Ludzie, nie aniołowie, kapłanami Ewangelii |
|
John Henry Kardynał Newman
Kiedy Chrystus, wielki Prorok, wielki Kaznodzieja i wielki Misjonarz,
przyszedł na świat, dokonał tego w sposób najbardziej święty, najbardziej
dostojny, najbardziej chwalebny. Chociaż przyszedł w poniżeniu, po to, by
cierpieć, chociaż urodził się w stajni i choć położono Go w żłobie, to przecież
narodził się z łona Niepokalanej Matki, a Jego dziecięca postać emanowała
niebiańskim światłem. Świętość cechowała każdy rys Jego charakteru i naznaczyła
wszystkie okoliczności towarzyszące Jego posłannictwu: Gabriel zapowiedział Jego
Wcielenie, Dziewica poczęła, Dziewica Go urodziła i Dziewica wykarmiła; Jego
przybranym ojcem był czysty i świątobliwy Józef; Jego przyjście oznajmili
Aniołowie, a świetlista gwiazda rozniosła wieść o Jego narodzinach wśród pogan;
surowy Jan Chrzciciel szedł przed Jego obliczem, a odziany w białe szaty i
promieniejący łaską tłum pokutników, którym odpuszczono grzechy, podążał za Nim,
dokądkolwiek się udał. Tak jak słońce na niebie prześwieca przez chmury i odbija
się w krajobrazie, podobnie wiekuiste Słońce Sprawiedliwości, gdy zajaśniało na
ziemi, noc zamieniło w dzień, a Jego światło napełniło blaskiem wszelkie
stworzenie.
Chrystus przyszedł i odszedł, a ponieważ przyszedł, aby wprowadzić na świat
nowe i ostateczne Prawo, pozostawił na ziemi kaznodziejów, nauczycieli i
misjonarzy. Moi bracia, powiecie, że skoro Jego przyjście dokonało się w chwale,
jakim więc był On, takimi też, pod Jego nieobecność, muszą być Jego słudzy, Jego
przedstawiciele i Jego kapłani. On był bez grzechu, więc i oni muszą być bez
grzechu, a ponieważ On był Synem Bożym – oni z pewnością będą Aniołami.
Powiecie, że to Aniołowie powinni zostać wyznaczeni na ów wzniosły urząd, bo
tylko Aniołowie godni są głosić Narodziny, Cierpienie i Śmierć Boga. Mogli,
rzecz jasna, ukryć swój blask, tak jak przed nimi uczynił to ich Pan i Władca;
mogli, jak w czasach Starego Przymierza, przybyć na ziemię w ludzkiej postaci.
Jeżeli jednak mają głosić wieczną Ewangelię i strzec Bożych tajemnic, to ludźmi
być nie mogą. Jeżeli mają sprawować, powtarzać i rozdzielać owoce tej samej
Ofiary, którą On złożył, jeżeli mają brać w swoje ręce Hostię, którą jest On
sam, jeżeli mają związywać i rozwiązywać, błogosławić i wykluczać, słuchać
spowiedzi Jego ludu i odpuszczać mu grzechy, jeżeli mają nauczać go prawdy i
prowadzić drogą pokoju, to czy - aby sprostać temu zadaniu - nie muszą być
mieszkańcami tych błogosławionych królestw, dla których sam Pan jest nigdy nie
gasnącym Światłem?
A jednak, moi bracia, prawda jest taka, że Chrystus nie Aniołów, lecz ludzi
posłał do służby pojednania. Głosicielami Ewangelii ustanowił nie istoty obcego
pochodzenia o jakiejś bliżej nieznanej naturze, ale waszych braci - krew z
waszej krwi i kość z kości waszych. ,,Mężowie Galilejscy, dlaczego stoicie i
wpatrujecie się w niebo?” Oto królewski styl i ton, jakim Aniołowie przemawiają
do ludzi, choćby to byli sami Apostołowie. Oto sposób, w jaki ci, którzy nigdy
nie zgrzeszyli, z wyżyn swej doskonałości przemawiają do tych, którzy grzech
popełnili. Nie tak jednak mówią ci, których posłał Chrystus. On wyznaczył
waszych braci – nikogo innego - synów Adama, tej samej co wy natury, a
różniących się jedynie łaską. Są to ludzie jak wy - wystawieni na te same
pokusy, toczący tę samą walkę wewnętrzną i zewnętrzną z tymi samymi śmiertelnymi
wrogami: światem, ciałem i szatanem. Kapłan ma takie samo ludzkie i przewrotne
serce, które o tyle tylko różni się od waszego, o ile przemieniła je i kieruje
