Przywrócenie Mszy trydenckiej - Sygnał do katolickiej kontrofensywy |
|
Rozmowa z Robertem Sungenisem, znanym amerykańskim tradycjonalistą,
przewodniczącym organizacji Catholic Apologetics International
Rz: Czy Benedykt XVI decyzją o przywróceniu Mszy trydenckiej
sprowadza Kościół z powrotem do średniowiecza? Robert Sungenis:
(śmiech) Takie wnioski może wyciągnąć tylko ktoś o wyjątkowo liberalnych
poglądach. Ktoś, dla kogo wszystko, co wiąże się z katolicką tradycją, jest
reakcyjne i rodem nie tyle ze średniowiecza, ile z epoki kamienia łupanego.
Wiele osób obawia się jednak, że papież w ten sposób chce
podważyć spuściznę Soboru Watykańskiego II.
Nie sądzę, żeby Benedykt XVI uważał, iż sobór skierował Kościół w złą
stronę. On raczej sądzi, że jego uchwały zostały później źle zinterpretowane i
zdeformowane. Powrót do Mszy trydenckiej to znak, że papież inaczej interpretuje
sobór. Benedykt XVI będzie człowiekiem, który zbuduje most pomiędzy tradycją a
Vaticanum II. Jeżeli lefebryści i część tradycjonalistów żywi nadzieje, że ten
papież będzie próbował podważyć uchwały Soboru Watykańskiego II, to są w wielkim
błędzie. Czy nam się to podoba, czy nie to był prawdziwy katolicki sobór. Jako
papież Benedykt XVI nie może więc po prostu go unieważnić.
Jak więc tłumaczy pan decyzję o przywróceniu do łask mszy
trydenckiej?
Obecny papież czuje, że Kościół utracił swoje koła napędowe. Benedykt XVI
działa w tej sytuacji jak mechanik, który chce naprawić popsuty pojazd i te koła
z powrotem umocować. Jedno z nich to Msza trydencka. Nie ma wątpliwości, że
Kościół w ostatnich 40 latach zawiódł i przywracając stary ryt, Benedykt XVI
stara się to naprawić. Rozumie, że Msza trydencka ma gigantyczną duchową siłę. I
że Kościół potrzebuje tej siły, żeby powrócić na właściwy tor.
Co ma pan na myśli, mówiąc, że Kościół zawiódł?
Mamy o jedną czwartą księży mniej niż przed Soborem Watykańskim II. Mamy
coraz mniej zakonnic i katolickich szkół. Kościoły świecą pustkami. Ludzie nie
wierzą w Eucharystię, nie przeżywają już tak przyjmowania sakramentów. Gdzieś
zagubiono powagę i podniosłość naszej wiary.
Ale dlaczego uważa pan, że to wina Kościoła?
Oczywiście można zwalać winę na "czasy, w których żyjemy" i szukać innych
usprawiedliwień. Ale musimy dojrzeć również własne błędy. To pasterze kierują
Kościołem i są za niego odpowiedzialni. To w dużej mierze od nich zależy, w co i
jak wierzą ludzie. Obecny kryzys to zresztą nic nowego. W trakcie dwóch
tysiącleci historii tego Kościoła mieliśmy już okresy upadku, w których papieże
się gubili i zamiast na wierze, koncentrowali się na sprawach przyziemnych. I
wtedy, tak jak to się działo ostatnio, Kościół był w poważnych tarapatach.
Ludzie odwracali się do niego tyłem.
Jak ma w tym pomóc Msza odprawiana po łacinie?
Ci, którzy uważają, że Msza łacińska będzie srebrnym pociskiem, który
uleczy wszystko co złe w naszym Kościele, żyją w świecie marzeń. Problem z Mszą
to tylko objaw poważniejszej choroby. Powrót łacińskiego rytu może co najwyżej
pomóc w przywróceniu czci dla Kościoła, Chrystusa i wszystkiego co katolickie.
Czyli przywróceniu czegoś, czego nie była w stanie utrzymać posoborowa Msza. W
rycie trydenckim jest bowiem zawarta wielka tajemnica. Ludzie, którzy w niej
uczestniczą, mogą dotknąć prawdziwego katolicyzmu. Jeżeli będziemy wychowywać na
tej Mszy nasze dzieci, będziemy mogli zbudować fundament, na którym w
przyszłości odbudujemy Kościół. Ale mówienie, że jedna decyzja Benedykta XVI
wszystko załatwi, to naiwność. To tylko pierwszy krok.
Naprawdę wierzy pan, że przeciętnych katolików w ogóle to
obchodzi?
Nie jestem aż tak naiwny. Na decyzji tej na razie skorzystają przede
wszystkim tradycjonaliści. Ta Msza nie jest dla ludzi, którzy wyrośli w
posoborowej tradycji i nie pamiętają poprzedniego rytu. Oczywiście część z nich,
ci, którzy mają już dość nowej Mszy i pragną czegoś głębszego, będzie teraz
uczęszczać na Msze łacińskie. Ale to będzie najwyżej 10 procent. Na pewno nie
będzie takiej sytuacji, że w każdym kościele za rogiem - czy to w Stanach
Zjednoczonych, czy Polsce - księża zamiast nowej Mszy będą odprawiać trydencką.
To musi potrwać. Klucz to edukacja. A ta niestety znajduje się w rękach
liberalnych biskupów, którzy do tej pory zabraniali odprawiać msze po łacinie.
Potrzebny jest tradycyjny biskup, żeby przywrócić tradycyjne nauczanie. Ci,
którzy zostali, są już bardzo starzy i szybko wymierają.
