Przesunięcie akcentu (z Boga na człowieka) |
|
Chcę powrócić do tematu kilkakrotnie zasygnalizowanego w
poprzednich rozważaniach. Chodzi o podkreślenie faktu, że zmiany
liturgiczne pociągnęły za sobą bardzo niebezpieczne przesunięcie akcentu z Boga
na człowieka.
Na początku należy podkreślić, że liturgia, choć nakierowana
przede wszystkim na Boga, nie może pomijać człowieka. Człowiek ma w niej swoje
miejsce i to bardzo istotne. W pewnym sensie jest on współtwórcą liturgii,
ustanawia bowiem pewne prawidła, reguły dla wspólnotowego oddawania czci Bogu.
Można rzec, że człowiek jest z natury swojej istotą liturgiczną. I dlatego w
dużym stopniu od liturgii zależy, jaki jest stosunek człowieka do Boga. Nie
chodzi więc o wyeliminowanie człowieka z liturgii (jest to niemożliwe, bowiem to
człowiek oddaje hołd Bogu). Nie chodzi również o marginalizowanie roli człowieka
czy wyjałowienie jego uczestnictwa w liturgii, chodzi o właściwe rozłożenie
akcentów. Inaczej rzecz biorąc, liturgia musi być teocentryczna. Obecnie jednak
coraz bardziej staje się antropocentryczna.
Ten antropocentryzm przejawia się szczególnie w
liturgii Mszy św. Jest to pewien paradoks, bowiem ze wszystkich form oddawania
czci Bogu (liturgicznych lub paraliturgicznych) Msza święta na pierwszym miejscu
powinna kierować myśli i uczucia człowieka jak najbardziej na Boga. Przyjrzyjmy
się więc kilku antropocentrycznym akcentom przejawiającym się w celebracjach
Mszy świętej.
Pierwszy, wydawałoby się najbardziej niewinny, to msze dla
określonych środowisk. Są to msze dla dzieci, dla młodzieży, dla nauczycieli,
środowisk twórczych, inżynierów, naukowców, małżonków, rozwiedzionych itd., itp.
Nie neguję w ogóle potrzeby osobno odprawianych mszy św. dla pewnych grup, jeśli
nie jest to regułą. (Tak jak regułą jest zupełnie osobna i inna liturgia
neokatechumenatu, jest to jednak oddzielny temat.) Jest jasne, że zgromadzenie
zakonne, grupa duszpasterska, bractwo powinni raz na jakiś czas mieć osobno
liturgię z nauką skierowaną specjalnie do nich. Jednakże zupełnie inną sprawą
jest podział parafian na grupy wiekowe, czy zawodowe poza okresami rekolekcji.
Jest to praktyka bardzo wątpliwa – z jednej strony przyczynia się do podziału
(rodzice osobno, młodsze dzieci osobno, starsze też osobno), a z drugiej –
przez ustawienie liturgii dla potrzeb danej grupy umacnia przekonanie,
ze Msza św. jest „dla dzieci” czy „dla młodzieży”, a nie dla
Boga.
Z tym pierwszym elementem przeplata się drugi – już o wiele poważniejszy.
Treść liturgii dopasowuje się do potrzeb danej grupy. W nie tak dawnych czasach
było wiadomo, że na Mszy św. o godzinie takiej a takiej jest kazanie
przeznaczone głownie dla dzieci. Rodzice z małymi dziećmi uczestniczyli właśnie
w takiej Mszy. Była jeszcze tzw. „suma”, Msza odprawiana w intencji parafian, na
ogół była ona najbardziej uroczystą Mszą w niedzielę, a kazanie było skierowane
do dorosłych. Obecnie mimo, że nazewnictwo się ostało, nierzadko suma jest
odprawiana tak samo jak inne msze niedzielne. Istotne w naszych rozważaniach
jest to, że celebracja liturgii jest przystosowywana do danej grupy.
I tak, o mszach dla dzieci pisano wiele i każdy zdaje sobie sprawę jak one
wyglądają. Podobnie sprawa się ma z mszami dla młodzieży akademickiej czy dla
uczniów gimnazjum. Pewne jest jedno – uczestnictwo w tych mszach uczy młode
umysły, że liturgia jest przeznaczona dla nich. Rodzice często narzekają, że ich
dzieci nie chcą iść na inna mszę „bo jest nudna”, młodzież chodzi chętnie do
ulubionego duszpasterza, a gdy go zabraknie - często przestaje chodzić. I
ponieważ wszyscy żyjemy pod presją „sukcesu”, duszpasterze robią wszelakie
wysiłki, by przyciągnąć młodych i móc powiedzieć, że ich duszpasterstwo jest
skuteczne. Stąd śpiewy i gitary. Stąd wprowadzanie elementów dalekich od rubryk
liturgicznych, nawet takich, które nie maja nic wspólnego z katolicyzmem.
Przykładem niech będą takie nowinki jak msza dla spacerowiczów, dla zwierząt,
dla właścicieli czworonogów (wraz ze zwierzątkami), dla zakochanych,
motocyklistów. Czytelnik może znaleźć jeszcze wiele innych dziwacznych
przykładów. My zatrzymamy się tylko na wyżej podanych. I tak – msza dla
spacerowiczów, jak obiecują oo. dominikanie jest krótka i nie potrwa dłużej niż
40 min. Można wywnioskować, że spacerowicz nie będzie musiał na długo przerywać
swój spacer, a przy okazji „załatwi” i niedzielny obowiązek. Dla zwierząt i ich
właścicieli już od kilku lat odprawiają msze głównie oo. franciszkanie.