nim moc Boża. Tak więc my, którzy do was mówimy, nie jesteśmy Aniołami z nieba,
lecz ludźmi, których odróżnia od was jedynie łaska – i tylko ona. Posłuchajcie
Apostoła - kiedy barbarzyńscy Likaończycy, widząc dokonany przez niego cud,
chcieli jemu oraz św. Barnabie jako bogom złożyć ofiary, on wpadł między nich
wołając: ,,Ludzie, co wy robicie? Jak wy, jesteśmy śmiertelnymi ludźmi”, lub,
jak zostało to dobitniej wyrażone w greckim oryginale, ,,Jesteśmy ludźmi, którzy
mają takie same jak wy namiętności”. W podobny sposób pisze do Koryntian: ,,Nie
głosimy bowiem siebie samych, lecz Chrystusa Jezusa jako Pana, a nas – jako
sługi wasze przez Jezusa. Albowiem Bóg, Ten, który rozkazał ciemnościom, by
zajaśniały światłem, zabłysnął w naszych sercach, aby olśnić nas jasnością
poznania Chwały Bożej na obliczu Jezusa Chrystusa. Przechowujemy zaś ten skarb w
naczyniach glinianych.” (2Kor 4, 5-7) A dalej mówi o sobie, że „aby nie wynosił
go zbytnio ogrom objawień, dano mu oścień dla ciała, wysłannika szatana, aby go
policzkował” (por. 2 Kor 12, 7-8). Tacy, moi bracia, są również wasi pasterze,
wasi kaznodzieje, wasi kapłani – to nie bezgrzeszni Aniołowie ani Święci, lecz
ludzie, którzy żyliby i umarli w grzechu, gdyby nie łaska Boża; ludzie, którzy,
choć dzięki Bożemu miłosierdziu przygotowują się do uczestniczenia w przyszłym
życiu we wspólnocie Świętych, teraz jednak są słabi i ze wszystkich stron
oblegani przez pokusy, i gdyby nie darmowa łaska Boża, nie mieliby nadziei na
wytrwanie do końca.
Czyż to nie dziwna, zaskakująca wręcz anomalia! Wszystko jest doskonałe,
wszystko niebiańskie, wszystko chwalebne w Kościele, który dał nam Chrystus -
wszystko z wyjątkiem Jego kapłanów. On sam przebywa na naszych ołtarzach,
Najświętszy, Najwyższy, w światłości niedostępnej, a Aniołowie padają przed Nim
na twarz. Z widzialnych substancji i form wybrał najprzedniejsze, aby stanowiły
Jego wyobrażenie i były dla Niego mieszkaniem. Najczystsza mąka i najczystsze
wino stanowią Jego zewnętrzne symbole; najświętsze, najbardziej majestatyczne
słowa służą rytom ofiary; ołtarz i tabernakulum, zależnie od naszych środków,
przyozdobione są skromnie lub bogato, a kapłani wykonują swoje obowiązki w
godnych szatach wznosząc ku niebu czyste serca i święte ręce. A jednak ci sami
kapłani, wybrani, konsekrowani, przepasani łaską celibatu, ozdobieni
manipularzem smutku, są synami Adama, synami grzeszników, uczestnikami upadłej
natury, której nie zrzucili z siebie - chociaż natura ta została odnowiona przez
łaskę – tak że kapłan, to ktoś, kto niejako z definicji, ma grzechy, za które
musi składać ofiarę. ,,Każdy arcykapłan,” mówi Apostoł, ,,spomiędzy ludzi brany,
dla ludzi jest ustanawiany w sprawach odnoszących się do Boga, aby składał dary
i ofiary za grzechy. Może on współczuć tym, którzy nie wiedzą i błądzą, ponieważ
sam podlega słabości. I ze względu na nią powinien tak za lud, jak i za siebie
samego składać ofiary za grzechy.” (Hbr 5, 1-3) I dlatego w czasie mszy św.,
ofiarowując Hostię przed konsekracją, kapłan wypowiada następujące słowa:
Suscipe, Sancte Pater, Omnipotens, æterne Deus, ,,Przyjmij Ojcze Święty,
Wszechmogący i Wieczny Boże tę Hostię Niepokalaną, którą ja, Twój niegodny sługa
ofiaruję Tobie, Bogu Żywemu i Prawdziwemu, za niezliczone grzechy, zniewagi i
zaniedbania moje, i za wszystkich tu obecnych, a także za wszystkich wiernych
chrześcijan, żywych i umarłych”. (por. przedsoborowy Mszał Rzymski -
modlitwa na Ofiarowanie).
Moi bracia, samo w sobie może wydawać się wam to dziwne, nie będzie was
jednak dziwić, gdy zrozumiecie, że takie było rozrządzenie miłosiernego Boga.
