Pisarze nawróceni. Rozdział 2 - Belloc, Baring i Chesterton |
|
Kiedy sir James Gunn wystawił swój sławny obraz zatytułowany
Conversation Piece, a przedstawiający G. K. Chestertona, Hilairego
Belloka i Maurice'a Baringa siedzących przy okrągłym stole, Chesterton z
właściwym sobie poczuciem humoru przemianował dzieło na „Baring, over-bearing
and past-bearing”*. Jednak grupowy portret pędzla Gunna, który wisi
dzisiaj w National Portrait Gallery, przedstawia coś więcej niż tylko grupę
przyjaciół. Tych trzech ludzi pióra ówczesna opinia publiczna uważała za
nierozłącznych pod wieloma względami. Łączyła ich nie tylko wzajemna przyjaźń,
ale także wspólna filozofia i wspólna wiara. Choć nie byli nierozdzielni jak
osoby Trójcy Świętej, to z pewnością byli niepokonani jak Trzej Muszkieterowie!
Zawołanie bitewne „jeden za wszystkich! wszyscy za jednego” w odniesieniu do
chimery Belloc-Baring-Chesterton było jak najbardziej na miejscu.
Natomiast prawdą jest, że Baring jest najmniej znany z tej trójki i często
bywa pomijany. Pominął go Bernard Shaw, porównując Chestertona i Belloka do
dwóch połówek „bardzo zabawnego cyrkowego słonia” zwanego Chesterbellokiem. W
wyobraźni Shawa piszącego w 1908 roku paszkwil o Chesterbelloku, osoby G. K.
Chestertona i Hilairego Belloka scaliły się, by stać się ledwie rzecznikami
jakiegoś potwora przerastającego ich obu.
Jak zatem zaczęła się nierozerwalna przyjaźń Belloka, Baringa i Chestertona
i jak duży wpływ na przyszłe konwersje Chestertona i Baringa miały stosunki ich
obu z Bellokiem, od urodzenia wojującym katolikiem, który nigdy poważnie nie
zwątpił w religię swojego dzieciństwa?
Chesterton i Belloc spotkali się po raz pierwszy w 1900 roku,
prawdopodobnie z inicjatywy Luciana Oldershawa, dawnego kolegi szkolnego
Chestertona. Znaczenie tego spotkania i wrażenie, jakie wywarło ono na młodym i
jeszcze nieznanym Chestertonie, najlepiej podsumował sam Oldershaw: „Po raz
pierwszy straciłem Gilberta, kiedy przedstawiłem go Bellokowi, po raz drugi,
kiedy ożenił się z Frances, i w końcu raz jeszcze, kiedy przystąpił do Kościoła
katolickiego... Wszystkie te wydarzenia cieszyły mnie, choć była to radość
matczyna, podszyta pewnym smutkiem.”1
Kiedy doszło to tego pierwszego spotkania, Belloc był już znanym pisarzem,
podczas gdy Chesterton opublikował był tylko kilka artykułów i wierszy, a jego
pierwsza książka dopiero miała się ukazać drukiem. Nic zatem dziwnego, że
niedoświadczony Chesterton czuł wyraźny respekt przed bardziej doświadczonym
pisarzem. Dowodem tego datowany na kwiecień 1900 roku list do Frances,
narzeczonej, w którym Chesterton rozpływa się w zachwytach nad Bellokiem:
... chwilę potem powstało jakieś poruszenie i zauważyliśmy, jak pewien
młody człowiek wstał i cichym głosem wypowiedział trzy słowa, które, mimo to,
były jak szarża kawalerii...
