Pisarze nawróceni. Rozdział 1 - Wilde po drugiej stronie lustra |
|
W czwartym tygodniu nowego stulecia, 22 stycznia 1901 roku, w Osborne House
zmarła królowa Wiktoria. Panowała przez ponad sześćdziesiąt lat. Podczas gdy
cały naród opłakiwał koniec pewnej epoki, nie brakło w nim takich, co
przeczuwali, że ta uroczysta chwila brzemienna jest jakimś ukrytym znaczeniem.
Na wieść o śmierci monarchini łzę uronił młody G. K. Chesterton, nieznany
jeszcze szerokim rzeszom czytelników. W liście do narzeczonej, pisanym w dniu
pogrzebu królowej, zapewniał, że „cała Anglia głęboko przeżywa tę doniosłą i
szczególną chwilę”.
A przecież zmierzch epoki wiktoriańskiej oznaczał nie tylko koniec, ale i
początek. Z początkiem nowego wieku zbiegł się bowiem świt epoki edwardiańskiej.
Rodziło się nowe pokolenie przyszłych pisarzy, jak choćby C. S. Lewis, Evelyn
Waugh, Malcolm Muggeridge i Graham Greene. Pierwszy rok nowego stulecia całkiem
dosłownie zapowiedział przybycie nowego gościa dumnym rodzicom przyszłego
pisarza i historyka Hugh Rossa Williamsona, który przyszedł na świat w dniu
Nowego Roku 1901. Kiedy mały Williamson miał trzy tygodnie, rodzice zanieśli go
na plac targowy Romsey w Hampshire, gdzie jego ojciec był pastorem anglikańskim,
żeby przynajmniej wysłuchał, choć z oczywistych względów nie mógł zrozumieć,
obwieszczenia o śmierci Królowej.
Odziedziczony przez to nowe pokolenie świat podszyty był sceptycyzmem i
religijnym zwątpieniem. Christopher Dawson opisywał schyłek epoki wiktoriańskiej
jako „czas duchowego ubóstwa w świecie chrześcijańskim — wiek Combesa, signore
Nathana i Giolittiego: wiek antyklerykalizmu, materializmu i socjalizmu
fabiańskiego*, pozbawiony jakiegokolwiek istotnego ruchu po stronie
katolickiej, który by to równoważył”. Chociaż pogląd ten lekceważy głębokie
oddziaływanie ruchu oksfordzkiego**, konwersje Newmana i Manninga
oraz estetyczną reakcję na materializm, której typowym przykładem była twórczość
prerafaelitów, w istocie swej jest słuszny. Socjalizm fabiański rzeczywiście
wywierał kolosalny wpływ w początkach dwudziestego wieku. Muggeridge pisał, że w
przesyconej fabianizmem atmosferze intelektualnej jego dzieciństwa religia
chrześcijańska została zawieszona, „zastąpiona religią postępu, nakazującą
ludziom dobrej woli przygotować się do przyjęcia nowych obowiązków... Według
nich, żaden Bóg nie jest już potrzebny. Należy go uznać za zmarłego lub
przynajmniej emeryta.”
W 1903, roku narodzin Muggeridge'a, Bernard Shaw, orędownik fabiańskiego
optymizmu, opublikował dramat Człowiek i nadczłowiek. Tytuł tej sztuki, w
której Shaw wyśmiewa tradycyjne poglądy na zaloty, małżeństwo i relacje między
płciami, nawiązuje do elitarnej filozofii Nietzschego. Nietzsche, najszczerszy
przeciwnik chrześcijaństwa, jaki pojawił się pod koniec XIX wieku, zmarł w 1900
roku, po dwunastu latach obłędu. Przekonany, że chrześcijaństwo zbankrutowało,
głosił schopenhauerowską „wolę mocy” i utrzymywał, że tylko silni powinni
pozostać przy życiu. Upierał się, że chrześcijańskie miłosierdzie służy tylko
przedłużaniu życia słabych i lichych. W swym głównym dziele, Also sprach
Zarathustra (Tako rzecze Zaratustra), wyłuszcza ideę nadczłowieka
(Übermensch), który przezwycięży ludzką słabość i podporządkuje sobie potulnych.