Pisze o tym Apostoł w Liście, który wam cytowałem. Kapłani Nowego Przymierza są
ludźmi, aby mogli „współczuć tym, którzy nie wiedzą i błądzą, ponieważ sami
podlegają słabości”. Bracia, Aniołowie, gdyby to oni byli waszymi kapłanami, nie
mogliby wam współczuć, nie byliby dla was wyrozumiali, jak my jesteśmy, nie
mogliby stanowić dla was przykładu ani być waszymi przewodnikami, nie mogliby
was przeprowadzić od starego do nowego życia, jak to czynią ci, którzy są
spośród was i którzy zostali poprowadzeni, tak jak wy teraz prowadzeni
jesteście; którzy dobrze znają wasze trudności, którzy doświadczyli przynajmniej
pokus, jakich wy doświadczacie, którzy znają potęgę ciała i sztuczki szatana -
nawet jeśli sami nie dali im się zwieść; którzy skłonni są stanąć po waszej
stronie i być dla was pobłażliwi; którzy mogą mądrze wam doradzać i roztropnie
was ostrzegać we właściwym czasie. Dlatego Pan posłał do służby pojednania ludzi
takich jak On - bo chociaż nie mógł popełnić grzechu, to jednak nawet On, stając
się człowiekiem, przyjął na siebie – na ile to było możliwe dla Boga - ludzkie
brzemię słabości i różnych doświadczeń. Nie mógł być grzesznikiem, lecz stał się
człowiekiem i przyjął ludzkie serce, abyśmy my mogli powierzyć Mu nasze serca, i
był „poddany próbie pod każdym względem – jak my – z wyjątkiem grzechu”. (Hbr 4,
15)
Dobrze rozważcie tę prawdę, moi bracia, i niechaj stanie się ona dla was
pociechą. Pośród głosicieli i kapłanów Ewangelii znaleźli się Apostołowie,
Męczennicy i Doktorzy — wielu z nich świętych. A wszyscy oni, niezależnie od
tego, jak wysoko zaszli na drodze świętości, jak różnorodne łaski i wspaniałe
dary otrzymali, zaczynali od starego Adama. Nie ma pośród nich nikogo, kto nie
zostałby wykuty z tego samego kamienia, z którego wyciosano najbardziej
zatwardziałych grzeszników; nikogo, kto nie byłby ulepiony z tej samej gliny, co
najbardziej skalani i niegodziwi potępieńcy; nikogo, kto z racji natury nie
byłby bratem tych biednych dusz, które rozpoczęły już swoje wiekuiste braterstwo
z diabłem i są potępione w piekle. Łaska zwyciężyła naturę – oto cała historia
świętych. Zaiste, otrzeźwiająca to prawda dla tych, którzy odczuwają pokusę, by
wynosić się nad innych z powodu tego, co robią i kim są; cudowna wiadomość dla
wszystkich, którzy ze smutkiem zauważają w swych sercach ogromną różnicę, jaka
zachodzi pomiędzy nimi a Świętymi; radosna to wieść dla tych, którzy nienawidzą
grzechu i pragną uwolnić się spod jego nieszczęsnego jarzma, a zarazem odczuwają
pokusę, by uznać to za niemożliwe!
Przyjrzyjmy się, moi bracia, bliżej tej prawdzie i weźmy ją sobie do serca.
Przypomnijcie sobie najpierw, że Adam upadł i żaden z jego potomków nie rodzi
się bez grzechu – nikt, wyjąwszy jedną tylko osobę. Jeden był tylko wyjątek —
któż to? Nie nasz Pan Jezus, On bowiem nie począł się z człowieka, lecz Ducha
Świętego. Nie, to nie był nasz Pan. Mówię tu o Jego Dziewiczej Matce, która
chociaż jak inni ludzie poczęła się i narodziła z ludzkich rodziców, to jednak
dzięki łasce uprzedzającej została zachowana od powszechnego stanu ludzkości i
nigdy nie miała udziału w winie Adama. Poczęła się zgodnie z prawami natury,
poczęła się jak inni, z tą wszelako różnicą, że zanim pojawił się grzech,
interweniowała łaska. Od pierwszej chwili istnienia duszę Maryi wypełniała łaska
- szatan nie tchnął na nią i nie skaził tego dzieła Bożego. Tota pulchra es,
Maria; et macula originalis non est in te – „Cała piękna jesteś Maryjo i
zmaza pierworodna nie postała w Tobie”. Oprócz jednak Błogosławionej Matki
Bożej, wszyscy inni, najchwalebniejszy spośród Świętych, najczarniejszy i
najbardziej odrażający wśród grzeszników (tzn. zarówno dusza, która ostatecznie
stała się najbardziej chwalebną, jak i ta, która stała się najbardziej
diabelską) urodzili się w jednym i tym samym grzechu pierworodnym; jeden i drugi
byli synami gniewu; ani jeden, ani drugi nie był zdolny przy pomocy swoich sił
przyrodzonych osiągnąć nieba; przed jednym i drugim rysowała się perspektywa
zasłużenia sobie na piekło.