Oczywiście w „Dniu dobroci dla zwierząt”, który o dziwo „przypada” w święto św.
Franciszka. Dla zakochanych odprawia się pod wpływem wprowadzanego ostatnio dnia
„walentynek”. Dla motocyklistów oczywiście odprawia ksiądz motocyklista, który
po mszy chętnie rusza w rajd. To wszystko po raz kolejny wskazuje na postawienie
człowieka w centrum liturgii.
Nie potrzeba jednak koniecznie szukać wynaturzeń typu „msza dla zwierząt”.
Kolejny element przesunięcia akcentu w kierunku człowieka jest nieodłącznie
związany z tzw. „uczestnictwem” we Mszy św. Składa się na to najpierw wmówienie
wiernym, że jeśli celebracja odbywa się w języku narodowym, to wierny „wszystko
rozumie”. Ciągły argument podawany przeciw mszy w rycie nadzwyczajnym to „nie
znam łaciny”. Temat ten jest oczywiście bardzo szeroki i do niego należy wrócić,
tu jednak tylko zasygnalizujemy fakt, że takie rozumowanie prowadzi do
przekonania, jakoby w liturgii najważniejszym jest człowiek, i dlatego liturgia
ma być skierowana do niego. Ma być w języku zrozumiałym bez wysiłku. W tym
kontekście wypada się zgodzić z odprawianiem w różnych gwarach (znana jest
sprawa odprawiania w gwarze góralskiej). Co gorzej – można niestety przyznać
rację pewnemu hołdującemu hip-hopowi dominikaninowi, który twierdzi, że jeśli są
msze dla dzieci, młodzieży itd., to nie ma powodu by nie były odprawiane również
i coniedzielne msze dla hip-hopowców (sporadzycznie, jak widać z przytoczonego
na końcu przykładu bywają). I by nie czytać na nich „dobrej czytanki
według świętego zioma Janka” (dla tych, co nie spotkali się z
hip-hopowym wydaniem Ewangelii wyjaśniam, że chodzi o Ewangelię św.
Jana). Rzeczywiście – jeśli wszystko jest dla ludzi, nie ma powodu
niektórych z nich wyłączać. Wtedy konsekwentnie należałoby zrobić msze dla
dresiarzy, blokersów, flecistów, grających na grzebieniu itd. Mieści się to w
teologii liturgii jako miejsca, gdzie człowiek ma poczuć się docenionym i dostać
odpowiednia dla siebie możliwość spotkania się z Bogiem.
Zwróćmy baczną uwagę na słowa wspomnianego wyżej dominikanina. Pierwszy
odruch wierzącego jest oburzyć się – jak to – osobne msze św. dla hip-hopowców?
W ich prostackiej gwarze? Z ich muzyką i ich pieśniami? Z tekstami pozbawionymi
sensu, nieraz heretyckimi, czasem nawet świętokradczymi? Jednak rozumowanie
wspomnianego dominikanina jest przeniknięte logiką specyficznej teologii;
teologii, którą na pierwszy rzut oka wydaje się całkiem katolicka. Oto jej
podstawowe założenia (w wielkim skrócie): 1. Bóg kocha bezmiernie człowieka i
chce jego zbawienia. Dlatego gotów jest człowiekowi wybaczyć, przyjąć go takim
jakim jest. 2. Kościół działa dla zbawienia człowieka. Kościół powinien
pomagać człowiekowi. Kościół ma robić wszystko dla zbawienia człowieka. Kościół
bez człowieka nie ma sensu. Człowiek jest celem Kościoła.
Prawda, że brzmi to całkiem prawowiernie? Ale nie jest. Bo to nie
tak! Początkiem, centrum i celem ostatecznym jest Bóg i tylko
Bóg. To prawda, że On kocha człowieka i pragnie jego zbawienia. Ale
pragnie również by człowiek uznał w Nim stwórcę, Zbawiciela, Odkupiciela.
Pragnie by zbawcza Ofiara Chrystusa przyniosła owoce, ale pragnie człowieka dla
siebie, całkowicie, bezwarunkowo. I tak bardzo szanuje człowieka, że nawet
umożliwia mu odwrócenie się od siebie, umożliwia mu pójście do piekła. A
Kościół jako mistyczne ciało Chrystusa istnieje przede wszystkim by umożliwić
człowiekowi oddania Bogu należnej Mu chwały. Oddać chwalę Bogu może tylko
człowiek, który jest w stanie łaski uświęcającej. I dlatego Kościół wspomaga
sakramentami, naukami, modlitwami, nabożeństwami. I wymaga od człowieka.
Chcąc pomóc człowiekowi dojść do świętości, Kościół nie stara się
udostępnić mu wygodną drogę, a wymaga wyrzeczenia się siebie samego. I
dlatego Bóg jest centrum Kościoła. To krótkie porównanie może pokazać jak
bardzo nasza rzeczywistość odchodzi od prawdziwej nauki Kościoła. I jak bardzo
przyczyniły się do tego zmiany liturgiczne. Przesunięcie akcentu liturgii w
stronę człowieka doprowadziło do tego, że Bóg coraz bardziej odsuwany jest na
margines. Pewnym lekarstwem na to może być powrót, choć na początku na pewno
trudny, do liturgii w rycie nadzwyczajnym.
Maria K. Kominek OPs 12. 10. 2007
Źródło: Internetowa
Gazeta Katolików
|