W Jenseits von Gut und Böse (Poza dobrem i złem) twierdzi, że
moralność powinna opierać się na aksjomacie, że „nic nie jest prawdziwe,
wszystko jest dozwolone” i kontynuuje batalię przeciw słabym utrzymując, że
cierpienie niewolników jest bez znaczenia, gdyż „niemal wszystko, co nazywamy
kulturą wysoką, zasadza się na uduchowianiu i wzmaganiu okrucieństwa”.
Nic dziwnego, że wielu uznało filozofię Nietzschego za warunek konieczny dla
powstania nazizmu. Wypowiadając się na temat Hitlera i Trzeciej Rzeszy, kardynał
Mindszenty* stwierdził, że „zwiastunem tego straszliwego królestwa
był Nietzsche, który ogłosił, że �Bóg umarł' i że wszyscy musimy wyjść poza
przestarzałe pojęcia dobra i zła. Cóż za wspaniałe życie wiedli ci ludzie —
ludzie, którzy pozbyli się Boga!”
Jednak naziści żadną miarą nie byli jedynymi ludźmi, którzy pozbyli się Boga
— na przełomie wieków atmosfera intelektualna już od pewnego czasu zdominowana
była przez agnostycyzm. Agnostyczną obojętność, przenikającą kulturę jego
dzieciństwa, Evelyn Waugh wyraził za pośrednictwem postaci Karola Rydera,
jednego z bohaterów powieści Znowu w Brideshead:
Nie miałem religii... Milczącym założeniem mojej edukacji było przekonanie,
że podstawowe przekazy chrześcijaństwa dawno już zdemaskowano jako mity, a
ludzie są podzieleni, nie wierzą już bez zastrzeżeń, że jego nauka moralna ma
jakąś wartość dla naszych czasów, przy czym większość uważa, że nie. Religia
była hobby, które niektórzy uprawiali, inni zaś nie... Nikt nigdy mi nie
powiedział, że te osobliwe obrządki są wyrazem spójnego systemu filozoficznego i
niekłamanej niegdyś wiary, ale gdyby nawet ktoś to uczynił, nie sądzę, żebym był
szczególnie zainteresowany.6
Nawet w kręgach chrześcijańskich obowiązywała ewolucyjna filozofia wiecznego
postępu człowieka. Arnold Lunn zapamiętał, że jego ojciec, niegdyś pastor
metodystów i misjonarz w Indiach, „zachował niewzruszoną wiarę w największy z
mitów epoki wiktoriańskiej, mit nieuchronnego postępu. W żaden sposób nie można
było go przekonać, że nie istnieje żadna ustalona z góry tendencja prowadząca
świat ku lepszemu, że progres zmienia się czasem w regres, a cywilizacje rodzą
się i dojrzewają tylko po to, by zmarnieć i umrzeć.”7
Bodaj najsławniejszym przedstawicielem tego ewolucyjnego optymizmu był H. G.
Wells, który w ostatniej dekadzie dziewiętnastego wieku zasłynął jako autor
powieści fantastyczno-naukowych, takich jak Wehikuł czasu i Wojna
światów. Jego Historia świata, wydana w 1920 roku, była jasno
sformułowaną historyczną ilustracją postępowego wyznania wiary. Wygląda na to,
że Shaw broniący bardziej humanitarnych elementów filozofii Nietzschego i Wells
obwieszczający tryumf nowego wspaniałego świata, zdominowanego przez naukę,
najlepiej uchwycili nastrój tamtych czasów. Choć nie zawsze przemawiali jednym
głosem, zgodnie nucili pewien optymistyczny refren, który miał rozbrzmiewać w
nowym stuleciu.