W Wielki Piątek zgodnie z łacińską liturgią odprawiana jest
"modlitwa za nawrócenie żydów". Nie boi się pan, że powrót rytu trydenckiego
spowoduje wzrost antysemityzmu wśród wiernych?
Nie. Ci, którzy mówią, że to jest antysemicka modlitwa, to w większości
żydzi, którzy nie chcą, żeby się im mówiło, że pójdą do piekła, bo przegapili
Mesjasza. Właśnie dlatego Abraham Foxman, szef Ligi przeciwko Zniesławieniu,
gdydowiedział się o decyzji papieża, wsiadł w samolot i przyleciał do Watykanu,
żeby wyperswadować Benedyktowi ten pomysł. Kilkadziesiąt lat temu coś takiego
byłoby nie do pomyślenia!
Ale jeżeli sami żydzi odbierają tę liturgię jako antysemicką...
Antysemityzmem obecnie nazywane jest wszystko, czego żydzi nie chcą
słyszeć. Mówienie, że odprawiana od dwóch tysięcy lat katolicka modlitwa jest
przejawem antysemityzmu, to całkowite szaleństwo. Tak samo modlimy się przecież
o nawrócenie muzułmanów, buddystów czy Hindusów. I nikt nie uważa tego za
przejaw jakiegoś "anty-izmu". Po prostu, tak jak wszelkie inne religie z
judaizmem na czele, wierzymy, że to my mamy rację i że tylko my zostaniemy
zbawieni. Nawracanie nie może mieć przedrostka "anty". Próbujemy przecież
uratować dusze tych ludzi; czy robilibyśmy to, gdybyśmy ich nienawidzili? Mamy
do czynienia z wojną, z rywalizacją religii i musimy walczyć. Jeżeli
doprowadzimy do tego, że żydzi będą decydować, w jaki sposób się modlimy, będzie
to oznaczało, że tę wojnę przegraliśmy. To naprawdę bardzo przykre, że tylu
biskupów i kardynałów na świecie tak bardzo boi się żydów, że już nie chce ich
nawracać. To przecież kardynał Kasper ogłosił kiedyś, że żydzi nie muszą się już
nawracać na chrześcijaństwo, bo mają "własny kontakt z Bogiem". Z katolickiego
punktu widzenia trudno sobie wyobrazić coś głupszego.
Domyślam się, że nie ocenia pan zbyt dobrze Jana Pawła II.
Wielu tradycjonalistów krytykuje jego styl.
Nie czepiałbym się nawet stylu. Nie ma nic złego w tym, że jest się
otwartym. Że jeździ się po świecie i ściska ludziom dłonie. Czymś innym było
jednak jednoczesne łamanie katolickiej doktryny! Nigdy wcześniej nie było
papieża, który całowałby Koran. Nigdy wcześniej nie było papieża, który by się
modlił razem z poganami.
W końcu był to papież posoborowy...
Ale Sobór Watykański II pomimo całego swojego liberalizmu nigdy nie dawał
przyzwolenia na podobne zachowania! Jan Paweł II poszedł znacznie dalej, niż
szły uchwały soborowe. Nie mógł, co zarzuca mu wielu krytyków, opierać się
wówczas na Vaticanum II, bo tam o czymś takim nikt nawet nie pomyślał. Podczas
soboru dopuszczono jedynie wspólne modły z bardzo nam bliskimi protestantami,
ale nawet wówczas powinniśmy się modlić o ich zjednoczenie z Kościołem
katolickim. Miejmy nadzieję, że Kościół pod przywództwem obecnego papieża
pójdzie w znacznie lepszym kierunku, niż szedł pod kierownictwem jego
poprzednika.
Co ich różni?
Po pierwsze przywiązanie do Mszy trydenckiej. Benedykt XVI przywrócił ją
niemal od razu. Poprzedni papież nie zrobił tego przez 27 lat. Niedawno Benedykt
XVI powiedział zaś, że Kościół katolicki jest jedynym prawdziwym Kościołem na
ziemi. Że wszystkie inne Kościoły są najwyżej duchowymi wspólnotami. I to jest
coś, czego nigdy nie usłyszelibyśmy od Jana Pawła II.
Rozumiem więc, że tradycjonaliści czują się lepiej w Kościele
Benedykta XVI niż w Kościele Jana Pawła II?
Podczas konklawe ścierały się ze sobą potężne siły. Obawialiśmy się, że
zwyciężyć może jakiś liberalny kardynał, a to oznaczałoby, że byłoby tak samo -
albo nawet gorzej - niż za Jana Pawła II. Dlatego oczywiście cieszymy się, że
papieżem został Benedykt XVI. Nie oznacza to jednak, że jesteśmy w stu
procentach zadowoleni.
Dlaczego?
Benedykt XVI ma bowiem również drugie, liberalne oblicze. On jest produktem
swojej generacji. Przez ostatnie 40 lat w Kościele toczy się spór pomiędzy
tradycją a liberalizmem. I papież jest rozpięty pomiędzy obiema tymi frakcjami.
To czyni go nieprzewidywalnym. Musimy jednak mu ufać. On przywrócił nam bowiem
nasz wielki cel. Powiedział, że to my mamy prawdę, że to my jesteśmy prawdziwym
Kościołem. To jest rozkaz do wymarszu. Sygnał, że ruszamy do katolickiej
kontrofensywy.
Rozmawiał Piotr Zychowicz, Rzeczpospolita, PlusMinus, 15.09.2007
|