Obie dusze zrodzone zostały w grzechu, ta zaś, która później stała się
święta, nadal trwałaby w grzechu, świadomie i dobrowolnie dopuszczałaby się
występków i zostałaby potępiona, gdyby Bóg nie zsyłał jej nadprzyrodzonych
natchnień, które uczyniły dla niej to, czego sama dla siebie uczynić nie mogła.
Biedne dziecię, przeznaczone na dziedzica chwały, leżało słabe, chorowite,
niespokojne, grzeszne i nieszczęśliwe; dziecię smutku, bez nadziei, bez
nadprzyrodzonej pomocy. Leżało w takim stanie przez długie dni, a kiedy w końcu
otworzyło oczy i ujrzało światło, wzdrygnęło się i głośno zapłakało. Ale Bóg w
niebiosach usłyszał jego płacz dochodzący z tej doliny łez i zaczął zsyłać
łaski, które przeprowadziły je z ziemi do nieba. Posłał swojego kapłana, aby ten
udzielił mu pierwszego sakramentu – by ochrzcił je w łasce Bożej. A wtedy
dokonała się w nim wielka przemiana, oto bowiem przestało być niewolnikiem
szatana, stając się natychmiast dzieckiem Boga. I gdyby dziecko to umarło przed
osiągnięciem zdolności posługiwania się rozumem, Aniołowie bezzwłocznie
przenieśliby jego duszę do nieba, gdzie mogłaby się radować Bożą
obecnością.
Dziecię jednak nie umarło, lecz rosło i osiągnęło wiek, w którym zdolne
było używać rozumu. Czy ośmielimy się powiedzieć - choć o niektórych Świętych
można to powiedzieć - a więc, czy odważymy się powiedzieć, że nie użyło źle
wielkich talentów, które zostały mu dane, że nie sprofanowało łaski, która w nim
mieszkała popadając w grzech ciężki? W niektórych przypadkach, chwała Bogu,
ośmielimy się potwierdzić, że tak właśnie było. Wydaje się, że sprawy tak
właśnie się ułożyły w przypadku mojego drogiego ojca, św. Filipa, który bez
wątpienia zachował swoją szatę chrzcielną w czystości od chwili, gdy ją na niego
nałożono, i nigdy nie utracił stanu łaski od dnia, gdy mu jej udzielono, i
przeszedł przez swoje życie dodając zasługę do zasługi. Aż w wieku
osiemdziesięciu lat wezwano go przed oblicze Sędziego, on zaś udał się radośnie
na Jego spotkanie i przeszedł przez czyściec nietknięty przez jego płomienie
prosto do nieba.
W taki bez wątpienia sposób łaska Boże działała niekiedy w duszach Jego
wybranych. Częściej jednak, aby mocniej związać ich los z losem ich braci i
sióstr, a obfitość udzielonych im łask uczynić podstawą nadziei i zachętą dla
skruszonych grzeszników, dopuszcza Bóg, żeby ci, którzy osiągnęli wyżyny
świętości i skończyli jako bohaterowie Kościoła, przeżyli jakąś część swego
życia w świadomym nieposłuszeństwie; by pozbawili sami siebie światła Jego
oblicza i stali się niewolnikami tego czy innego grzechu, takiego czy innego
błędu w dziedzinie religii, aż w końcu w różny sposób wracają i stopniowo bądź
nagle odzyskują stan łaski, który niegdyś utracili. Tak było z błogosławioną
Magdaleną, która wiodła życie tak rozpustne, że według norm religijnych tamtych
czasów sam jej dotyk czynił człowieka nieczystym. Bogata w dobra tego świata,
młoda i namiętna, oddała swe serce stworzeniom. Aż w końcu łaska Boża odniosła
nad nią zwycięstwo. Magdalena ścięła swe długie włosy, zdjęła z siebie barwne
szaty i stała się kobietą, jaką przedtem nie była. Przemiana była tak zupełna,
że gdybyście znali ją przed i po nawróceniu, powiedzielibyście że widzieliście
dwie różne osoby, nie jedną. Nie pozostał żaden ślad grzesznicy w skruszonej
pokutnicy, z wyjątkiem kochającego serca, teraz całkowicie zwróconego ku niebu i
Chrystusowi – żaden ślad, żadne wspomnienie po błyszczącym i uwodzicielskim
wyglądzie w skromnej postaci, na spokojnym obliczu, w zrównoważonym chodzie czy
głosie tej, która w ogrodzie szukała i znalazła Zmartwychwstałego Pana. Tak też
było w przypadku tego, który z celnika stał się Apostołem i Ewangelistą; który
dla brudnego zysku nie wahał się przyjąć służby u Rzymian i gnębić własnego
narodu. Pozostali Apostołowie również nie zostali ulepieni z lepszej gliny niż
inni synowie Adama. Ze swej natury byli zwierzętami, żyjącymi według ciała, w
niewiedzy. Gdyby pozostawiono ich samym sobie, gdyby nie dotknęła ich łaska
Boża, gdyby nie postawiła ich na nogi, i nie skierowała ich myśli ku niebu, to
niczym zwierzęta pełzaliby po ziemi, wpatrywaliby się w ziemię, karmili się
ziemią. Takim był również ów uczony faryzeusz, który nocą przyszedł do Jezusa -
dumny ze swego stanowiska, zazdrosny o swą reputację, ufający swemu rozumowi. W
końcu jednak nadszedł czas, kiedy uczniowie uciekli, a on pozostał, aby namaścić
martwe i opuszczone ciało Tego, do którego wstydził się przyznać za Jego życia.