W latach dziewięćdziesiątych XIX wieku przeciwwagę dla Wellsa i Shawa
stanowili dekadenci, na czele których stał niezmordowany Oskar Wilde. Przyjęta
przezeń z rozmysłem poza niedowiarka i cynika stała się symbolem „niemoralnych
lat dziewięćdziesiątych”. Kiedy w 1900 roku umierał na syfilis, jego agonia
zbiegła się z agonią odchodzącego stulecia. Ostatnie chwile Wilde'a stanowiły
najbardziej fantastyczne zwieńczenie epoki wiktoriańskiej, jakie można sobie
wyobrazić. Ku zdumieniu wszystkich, Wilde na łożu śmierci został przyjęty na
łono Kościoła katolickiego, przecierając w ten sposób szlak przyszłym pokoleniom
pisarzy, którzy mieli uczynić ten sam krok w nowym stuleciu.
Trudno wyobrazić sobie bardziej nieprawdopodobnego konwertytę. A przecież
Wilde, który sam siebie ogłosił arcygrzesznikiem i archetypowym cynikiem, od
dziecka odczuwał wyraźną słabość do katolicyzmu. Trzy tygodnie przed śmiercią
powiedział korespondentowi „Daily Chronicle”: „moje zepsucie moralne wynikło w
dużej mierze z faktu, iż ojciec nie pozwolił mi zostać katolikiem. Artystyczna
strona Kościoła i przyjemna woń jego nauki uleczyłyby moje degeneracje.
Zamierzam niedługo się nawrócić.” 8 Wilde był już bliski nawrócenia
jako młody mężczyzna — w kwietniu 1878 roku zwrócił się w tej sprawie do ojca
Sebastiana Bowdena z Brompton Oratory*. Następnego dnia po ich
poufnym spotkaniu ojciec Bowden napisał do Wilde'a list, w którym oświadczył: „z
wolnej woli opowiedziałeś mi historię twego życia i ukazałeś stan twojej duszy”,
i że stało się tak za sprawą łaski Bożej. Dalej pisał tak:
Pozwolę sobie zatem powtórzyć to, co powiedziałem wczoraj — tak uroczyście
jak potrafię. Choć wszyscy mamy grzeszną naturę, to w twoim przypadku stała się
ona bardziej zepsuta za sprawą złych wpływów, intelektualnych i moralnych, a
także przez popełniony grzech — dlatego właśnie mówisz jak fantasta i sceptyk
bez wiary w cokolwiek i bez celu w życiu. Z drugiej strony, Bóg w swym
miłosierdziu nie pozwolił ci pozostawać w tym stanie. Ukazał ci pustkę tego
świata... i w ten sposób usunął wielką przeszkodę na drodze do nawrócenia.
Pozwala ci odczuwać wyrzuty sumienia i tęsknotę za życiem świętym, czystym i
szczerym. To zatem, jakie życie będziesz wiódł, zależy już tylko od twej wolnej
woli. Pamiętaj jednak, że Bóg, wzywając cię, zobowiązany jest dostarczyć ci
środki umożliwiające stawienie się na to wezwanie.
Uczyń to nie zwlekając i z radością, a trudności znikną i wraz z nawróceniem
rozpocznie się twoje prawdziwe szczęście. Jako katolik poczujesz się nowym
człowiekiem zarówno w porządku natury, jak i łaski...
Ufam więc, że przyjdziesz w czwartek, i znów będziemy mogli porozmawiać.
Zapewniam cię, że nie będę nalegał, żebyś postąpił inaczej, niż podpowiada ci
sumienie. Tymczasem módl się z całych sił i nie mów zbyt wiele.”
9
Rada księdza zawisła w próżni. Ojciec Bowden powiedział André Raffalovichowi,
który sam był konwertytą, że Wilde nie pojawił się w tamten czwartek, a zamiast
tego przysłał do kościoła owinięty w papier duży bukiet lilii, jak gdyby chciał
go w ten sposób przeprosić. Od tego momentu życie, jakie wiódł Wilde, różniło
się diametralnie od tego, do którego namawiał go ksiądz. Uczyniwszy z afektacji
formę artystyczną i zapomniawszy całkowicie o szczerości, Wilde mówił z całych
sił i nie modlił się zbyt wiele. Być może to, co napisał później o Dorianie
Grayu, odnosiło się do niego samego:
Pewnego razu rozeszła się wieść, że pragnie przyjąć obrządek
rzymsko-katolicki; istotnie rzymski rytuał miał dla niego zawsze wielki urok...