Nienawidzisz politycznych przemówień, więc polubiłabyś Belloka. Kiedy tylko
zaczął mówić, poczuliśmy się wyniesieni ponad duszące opary po czterdziestokroć
powtarzanych argumentów, w dziedzinę naprawdę przemyślanych, wzniosłych i
oryginalnych refleksji na temat historii i charakteru.2
Ton listu jasno wskazuje, że Belloc podbił serce Chestertona, który w ten
sposób znalazł się pod jego wpływem. Mowa Belloka dotykała szerokiego spektrum
tematów, takich jak angielska arystokracja, rewolucja purytańska czy Kościół
katolicki. Owe „przemyślane, wzniosłe i oryginalne refleksje” sprawiły, że
Chesterton ujrzał historię i teologię w nowym świetle. O swoim pierwszym
spotkaniu z Bellokiem napisał, że ten „mówił długo w noc i pozostawił w niej
iskrzący się dobry ślad... Wniósł w nasze rojenia rzymski apetyt na
rzeczywistość i na rozum w działaniu, a kiedy stanął w drzwiach, poczuliśmy
zapach niebezpieczeństwa.”3
Zawarty w Autobiography Chestertona opis tego pierwszego spotkania
pokazuje, że jego rozwijający się intelekt był już gotów na przyjęcie
bombastycznego stylu polemik Belloka: „Przemawiając, Belloc od czasu do czasu
wtrącał mocno prowokujące uwagi na temat religii... Wszystko to bardzo mnie
bawiło i już wówczas zdawałem sobie sprawę z łączącej nas szczególnej więzi
duchowej, której nie odczuwało wielu innych, choć równie dobrze się
bawili...”4
Pod koniec tamtego roku ich relacja rozwinęła się na tyle, że Chesterton
mógł pójść z Bellokiem na pasterkę. Niemal na pewno był to pierwszy raz, kiedy
uczestniczył w mszy katolickiej.
Na początku 1901 roku Chesterton zwrócił na siebie uwagę szerokiej
publiczności jako samodzielny pisarz. Opublikował dwa pierwsze tomiki wierszy i
wyrabiał sobie nazwisko jako dziennikarz „Speaker” i „Daily News”. Aluzję do
swej rosnącej sławy uczynił w liście do Frances z 8 lutego 1901 roku:
Inna raczej śmieszna sprawa to fakt, że moje nazwisko staje się
głośne...
Tymczasem Belloc ujawnił inną stronę swego nadzwyczajnego umysłu. Wygląda
na to, że bardzo wziął sobie do serca nasze małżeństwo, bo nie rozmawia już ze
mną o francuskich jakobinach ani o średniowiecznych świętych, ale wyłącznie o
najtańszych mieszkaniach i meblach — w których to sprawach, podobnie jak w
innych, jest kopalnią informacji — zapewniając mnie po ojcowsku, że „ten dywan
ci się nada”. Myślę, że ten ojcowski ton by cię rozbawił.5
Jeżeli ojcowski ton, jaki przyjął Belloc, wskazywał na pewien paternalizm w
relacji mistrz-uczeń, to paternalizm ów z biegiem lat słabnął, a dwie połówki
Chesterbelloka dojrzewały do stosunków na równej stopie. W późniejszych latach,
gdy Chesterton coraz lepiej obejmował myślą sens wiary chrześcijańskiej, Belloc
stawał się coraz bardziej zależny od hartu ducha swego przyjaciela.
Znajomość Baringa z Bellokiem była wcześniejsza od znajomości z
Chestertonem o niemal trzy lata. 31 maja 1897 roku Baring opisał swoje pierwsze
wrażenie na temat Belloka: „błyskotliwy mówca i rozmówca... który umie sobie
radzić w życiu”.6 Mimo to podczas ich pierwszego spotkania, które
miało miejsce w obecności Basila Blackwooda, Belloc powiedział młodemu
Maurice'owi Baringowi, że „z całą pewnością trafi do piekła”, wobec czego ten
ostatni oczywiście uznał, iż jest mało prawdopodobne, aby się kiedyś
zaprzyjaźnili. Ale nie zmienia to faktu, że Baring „od pierwszego wejrzenia” był
pewny, „że jest to człowiek wyjątkowy”.7 Najwcześniejszy zachowany
list Belloka do Baringa, wysłany 5 lipca 1897 roku, jest rymowany8 i
utrzymany w tonie tyleż życzliwym, ile wesołym, co wskazuje na wyraźne
ocieplenie ich stosunków w czasie kolejnych spotkań w czerwcu. Do spotkań tych
doszło w Oksfordzie, gdzie Belloc, po tym jak odmówiono mu członkostwa w All
Souls*, zarabiał na życie udzielając korepetycji studentom.
