siebie dla
nas wszystkich. Jeśli uda się urzeczywistnić taką wspólną interioryzację pod
kierunkiem wspólnych modlitw Kościoła i leżącego u ich podstaw doświadczenia
Ciała Chrystusa, wtedy wspólny wyraz staje się możliwy; ludzie nie łączą się
wówczas tylko w rolach, lecz dotykają się w swoim bycie i dopiero wówczas
powstaje „wspólnota”.
Z tego powodu uważam, że wyrażenie „liturgiczny podział ról” nie jest
szczęśliwe. Oczywiście, modlitewnik liturgiczny umożliwia również
wprowadzenie we wspólny liturgiczny wyraz i w tym sensie zawiera w sobie coś z
„podziału ról”. Swoją prawdziwą „rolę” spełnia jednak tylko wówczas, gdy podczas
modlitwy człowiek porzuca swoją rolę, gdy osobiście, bez zasłony staje przed
swoim Bogiem, dzięki czemu otwiera się w nim przestrzeń, w której możemy się
rzeczywiście dotknąć. Również wspólnotowa modlitwa liturgiczna musi zmierzać do
tego, aby człowiek rzeczywiście się modlił, to jest, abyśmy nie mówili
tylko do siebie i ze sobą, lecz rozmawiali z Bogiem; wówczas też najlepiej i
najgłębiej rozmawiamy ze sobą. Oznacza to, że w dziedzinie partycypacji
liturgicznej, która w swej istocie powinna być participatio Dei –
uczestnictwem w Bogu, czyli w życiu i w wolności, pierwszeństwo ma
interioryzacja. To zaś oznacza, że uczestnictwo to nie może się ograniczać do
momentu celebracji liturgicznej, że liturgia nie może być od zewnątrz narzucana
człowiekowi niczym happening, lecz wymaga liturgicznego wychowania i
przygotowania. Wspaniała praca, jaką na tym polu wykonali Romano Guardini i Pius
Parsch, w nowych pozycjach została niestety, potraktowana jak makulatura i
wyrzucona do kosza. Na szczęcie wydaje się, że nadszedł teraz moment refleksji,
która powraca do dziedzictwa tych wielkich wychowawców liturgicznych i je
rozwija. Prawdziwego przygotowania liturgicznego nie można osiągnąć, szukając
ciągle nowych pomysłów dotyczących formy liturgii, lecz przez prowadzenie od
postaci do treści, to jest przez wychowanie, które rozwija zdolność do
wewnętrznego przyswojenia sobie wspólnej liturgii Kościoła. Tylko wówczas
zbyteczny stanie się nadmiar wyjaśnień, który „zagaduje” liturgię i ostatecznie
niczego nie wyjaśnia.
W ten sposób pytanie o stosunek jednostki i wspólnoty prowadzi nas do
pytania o formy liturgii. Teologia stworzenia i teologia zmartwychwstania
(obejmująca i utrwalająca na zawsze Wcielenie) wymagają ucieleśnienia modlitwy,
włączenia w nią wszystkich wyrazów cielesnego wyrazu. Potrzebujemy uduchowienia
ciała i ucieleśnienia ducha; dopiero wówczas dokonuje się „humanizacja”
człowieka i świata, która polega na tym, że materia realizuje swoje możliwości
duchowe, a duch wyraża się w pełni stworzenia. Z tego punktu widzenia trzeba
poddać krytyce jednostronną dominację słowa, którą sugerują częściowo również
oficjalne księgi liturgiczne. Na szczęście można zauważyć, że w ostatnich
czasach liturgika powraca do idei
świętego
znaku, nawiązując do niezapomnianej
książki Romano
Guardiniego, w której pomaga on zrozumieć ich przesłanie. Do liturgii należy
mówienie
i milczenie; śpiew, gra instrumentów i obraz; symbole i
odpowiadające słowom gesty.
Chciałabym tu wspomnieć tylko o dwóch z tych elementów. Milczenie jako
wspólna droga ku wnętrzu, jako refleksja nad słowem i znakiem, jako wyjście poza
role, które przykrywają to, co istotne, jest niezbędnym warunkiem rzeczywistej
participatio actuosa. Jest to chwila, w której człowiek zatrzymuje
się przy tym, co trwa. Jak słusznie zauważa Bruno Kleinheyer, napięcie liturgii
nie może się opierać na „różnorodności”, lecz na tym, że jest ona przestrzenią
spotkania z prawdziwie Wielkim i Niewyczerpalnym, z tym, co nie potrzebuje
„różnorodności”, gdyż jest wystarczające: z prawdą i z miłością. W obliczu
takiej rangi, milczenia nie może wystarczyć kilka sekund pomiędzy Módlmy
się i oracją, które i tak często wywołują wrażenie sztuczności.