Nigdy jednak nie popadł w błąd powstrzymania swego rozwoju umysłowego przez
formalne przyjęcie jakiegoś obrządku lub systemu i nigdy też nie uważał za dom
mieszkalny tego, co jest tylko hotelem, gdzie można spędzić jedną noc lub kilka
godzin nocnych, kiedy na niebie ani jedna nie świeci gwiazda, a księżyc walczy z
chmurami... żadna teoria życiowa nie miała dlań wartości w porównaniu z samym
życiem. 10
Trudny do przecenienia wpływ na pogrążenie się Wilde'a w dekadencji miało
A Rebours (Na wspak), dzieło francuskiego powieściopisarza
Joris-Karla Huysmansa, przyjęte entuzjastycznie jako niezastąpiony przewodnik po
libertyńskim stylu życia. Bohater tej książki, Des Esseintes, intelektualny
dandys oddany pogoni za przyjemnością, stał się wzorem do naśladowania dla
nowego pokolenia aspirujących buntowników. Niemal natychmiast Whistler
pogratulował Huysmansowi jego „cudownej książki”, Paul Valéry ogłosił ją swoją
„biblią i lekturą do poduszki”, a Paul Bourget, w owym czasie bliski przyjaciel
Huysmansa i Wilde'a, wyznał, że jest jej wielkim wielbicielem. Jednak, prawdę
mówiąc, niewielu zachwyciło się Na wspak bardziej niż sam Wilde. W
wywiadzie udzielonym „Morning Post” stwierdził: „ostatnia książka Huysmansa jest
jedną z najlepszych, jakie kiedykolwiek czytałem”. 11 Rozmiary jej
wpływu na późniejszą moralność Wilde'a można ocenić na podstawie reakcji Doriana
Graya, który czytając książkę przypominającą powieść Huysmansa, odkrywa, iż
„bohater, ten wspaniały paryżanin... stał się dla niego jakby prototypem.
Istotnie, zdawało mu się, że cała ta książka zawiera dzieje jego życia, spisane
wcześniej, niż je przeżył.” 12 Zdaniem Wilde'a bohater Huysmansa
„próbuje niejako połączyć w sobie wszystkie nastroje, jakim podlegał duch
świata, w równej mierze kochając z powodu ich sztuczności wszystkie owe
rezygnacje, które ludzie zwą niesłusznie cnotami, jak i owe naturalne bunty,
dziś jeszcze przez mędrców uważane za grzechy” 13. Według André
Raffalovicha, Wilde zachwycał się zwłaszcza tą częścią Na wspak, w której
jej bohater wspomina pewną erotyczną przygodę, różną od wszystkich innych, jakie
były jego udziałem, bo homoseksualną.
Nie ulega wątpliwości, że Huysmans wywarł na Wilde'a wpływ tyleż głęboki, co
niepoczciwy. W rezultacie doszło do całkowitego odwrócenia funkcji moralnych.
Cnoty były teraz czymś sztucznym, podczas gdy grzech — naturalnym buntem. To, co
niesłuszne, było słuszne, a to, co słuszne, niesłuszne. Krótko mówiąc, Na
wspak „było zatrutą studnią”, z której Wilde pił z prawdziwą przyjemnością.
Truciźnie tej nie oparł się również sam Huysmans, który w następnych latach
zainteresował się magią, co doprowadziło do powstania powieści La Bas.
Satanistyczny mistycyzm tej książki zdawał się zarówno fascynować, jak oburzać
jej autora.
Rok po opublikowaniu La Bas w 1891 roku Huysmans w swej autobiografii,
En Route (W drodze), pojednał się z Kościołem rzymskokatolickim.