W kolejnych miesiącach i latach ich przyjaźń dojrzała na tyle, że kiedy
Chesterton zachwycił się Bellokiem podczas ich pierwszego spotkania na początku
1900 roku, Baring znał go już wystarczająco dobrze, aby pokusić się o bardziej
obiektywną opinię na temat osobowości Francuza. W liście do jednego z
przyjaciół, wysłanym z Paryża 7 lutego 1900 roku, Baring opisuje chwile spędzone
z Bellokiem w stolicy Francji wkrótce po opublikowaniu przez tego ostatniego
pracy na temat Dantona:
Poszliśmy do Luwru i Concert Rouge, a także na nieszpory do St. Sulpice i
adorację Najświętszego Sakramentu do Notre-Dame, a potem wybraliśmy się na
bardzo długą przejażdżkę omnibusem, w trakcie której Hilaire pokazał mi dom
Dantona, więzienie Dantona, kawiarnię Dantona, Kegelbahn Dantona i
trafikę Dantona. Jestem niemal pewny, że zmyślał, ale taką już mam naturę, że
ślepo wierzę archeologom.9
Dwa dni później pisał do innego znajomego, że Belloc bardzo mu się podoba:
„uważam go za olśniewającego i cudownego kompana”, choć, jak dodawał: „bardzo
nie-francuskiego, zwłaszcza we Francji”. „Jego galikanizm jest w istocie
niedopracowaną pozą. Jego katolicyzm to stanowisko polityczne: w rzeczywistości
jest brutalnym agnostykiem. Jego galikanizm również jest stanowiskiem
politycznym — zwykłym anty-daily-mailizmem.”10
Wiele lat później, z perspektywy ponad ćwierć wieku przyjaźni, Baring
złagodził swoją opinię. 29 sierpnia 1925, pisząc do Ethel Smyth, ujawnił
głębokie zrozumienie umysłowych zdolności Belloka, których wielu współczesnych
nie było w stanie dostrzec:
Na pierwszy rzut oka wydaje ci się wyłącznie uparty i przewrotny; na drugi
rzut oka i po odpowiednim namyśle dochodzisz do wniosku, że jest niewiarygodnie
uparty i przewrotny, choć są w tym przebłyski sensu i jaka szkoda!... a potem,
po latach, dziesięciu lub piętnastu, zaczynasz rozumieć, że wprawdzie nie
zawsze, lecz czasami miał rację w tym właśnie, co uważałeś za jego największy
błąd i za niezbite świadectwo uporu — w tym, z czym zgadzają się dzisiaj
wszyscy. 11
Chociaż ostatnia część tego zdania tchnie nadmiernym optymizmem lub
myśleniem życzeniowym, to w całości ocena wszechstronnych talentów Belloka jest
bardzo spostrzegawcza.
Jednak na początku ich znajomości Baring nie dysponował mądrością, jaką
daje perspektywa wieloletniej przyjaźni. Był zadowolony i bez wątpienia mile
połechtany, kiedy nowy przyjaciel pochwalił kilka jego sonetów, a jeden nawet
przepisał i powiesił w swoim pokoju. Belloc pochwalił również napisane po
francusku szkice parodii autorów francuskich, które przełożył na angielski, a
potem kazał swoim uczniom przełożyć z powrotem na francuski. Zachwyty były
zresztą wzajemne, gdyż Baring był rozmiłowany w wielu wczesnych wierszach i
sonetach Belloka. Chociaż biadał, że nie wzbudziły one „najmniejszego
zainteresowania w tamtym czasie”, czerpał pocieszenie z faktu, iż niektóre z
wczesnych wierszy Belloka wciąż żyją „i można je dzisiaj znaleźć w licznych
antologiach, podczas gdy niemal cała poezja, która wówczas cieszyła się wielkim
uznaniem, jest już niemal martwa, a przynajmniej pochowana i całkowicie
zapomniana”.12
Belloc, oczywiście, wyróżniał się nie tylko w poezji, ale i w sztuce
polemiki, i Baring zapamiętał „wspaniałe przyjęcia” przy King Edward Street,
gdzie Belloc wypowiadał swoje opinie na temat „kwestii żydowskiej, o Kościele
katolickim, Chanson de Roland, Ronsardzie i Pirenejach z trudnym do
opisania smakiem i zapałem.”13 Baring z całą pewnością podzielał
zapatrywania Belloka na temat Francji i literatury francuskiej, dedykując mu
sonet takimi oto słowami:
Dla ciebie, który słyszałeś róg Rolanda,
Widziałeś Izoldę żeglującą ku Brytanii.14
Można się zastanawiać, czy to właśnie ten sonet Belloc przepisał i powiesił
w swoim pokoju.