Widzicie zatem, że to łaska Boża zatryumfowała w życiu Magdaleny, Mateusza i
Nikodema; to łaska spłynęła z nieba na zepsutą naturę i ujarzmiła nieczystość
młodej kobiety, chciwość celnika i obawę przed ludźmi w faryzeuszu.
Pozwólcie, że przypomnę inne znane zwycięstwo odniesione przez łaskę kilka
wieków później, a zobaczycie, z jaką radością Bóg wyprowadził z grzechu i
herezji wyznawcę, świętego i przyszłego doktora Kościoła. Nie dość, że Ojciec
Zachodniej teologii, autor tysięcy dzieł, wspaniały polemista, wielki obrońca
łaski, pozostawał w nędznej niewoli ciała, ale był również ofiarą
znieprawionego rozumu. Temu, który w większym stopniu niż inni, miał uwydatnić
znaczenie łaski Bożej, bardziej niż innym dane było doświadczyć bezradności
samej natury. Wielki św. Augustyn (nie mówię tu o świętym misjonarzu noszącym to
samo imię, który przybył do Anglii, by nawrócić naszych pogańskich przodków i
który został pierwszym Arcybiskupem Canterbury, lecz o wielkim biskupie
afrykańskim żyjącym dwa wieku wcześniej) — Augustyn, powtarzam, nie troszczył
się o swoją duszę, nie zadawał sobie pytań, w jaki sposób oczyścić się z
grzechu, pragnął natomiast, póki był młody i silny, cieszyć się rozkoszami ciała
i świata. Ambitny i zmysłowy, o prawdzie i fałszu wyrokował wedle własnego
uznania i kaprysu. Pogardzał Kościołem Katolickim, gdyż ten dużo mówił o wierze
i posłuszeństwie. Swój rozum zamierzał uczynić miarą wszystkich rzeczy i dlatego
przystąpił do sekty, która chciała uchodzić za filozoficzną, oświeconą, o
szerokim spojrzeniu na świat, i która utrzymywała, że koryguje wulgarne – tj.
katolickie – przekonania dotyczące Boga, Chrystusa, grzechu i drogi, która
wiedzie do nieba. W sekcie tej pozostał Augustyn kilka lat, ale to, czego w niej
nauczano, nie ugasiło jego pragnienia – przez jakiś czas czuł się zadowolony,
później jednak odkrył, że jako pokarm przyjmował to, co nie mogło zaspokoić jego
głodu. Zapragnął czegoś bardziej konkretnego, nie wiedział jednak czego. Gardził
sobą z powodu swego cielesnego zniewolenia i odkrył, że jego religia nie pomaga
mu w przezwyciężeniu tej niewoli. Pozwoliło mu to zrozumieć, że jeszcze nie
odnalazł prawdy – stąd jego wołanie: „Kto mi powie, gdzie jej szukać, kto mnie
do niej doprowadzi?”
Dlaczego nie przyłączył się do Kościoła Katolickiego od razu? Powiedziałem
wam już dlaczego. Augustyn wprawdzie nie widział prawdy nigdzie indziej, nie był
jednak pewien, czy znajdowała się ona w Kościele. Uważał, że w katolickim
systemie doktrynalnym jest coś godnego pogardy, ciasnego, irracjonalnego.
Brakowało mu łaski wiary. I wtedy w jego wnętrzu rozgorzał wielki konflikt
pomiędzy naturą i łaską; pomiędzy naturą i jej dziećmi, ciałem i fałszywym
poznaniem a sumieniem i natchnieniami Ducha Bożego. Chociaż wciąż znajdował się
w stanie potępienia, to jednak Bóg nawiedzał go i udzielał mu pierwszych owoców
tych natchnień, które miały ostatecznie wydobyć go z tego stanu. Czas płynął, a
wy, patrząc na niego, tak jak mógł patrzeć jego Anioł Stróż, powiedzielibyście,
że mimo zepsucia i oporu, jaki stawiał swemu Wszechmocnemu Przeciwnikowi, że
pomimo gniewu Bożego, który nadal nad nim ciążył, w jego duszy działała jednak
łaska — Augustyn zbliżał się do Kościoła. On sam o tym nie wiedział, sam jeszcze
tego nie dostrzegał, ale w jego sercu rodziło się coraz większe zainteresowanie,
a w niebie, pośród Aniołów Bożych narastała radość. W końcu znalazł się w
zasięgu oddziaływania wielkiego Świętego w dalekim kraju. A choć udawał, że go
ignoruje, jego uwaga była cały czas nim zajęta. Wbrew sobie udawał się do
świętych miejsc, aby co jakiś czas na niego popatrzeć. Zaczął go obserwować i
myśleć o jego osobie; zastanawiał się nad sobą, nad tym, czy jest szczęśliwy.