Wygląda na to, że ten dramatyczny powrót do chrześcijaństwa wywarł również
pewien wpływ na Wilde'a. Kiedy w 1898 roku Maurice Maeterlinck poinformował
Wilde'a, że Huysmans wstąpił do klasztoru, Wilde odpowiedział, że „musi być
cudownie oglądać Boga przez witraże. Być może ja również pójdę do klasztoru.”
14
Jednak aż do ostatnich miesięcy swego życia Wilde nie wykazywał najmniejszej
ochoty na przyłączenie się do Kościoła. Wkrótce po zwolnieniu z więzienia, gdzie
w następstwie nieroztropnej i nieudanej próby oskarżenia markiza of Queensberry
o zniesławienie odbył karę dwóch lat ciężkich robót, oświadczył, że „Kościół
katolicki jest tylko dla świętych i grzeszników. Porządnym obywatelom wystarczy
Kościół anglikański.” Choć stwierdzenie to jest doskonałym przykładem
epigramatycznego dowcipu poety, trudno nazwać je wyznaniem wiary. Mniej więcej w
tym samym czasie w odpowiedzi na płomienną deklarację swego przyjaciela Roberta
Rossa, że racja leży po stronie katolicyzmu, Wilde otwarcie zaprzeczył: „Nie,
Robbie, nie leży”.15 Kiedy zatem przy innej okazji poprosił Rossa o
sprowadzenie księdza, jego przyjaciel, pewien, że Wilde nie mówi tego poważnie,
odmówił. Od tamtej pory Wilde nazywał go „cherubem z ognistym mieczem, nie
pozwalającym mi wejść do Edenu.”16
Jak na ironię, to właśnie Robert Ross podjął decyzję o sprowadzeniu księdza
do umierającego Wilde'a. Z początku wahał się, nie będąc pewnym, czy jego
przyjaciel rzeczywiście tego sobie życzy. W podjęciu decyzji zgodnej z wolą
umierającego pomogło mu z pewnością to, że Wilde już dawno temu stwierdził, iż
„katolicyzm to jedyna religia, w której warto umierać”, a na trzy tygodnie przed
śmiercią wyraził żal, że nie pozwolono mu zostać katolikiem w dzieciństwie. Ross
pamiętał również, że Wilde „ukląkł jak rzymski katolik” przed księdzem w
Notre-Dame w Paryżu i w podobny sposób zachował się wobec księdza w Neapolu.
Ponadto Wilde był wciąż pod wrażeniem niedawnej wizyty w Rzymie, podczas której
został pobłogosławiony przez papieża. W tej sytuacji 29 listopada 1900 roku, na
dzień przed śmiercią swego przyjaciela, Ross zdecydował się wezwać do niego
księdza. Pospieszył do pasjonistów* i wrócił z ojcem Cuthbertem
Dunnem. Ross zapytał Wilde'a, który nie był w stanie mówić, czy życzy sobie
widzieć Dunne'a, i Wilde podniósł rękę na znak zgody. Ojciec Dunne zapytał
Wilde'a, czy chce być przyjęty do Kościoła i ten raz jeszcze podniósł rękę.
Wtedy ksiądz udzielił mu warunkowego chrztu, potem rozgrzeszenia i ostatniego
namaszczenia. Następnego dnia po południu Wilde zmarł.
I tak na łożu śmierci Wilde spełnił wreszcie proroctwo z własnego wiersza
Rzym nie oglądany:
Stąd już do domu poszedłbym,
Pielgrzymka ma dobiegła końca,
Choć — zda się — krwawy promień słońca
Wskazuje tam, gdzie święty Rzym.