Głośne i żarliwe orędownictwo Belloka w sprawie Kościoła katolickiego mniej
przemawiało do Baringa. Jesienią 1899 roku był „w najwyższym stopniu zaskoczony
i zaniepokojony”, gdy składający mu wizytę w Paryżu Reggie Balfour „nagle
powiedział, że odczuwa mocne pragnienie zostania katolikiem”.15 Aż do
tej chwili Baring znał tylko dwoje konwertytów — swą siostrę Elizabeth, która
wyszła za mąż za katolickiego hrabiego Kenmare, oraz pewnego studenta, który
wyjaśnił mu swą motywację tylko tak, że chce mieć wszystko albo nic. Usłyszawszy
wyznanie Balfoura, Baring był „zdumiony” i próbował odwieść go od tak
drastycznego kroku. Przekonywał, że religia chrześcijańska „nie jest wcale tak
starodawna, jest tylko cienką warstwą w nieskończonym zespole osadów religijnych
ludzkości”. „Błagałem go, żeby zaczekał.”16
Jednak nawet wówczas Baring rozumiał logikę stanowiska katolickiego, mówiąc
Reggie Balfourowi: „Mój kłopot polega na tym, że nie potrafię uwierzyć w
pierwsze założenie, źródło wszystkich dogmatów. Gdybym to potrafił, gdybym
potrafił wypowiedzieć pierwsze kłamstwo, jestem pewien, że mógłbym wyznać całą
resztę.”17
Mimo swej niewiary towarzyszył Balfourowi podczas cichej mszy w Notre-Dame
des Victoires. Nigdy przedtem nie brał udziału w cichej mszy i był przyjemnie
zaskoczony:
Wywarła na mnie wielkie wrażenie. Wyobrażałem sobie, że nabożeństwa
katolickie zawsze są długie, skomplikowane i przeładowane rytuałem. Przekonałem
się, że cicha msza jest krótka i wyjątkowo prosta — ponadto w jakiś sposób
sprawiła, że pomyślałem o katakumbach i spotkaniach pierwszych chrześcijan.
Czułem, że uczestniczę w czymś wyjątkowo starożytnym. Zachowanie kongregacji,
wyraz twarzy jej członków również zrobiły na mnie wrażenie. Nie ulegało
wątpliwości, że dla nich to wszystko jest prawdziwe.18
Epizod ten, który do późniejszej konwersji Baringa przyczynił się być może
w nie mniejszym stopniu niż wszystko to, co w tej sprawie powiedział mu Belloc,
miał znaczący ciąg dalszy. Po powrocie do Londynu Reggie Balfour wysłał
Baringowi epitafium, które przetłumaczył z łaciny na francuski:
Ci-git Robert Pechom, anglais, catholique, qui aprčs la rupture de
l'Angleterre avec l'église, a quitté l'Angleterre ne pouvant y vivre sans la foi
et qui, venu a Rome y est mort ne pouvant y vivre sans
patrie.19
[Tu spoczywa Robert Peckham, Anglik i katolik, który, po zerwaniu Anglii z
Kościołem, opuścił Anglię nie potrafiąc żyć bez wiary, i który, po przybyciu do
Rzymu zmarł nie potrafiąc żyć bez ojczyzny.]
Epitafium to znajduje się w rzymskim kościele San Gregorio, a leżąca u jego
źródeł tragedia wywarła wyraźny i trwały wpływ na poglądy Baringa w kwestii
reformacji. Miał on zawsze melancholijną naturę i z tego typu retoryki czerpał
inspirację do swych licznych powieści. Ściślej mówiąc, to właśnie epitafium
stało się punktem wyjścia do napisania, trzydzieści lat później, powieści
historycznej Robert Peckham.
Warto wspomnieć, że na początku 1902 roku Baring był tak samo poruszony
katolicką sumą, jakkolwiek „długa, skomplikowana i przeładowana rytuałem” mogła
mu się wydawać, jak wcześniej cichą mszą w Notre-Dame des Victoires. Baring był
w Rzymie w lutym 1902 roku, kiedy papież Leon XIII obchodził swój
jubileusz*. Poszedł na sumę do Św. Piotra i na własne oczy widział
niesionego w lektyce papieża, który błogosławił zebrane tłumy:
Stałem pod kopułą. W chwili podniesienia hostii gwardziści papiescy
przyklękli na jedno kolano, a ich halabardy uderzyły o marmur, wydając jeden
ostry, ogłuszający dźwięk, po czym natychmiast pod kopułą odezwały się trąby. W
tej chwili podniosłem wzrok i oko moje spoczęło na inskrypcji wypisanej wielkimi
literami wokół kopuły: Tu es Petrus, a ja pomyślałem, że słowa te z całą
pewnością doczekały się najbardziej namacalnego i konkretnego spełnienia...