Często przychodził do kościoła, aby słuchać tego świętego kaznodziei, aż
któregoś razu poprosił go o radę, jak ma znaleźć to, czego szuka. I wreszcie
rozpoczął się w jego życiu ostateczny konflikt z ciałem: ciężko, naprawdę ciężko
przyszło mu rozstać się z grzesznymi nawykami, trudno je było zostawić i nigdy
więcej do nich nie wracać. Grzech był tak słodki – jakże mógłby się z nim
pożegnać? W jaki sposób miałby wyrwać się z jego uścisku i wejść na samotną i
znojną drogę wiodącą do nieba? Ale łaska Boża okazała się jeszcze słodsza,
zwyciężyła go i przekonała; przekonała jego rozum i odniosła zwycięstwo — i ten,
który bez niej żyłby i umarł jako pomiot szatański, pod jej cudownym wpływem
stał się wyrocznią świętości i prawdy.
Czy nie sądzicie, że Augustyn lepiej niż inni był przygotowany do głoszenia
świętej nauki i przekonywania braci do tego, czym niegdyś pogardzał? Nie chodzi
o to, że grzech jest lepszy od posłuszeństwa albo grzesznik od sprawiedliwego,
lecz o to, że miłosierny Bóg wykorzystuje niekiedy grzech w walce z grzechem
właśnie; że wyprowadza z minionych występków teraźniejsze dobro; że, chociaż
zmywa winę grzechu i osłabia jego siłę, to zarazem pozostawia go w pokutującym w
taki sposób, że ten – dzięki poznaniu jego mechanizmów – tym energiczniej i
gorliwiej zwalcza występki, ilekroć napotka je w innym człowieku. Chociaż
wszechmocna łaska naszego Pana może uczynić duszę tak czystą, jak gdyby ta nigdy
nie była nieczysta, to jednak pozostawia w niej łagodność i współczucie dla
innych grzeszników, a także umiejętność postępowania z nimi – większą, niż gdyby
dusza ta nigdy nie zgrzeszyła. A znowu w tych rzadkich i szczególnych
przypadkach, z których jeden tutaj wskazałem, Bóg pokazuje nam – by pouczyć nas
i pocieszyć - co może uczynić nawet dla tych najbardziej obciążonych winą, jeśli
szczerze zwrócą się do Niego prosząc o przebaczenie i uleczenie. Nie można
wyznaczać żadnych granic wielkości i mocy łaski Bożej. Fakt, że odczuwamy żal z
powodu naszych grzechów, i błagamy Go o miłosierdzie, stanowi coś w rodzaju
rękojmi, że Bóg udzieli nam dóbr, których pragniemy. On może uczynić z duszą
człowieka, co zechce - jest nieskończenie bardziej potężny aniżeli duch
nieczysty, któremu zaprzedał się grzesznik, i może go z grzesznika
wyrzucić.
Drodzy bracia, nawet jeśli wasze sumienie świadczy przeciw wam, On może
zdjąć z niego ciężar grzechu – i nie ma znaczenia, czy wasze grzechy są ciężkie,
czy lekkie. On może uczynić was tak czystymi i miłymi w swoich oczach, jakbyście
nigdy od Niego nie odeszli. Stopniowo wykorzeni z waszych dusz skłonności do
grzechu i natychmiast przywróci wam swoją łaskę. Tak wielka jest moc Sakramentu
Pokuty, że zupełnie zmywa wasze winy – jakikolwiek byłby ich ciężar i rodzaj.
Chrystus z łatwością może odpuścić wasze grzechy, niezależnie od tego, czy
popełniliście ich wiele, czy tylko kilka. Czy przypominacie sobie historię ze
Starego Testamentu o tym, jak Prorok Elizeusz wyleczył Naama Syryjczyka?