Równie dziwna odmiana serca za pięć dwunasta przydarzyła się markizowi of
Queensberry, dawnemu przeciwnikowi Wilde'a. Jako zagorzały agnostyk, zażyczył on
sobie wyraźnie w testamencie, żeby „nad moim grobem nie odprawiano żadnych
chrześcijańskich maskarad ani błazeństw, ale pochowano mnie jako sekularystę i
agnostyka”. W tej sytuacji dziwne było to, że — jak mówiono — przed swą śmiercią
31 stycznia 1900 roku markiz of Queensberry odwołał swoje agnostyczne poglądy,
wyznał miłość do Chrystusa, „któremu wyspowiadałem się z wszystkich grzechów”, i
otrzymał warunkowe rozgrzeszenie od katolickiego księdza.17 Wziąwszy
pod uwagę żal i urazy związane ze sprawą, która poróżniła Wilde'a i markiza of
Queensberry ledwie pięć lat wcześniej, ich pośmiertne pojednanie w tym samym
wyznaniu zdaje się dziwniejsze od literackiej fikcji. Można sobie wyobrazić
Wilde'a uśmiechającego się na myśl, że tak mało prawdopodobny wyrok losu
połączył ze sobą właśnie te dwie dusze.
I tak w dogasającym żarze dziewiętnastego stulecia zgasło życie Nietzschego i
Wilde'a, z których każdy, na swój sposób, uosabiał ducha odchodzącej epoki.
Był jednak jeszcze jeden członek kręgu Wilde'a, zazwyczaj pomijany milczeniem
i pozostający w cieniu swych rówieśników, który również był konwertytą i którego
życie oraz literackie dzieło sięgnęły daleko w nowe stulecie. John Gray pojawił
się na scenie literackiej pod koniec lat osiemdziesiątych XIX wieku, pisząc do
pierwszego numeru „Dial” bajkę w stylu Wilde'a, zatytułowaną Great Worm.
Wilde odszukał swego nowego naśladowcę i wielbiciela i wkrótce się z nim
zaprzyjaźnił. Miarą łączącej ich zażyłości niech będzie fakt, że nazwiskiem
nowego przyjaciela Wilde obdarzył bohatera swej powieści, Doriana Graya. To
oczywiście połechtało próżność Gray'a, który od tamtej pory w listach do Wilde'a
podpisywał się „Dorian”. Ich relacja dotrwała mniej więcej do roku 1892, a
wkrótce potem Gray nawrócił się na katolicyzm. Był seminarzystą w Rzymie i w
1901 roku przyjął święcenia kapłańskie. Choć dzisiaj jest raczej zapomniany,
jego biograf, ojciec Brocard Sewell, opisuje go jako „wspaniałego poetę i nie
tylko”.18 Od 1905 roku Gray był księdzem parafii Morningside w
Edynburgu, co jednak zdawało się nie przeszkadzać mu w pracy literackiej. Choć
książki swoje wydawał w niewielkich nakładach, jego dzieła „cenili wysoko John
Masefield, Edmund Blunden oraz inni wytrawni znawcy”. 19
Prawdopodobnie najlepsze z nich, krótką powieść Park: A Fantastic Story
wydali Eric Gill i René Hague w 1932 roku. Gray zmarł w 1934.
Ojciec Sewell twierdzi, że Gray był „całkowicie wolny od jakichkolwiek
wpływów Chestertonowskich! Nie zachwycał się zbytnio G. K. C. ani Bellokiem.
Lubił raczej H. G. Wellsa.”20 Nie ma nic dziwnego w tym, że
stwierdzenie, iż Gray nie znajdował się pod wpływem Chestertona, ojciec Sewell
opatrzył wykrzyknikiem. Droga Graya do katolicyzmu, prowadząca przez Wilde'a i
Wellsa, była zaiste wyjątkowa. W rozpoczynającym się właśnie stuleciu dużo
chętniej uczęszczaną drogą do Rzymu była ta, którą wskazywały pisma Chestertona
i Belloca. Właśnie wtedy, gdy wiktoriański zmierzch cofał się przed
edwardiańskim brzaskiem, Chesterton i Belloc zasłynęli jako szermierze
„ortodoksji” rzucający wyzwanie „heretykom”.
SPIS TREŚCI
>> ROZDZIAŁ
2
|