Innymi okazjami do milczenia mogą być: przygotowanie darów, chwila przed Komunią
i po niej; w tym pierwszym przypadku czyni się to rzadko, pomimo wyraźnego
wskazania mszału. Wbrew panującej teorii chciałbym dodać, że cały Kanon nie
musi być recytowany głośno. Twierdzenie, że tak być musi, opiera się na
niezrozumieniu jego charakteru. Jeśli we wspólnocie miało miejsce wspomniane już
wcześniej niezbędne wychowanie liturgiczne, to ludzie wierzący wiedzą, z jakich
elementów składa się eucharystyczna modlitwa Kościoła. Wówczas wystarczy głośne
wypowiedzenie pierwszych słów poszczególnych części (swego rodzaju haseł);
uczestnictwo wiernych i efekt przepowiadania okażą się nieraz większe niż wtedy,
gdy nieustanne głośne mówienie zagłuszy wewnętrzny apel słów. Mnożenie modlitw
eucharystycznych, do którego doszło już, niestety, w niektórych krajach jest
wyrazem nader wątpliwej sytuacji, zwłaszcza, że ich jakość i teologiczna treść
przekraczają czasami granice tego, co można znieść. Takie przerosty są symptomem
tego, że jeśli zawsze kanon odczytywany jest głośno, to niejako wymusza to
żądanie „różnorodności”, którego nie może jednak zaspokoić nawet największa
liczba modlitw eucharystycznych. Rozwiązaniem może być tylko skupienie się na
napięciu samej rzeczywistości; również różnorodność staje się czasem nużąca.
Dlatego wychowanie do interioryzacji, prowadzenie do sedna jest w tym miejscu
szczególnie ważne – od tego zależy dalsze istnienie liturgii jako liturgii.
Tylko odwaga milczącego przyswajania sobie słowa może nas uratować przed
nadmiarem słów, który ostatecznie prowadzi do tego, że mamy do czynienia z
gadulstwem, zamiast spotkania ze Słowem – z Logosem, który jako Słowo
ukrzyżowanej i zmartwychwstałej miłości jest podstawą życia i
radości.
Moja druga uwaga odnosi się do znaczenia gestów. Stanie, klęczenie,
siedzenie; klękanie i powstawanie, bicie się w piersi, znak krzyża – wszystkie
te gesty mają znaczenie antropologiczne. Josef Pieper przekonująco pokazał, że
to co wewnętrzne, i to, co zewnętrzne łączy się tu w relacji, która jest równie
ważna dla obydwu tych stron. Na zakończenie chciałbym dołączyć uwagę o głównym
geście adoracji, który dzisiaj coraz częściej zanika: klęczeniu. Wiemy, że Pan
modlił się na kolanach (por. Łk 22, 41), podobnie modlił się św. Stefan (por. Dz
7, 60), Piotr apostoł (por. Dz 9, 40) i św. Paweł (por. Dz 20, 36). Hymn o
Chrystusie z Listu do Filipian (por. 2, 6-11) liturgię kosmiczną przedstawia
jako uklękniecie przed imieniem Jezusa (por. 2, 10), co jest spełnieniem
zapowiedzi proroka Izajasza (por. 45, 23) mówiącej o panowaniu Boga Izraela nad
światem. Kiedy Kościół klęka w imię Jezusa, czyni prawdę; włącza się gest całego
kosmosu, który oddaje cześć Zwycięzcy, stając w ten sposób po Jego stronie.
Takie uklękniecie jest bowiem naśladowaniem postawy Tego, „który był równy z
Bogiem”, ale uniżył samego siebie aż do śmierci. W ten sposób przez powiązanie
słów proroka ze Starego Testamentu i drogi Jezusa Chrystusa List do Filipian
nadał gestowi uklęknięcia, który uznaje za postawę chrześcijan wobec imienia
Jezusa, kosmiczną i historiozbawczą głębię: Gest ciała staje się wyznaniem
Chrystusa, którego nie mogą zastąpić słowa.
Tym samym przypomnieliśmy to, o czym mówiliśmy już na początku: Liturgia
chrześcijańska jest liturgią kosmiczną – mówi nam o tym św. Paweł w Liście do
Filipian. Liturgia nie może porzucić tego wymiaru, na przykład ze względu na
zalety małych grup i własnej twórczości. Jej piękno polega na tym, że wyprowadza
nas ona z tego, co małe, i pozwala nam uczestniczyć w prawdzie. Odsłonięcie
owego wyzwalającego wymiaru liturgii powinno być właściwym zadaniem odnowy
liturgicznej.
Święto
wiary. Joseph Kard. Ratzinger, Kraków 2006, s. 67-74
(nakład
wyczerpany)