Cierpiał on na przerażającą i nieuleczalną chorobę nazywaną trądem, która
pokrywała białymi strupami skórę chorego, czyniąc całą jego osobę wstrętną i
obrazując tym samym ohydę grzechu. Prorok polecił mu obmyć się w rzece Jordan i
Naam został uleczony ze swej choroby, a jego skóra stała się gładka jak ciało
niemowlęcia. Jest to nie tylko obraz grzechu, ale również ilustracja tego, czym
jest Boża łaska. Może ona unieważnić przeszłość; sprawić to, co zdawało się
niemożliwym. Nie ma tak odrażającego grzesznika, który nie mógłby stać się
świętym. Nie ma takiego świętego, który niezależnie od swego obecnego
wyniesienia, nie był lub nie mógłby być grzesznikiem. Łaska i tylko ona zwycięża
naturę. Weźmy na przykład to święte dziecię, św. Agnieszkę, która w wieku
trzynastu lat postanowiła, że raczej umrze niż zaprze się wiary - Agnieszkę,
która stała otoczona atmosferą czystości i promieniejąc świętością w domu złych
duchów, do którego zaprowadzili ją poganie; podobnie anielski Alojzy, o którym
przekazy mówią, że nie popełnił nawet powszedniego grzechu, albo św. Agata, albo
św. Julianna, św. Róża, św. Kazimierz, lub św. Stanisław, dla którego sama myśl
o nieczystych wyobrażeniach była niczym śmierć. Gdyby nie pomoc łaski Bożej
każdy z tych serafickich świętych mógł stać się odrażającym trędowatym i
wyrzutkiem rodzaju ludzkiego. Wszyscy oni mogli wieść, a raczej faktycznie
wiedliby życie dzikich stworzeń, umarliby śmiercią grzeszników i na wieki
zostali wtrąceni do piekła w ramiona diabła, gdyby Bóg nie dał im nowego serca i
nowego ducha, czyniąc z nich ludzi, którymi sami nigdy stać by się nie
mogli.
Nie wszyscy dobrzy ludzie są Świętymi, moi bracia; nie wszystkie nawrócone
dusze stają się święte. Nie mogę wam obiecać, że jeśli zwrócicie się do Boga, to
osiągnięcie takie same wyżyny doskonałości, na jakie wznieśli się Święci.
Owszem, pokazuję wam cały czas, że nawet Święci nie są z natury lepsi niż wy.
Stwierdzenie to odnosi się - i to w jeszcze większym stopniu – do kapłanów,
którym powierzono odpowiedzialność za wiernych, i którzy, niezależnie od
własnego stopnia świętości, nie są z natury lepsi niż ci, których mają nawrócić
i przemienić. Jest aktem szczególnego Bożego miłosierdzia względem was, że nasza
natura nie różni się od waszej - przez wzgląd i współczucie dla was Bóg uczynił
nas, którzy jesteśmy waszymi braćmi, swoimi legatami i sługami pojednania.
I tego świat właśnie nie potrafi zrozumieć. Rzecz nie w tym, że nie dość
jasno pojmuje, iż z natury mamy takie same namiętności jak i on, lecz w tym, że
w swojej ślepocie i ciasnocie nie rozumie, że chociaż z natury jesteśmy do niego
podobni, to jednak dzięki łasce możemy stać się zupełnie inni. Ludzie tego
świata, moi bracia, znają potęgę natury, natomiast nie znają, nie doświadczają i
nie wierzą w potęgę Bożej łaski. A ponieważ nie wiedzą nic o potędze, która może
zwyciężyć naturę, sądzą, że żadna taka potęga nie istnieje i dlatego,
konsekwentnie, uważają, że każdy człowiek, czy to kapłan, czy świecki, do końca
trwa w stanie natury. Ludzie ci nie chcą uwierzyć, że można żyć życiem
nadprzyrodzonym, a przecież nie tylko kapłani, ale wszyscy, którzy pozostają w
stanie łaski, wiodą życie mniej lub bardziej nadprzyrodzone - według swojego
powołania, na miarę otrzymanej łaski i wierności wobec niej. Ludzie ci nic o tym
nie wiedzą ani nie chcą tego przyjąć, a gdy słyszą, jakie życie od młodości musi
wieść kapłan na mocy swojej profesji, nie wierzą, że jest tym, za kogo się
podaje. Nie wiedzą nic o Bożej obecności, o zasługach Chrystusa, o
wstawiennictwie Błogosławionej Dziewicy, o potędze regularnej modlitwy, o
częstej spowiedzi, o codziennej mszy świętej. Obca jest im przemieniająca moc
Najświętszego Sakramentu - Chleba Aniołów; nie zastanawiają się nad
skutecznością zbawiennych przykazań, nie myślą o świętych towarzyszach, o
cnotach, o spontanicznej czujności, o odrazie do grzechu i świętym gniewie
skierowanym przeciwko diabłu, które zabezpieczają duszę przed występkiem. Wiedzą
jedynie, że nie sposób oprzeć się kusicielowi, gdy ten już przeniknął do serca;
że kiedy dusza zostanie wystawiona na jego działanie i ulegnie mu, to
popełnianie grzechów staje się niejako koniecznością. Wiedzą jedynie, że gdy Bóg
ich opuścił, gdy odeszli dobrzy Aniołowie, a wszystkie zabezpieczenia i środki
zapobiegawcze przeciwko grzechowi zostały zaniedbane, to (w ich przypadku)
nadchodzące zwycięstwo zła z całą pewnością będzie zupełne. Zawsze ulegali
szatanowi, zanim jeszcze zaczęli walkę – i to nawet gdy byli w swej najlepszej
formie. Upadek to jedyny stan, którego doświadczyli: nie znają innego. Nigdy nie
doświadczyli, co to jest mieć przewagę w walce; nigdy nie mieszkali w murach
potężnego miasta, wokół którego wróg krąży nadaremnie, nie mogąc przedostać się
do środka, a poza obręb którego mądra i wierna dusza nie będzie się wychylać.