powaga i dostojeństwo tego spektaklu były trudne do opisania, zwłaszcza że
niezwykle blada twarz papieża zdawała się przeźroczysta, jak gdyby cielesna
zasłona oddzielająca go od tamtego świata została wysubtelniona i rozrzedzona do
najdalszych i niemal nieziemskich granic.20
Choć emocjonalnie Baring czuł teraz wielki pociąg do katolicyzmu,
intelektualnie wciąż nie był w stanie uwierzyć. Na początku stycznia 1900 roku
napisał do Ethel Smyth: „Chciałbym urodzić się rzymskim katolikiem. Wierzę w ich
ducha i odmawiam uznania wyłącznej supremacji ich kościoła.”21
Później tego samego roku, podczas wycieczki rowerowej po okolicy, Smyth
powiedziała mu, że wierzy, iż pewnego dnia zostanie on katolikiem. Wówczas
potraktował jej przepowiednię z niedowierzaniem, uznając że „nic nie jest
bardziej niemożliwe”. Kiedy przepowiednia się spełniła, stwierdził, że był to
przykład jej „cudownej intuicji”.22
Kilka miesięcy później Baring napisał do innego przyjaciela, George'a
Grahame'a, że „dostrzega tylko dwie możliwości: agnostycyzm (praktycznie ateizm)
lub R.K.”23 Po kilku dniach napisał raz jeszcze, przedstawiając swą
własną teorię w tej sprawie. Wygląda na to, że tym razem miał już większą
jasność, zarówno intelektualną jak i emocjonalną:
...nikt, kto kiedykolwiek liznął katolicyzmu, nikt, kto jest religijny i
jest zwolennikiem chrześcijaństwa, nigdy nie przyjął tej wiary w jednej chwili.
Newman podjął tę decyzję po prostu a priori. On był przepojony duchem
niechęci do katolików i nigdy nie był w katolickiej świątyni... Większość ludzi
w ogóle nie liznęła katolicyzmu, ale powiada: „Och, księża i bałwochwalstwo”.
Jednak to, jak źli są owi księża, nie ma żadnego związku z pytaniem: „Czy
Kościołem powszechnym, o którym mówi Skład Apostolski, jest Kościół katolicki
czy anglikański?” Ja zaś uważam zdecydowanie, że jest nim Kościół katolicki, a
nie anglikański...24
W grudniu 1900 roku zajął wreszcie stanowisko, na gruncie którego jego
intelekt dostroił się do uczuć, a głowa do serca. W liście do Huberta Cornisha
opisywał, jak zmienił się w ciągu minionych dwunastu miesięcy. Uprzednio był
całkowicie niezdolny do wykonania tej „akrobatycznej sztuki”, aktu wiary
niezbędnego, by w ogóle zacząć myśleć o konwersji: „Teraz jednak zaczynam od
drugiej strony. Jestem za chrześcijaństwem, wierzę w
zbawienie.”25
Jak na ironię, w przypadku kogoś tak różnego od Oscara Wilde'a pod każdym
możliwym do wyobrażenia względem, Baring był również poruszony powrotem J-K.
Huysmansa na łono Kościoła: „Jeżeli czytałeś En Route Huysmansa, to
powiem ci, że jego końcowe zmagania z rozumem to słowo w słowo to, czego ja sam
doświadczyłem dwukrotnie w każdym szczególe.”26
Jednak walka z rozumem z pewnością nie była jeszcze skończona, a podjęcie
decyzji o wstąpieniu do Kościoła miało zabrać Baringowi resztę dekady. W tym
czasie zmagał się nie tyle z wielkimi pytaniami filozoficznymi, co raczej z
małymi uprzedzeniami. W 1906 roku mówił Bellokowi, że bardzo mu się nie podoba
polityka Watykanu, a także wpływ Kościoła na państwo we Włoszech i Francji; nie
podobali mu się również angielscy katolicy w Rzymie i miał wątpliwości dotyczące
katolickiej edukacji.27 Trzy lata później pochował te wątpliwości i
przyjął wiarę. Zanim to się stało, mógł powiedzieć za Huysmansem, że znajduje
się en route.
|