Powtarzam, ludzie ci sądzą według własnego doświadczenia i nie uwierzą w coś,
czego nigdy nie doświadczyli.
Jeżeli są wśród nas, moi drodzy bracia, tacy, którzy nie wierzą w
skuteczność łaski wewnątrz Kościoła, ponieważ w tylko niewielkim stopniu działa
ona poza nim, to nie do nich się tutaj zwracam. Mówię do tych, którzy nie
ograniczają swej wiary do przedmiotu własnego doświadczenia. Mówię do tych,
którzy przyznają, że łaska może uczynić z ludzkiej natury to, czym natura nie
jest, i którzy, jak ufam, nie zachcą uznać tego za powód do zazdrości czy
podejrzeń, lecz za korzyść i łaskę poczytają sobie fakt, że ci, którzy zostali
posłani, aby im głosić Ewangelię, wysłuchiwać ich spowiedzi i doradzać im,
potrafią współczuć z nimi w ich grzechach, nawet jeśli sami ich nie popełnili.
Nie ma, moi bracia, takiej pokusy, której doświadczacie wy, a której nie
doświadczyliby również ci, którzy dzielą waszą naturę - chociaż wy, być może,
ulegliście tym pokusom, a oni może nie. Mogą was zrozumieć, potrafią przewidzieć
wasze trudności, umieją wyjaśnić wasze postępowanie, chociaż nie dotrzymali wam
kroku w grzechu. Będą dla was łagodni i ,,pouczą was w duchu łagodności”, jak
mówi Apostoł ,,pamiętając, że sami podlegają pokusie”. Przyjdźcie zatem do nas,
wy, którzy utrudzeni jesteście, a znajdziecie odpoczynek dla waszych dusz.
Przyjdźcie do nas, którzy stoimy przed wami w miejscu samego Chrystusa i którzy
przemawiamy w Jego imieniu, bowiem zostaliśmy, jak i wy, odkupieni Jego Krwią.
Tak samo jak wy bylibyśmy potępionymi grzesznikami, gdyby Chrystus nie zmiłował
się nad nami, gdybyśmy nie zostali obmyci Jego łaską, gdyby nie przyjął nas Jego
Kościół, gdyby Jego święci nie wstawiali się za nami. Bądźcie zbawieni, jak my
zostaliśmy zbawieni: ,,przyjdźcie, posłuchajcie, wy, którzy boicie się Pana, a
opowiemy wam, co On uczynił dla naszych dusz”. Wysłuchajcie naszego świadectwa,
spójrzcie na radość naszych serc i powiększcie ją przez swoje w niej
uczestnictwo. Wybierzcie tę dobrą cząstkę, którą myśmy wybrali, przyłączcie się
do nas. Nigdy nie będziecie żałować – uwierzcie tym, którzy mają prawo tak mówić
– nigdy nie będziecie żałować, że szukaliście odpuszczenia grzechów i pokoju w
Kościele Katolickim, ponieważ tylko on posiada łaskę, tylko on dysponuje mocą,
tylko on ma Świętych. Nigdy nie będziecie tego żałować - choć z jego powodu
wiele przyjdzie wam znieść, z wielu rzeczy złożyć ofiarę. Nigdy nie będziecie
żałować, że przeszliście od mroku zmysłów i czasu, od złudzeń ludzkich uczuć i
fałszywych przekonań do pełnej chwały wolności synów Bożych.
A gdy już, moi bracia, zrobicie ów wielki krok, gdy zajmiecie miejsce
pośród błogosławionych, jako grzesznicy pojednani z Ojcem, któregoście niegdyś
obrażali (spodziewam się i mocno ufam, że stanie się to udziałem wielu z was),
nie zapominajcie o tych, przez których dokonało się wasze pojednanie z Bogiem. I
jak oni teraz proszą was, byście pogodzili się ze Stwórcą, tak wy, gdy już
zostaniecie z Nim pojednani, módlcie się za nich, by otrzymali wielki dar
wytrwania, by nadal żyli w łasce, w której, jak ufają, żyją obecnie, aż do
śmierci, aby przypadkiem głosząc Ewangelię innym, sami nie zostali
potępieni.
Tłumaczył Paweł Długosz
|