Msza św. za mało atrakcyjna - o. Tomasz Kwiecień OP |
|
O banalizowaniu liturgii, powrocie do chorału i słabościach polskiego
duszpasterstwa z o. Tomaszem Kwietniem rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz
Ks. Tomasz Jaklewicz: Mam wrażenie, że to, co dzieje się w kościele, i
to, co dzieje się w tzw. świeckim życiu, to jakby dwa różne światy. Gdzie szukać
przyczyn tego rozejścia? O. Tomasz Kwiecień OP: – To są jednak dwa różne
oblicza ludzkiej aktywności. Ale i liturgia, i życie odnoszą się do tego samego
źródła, czyli do Boga. Zarówno aktywność świecka, jak i aktywność liturgiczna ma
nas zbliżać do świętości. W życiu świeckim to kwestia moralności, codziennych
wyborów, posłuszeństwa natchnieniom Ducha Świętego itd. A w liturgii chodzi o
to, aby ona w swoich gestach, w rytach i słowach nie zgubiła odniesienia do
Boga. Ryt liturgiczny nie ma szukać związków ze światem, ale z Bogiem i poprzez
ten związek dopiero nawiązywać relację do świata. Czy liturgia może
zagubić odniesienie do Boga? – Tak. Często gubi się to odniesienie. My,
księża, zapominamy, po co pasterzujemy, dokąd prowadzimy. I tu jest problem. Aby
liturgia odnosiła człowieka do Boga, musi być niecodzienna. Nie może posługiwać
się codziennym językiem. Wiele do życzenia pozostawia jakość tłumaczeń tekstów
liturgicznych. Wiele spustoszenia robią także banalne tekściki różnych modlitw
albo formularze modlitw wiernych, które są nieraz pouczaniem Pana Boga, co ma
zrobić i w jaki sposób. Oczywiście, że każde mówienie do Boga jest też mówieniem
o Bogu, niemniej za dużo jest w naszym języku liturgicznym dydaktyzmu.
Można prosić o przykład złego języka liturgicznego. – W
jednym z naszych klasztorów dwadzieścia lat temu zdarzyło się, że Wigilia
Paschalna rozpoczynała się o skandalicznej godzinie – 18.00. Czerwone słoneczko
zachodziło za zielonym gajem. Paschał miał rozświetlić „ciemności” późnego
popołudnia. Komentator rozpoczął słowami: „A teraz wyobraźmy sobie, że w
kościele jest ciemno…”. To jest przykład horrendalnego języka religijnego, gdzie
nie respektuje się prostych praw adekwatności słowa, symbolu, gestu i pory dnia.
Mimo watykańskiej instrukcji o Triduum Paschalnym z 1987 roku, w której wprost
zabrania się sprawowania Wigilii Paschalnej przed zachodem słońca, w Polsce
nadal jest normą liturgia o 18.00 czy 20.00. Pada tu często argument, że ludzie
nie przyjdą. Ciekawe, że na Pasterkę przychodzą. Czy nie świadczy to
o jakimś niezrozumieniu, czym właściwie jest liturgia? – Jeżeli słowo
opowiada coś innego, niż przekazuje znak, tak jak w powyższym przykładzie, to
wtedy słowo jest kłamliwe. W liturgii nie ma miejsca na kłamstwo. Przecież nie
wyobrażę sobie, że w kościele jest ciemno, choćbym nie wiem jak się wysilał.
Powstaje dysonans, zgrzyt. Zaczynamy patrzeć na liturgię z przymrużeniem oka.
Ważne staje się tylko to, aby – przepraszam za wyrażenie – „zrobić Pana Jezusa”,
a cała warstwa celebracji jest nieważna, umowna. Cała warstwa świętowania jest
nieważna. To tak jakby ktoś zaprosił gości na urodziny do McDonalda, jadł
hamburgery z papierowego talerzyka i pił kawę z tekturowego kubka i jeszcze
udawał, że jest wspaniałe święto. Normalna ludzka wrażliwość podpowiada nam, jak
świętować urodziny, imieniny itd. Ale to się nie przekłada na świętowanie w
kościele. Liturgia nie przemawia do życia, bo ona w ogóle nie przemawia.
Liturgia staje się sztuką dla sztuki? – Staje się czymś, co
trzeba szybko odbębnić, bo po co się przejmować.
Kościoły przegrywają
w niedzielę konkurencję z supermarketami. – Supermarkety to świątynie
kapitalizmu. Mówię to bez złości. Być może kapitalizm potrzebuje swoich świątyń.
Dla mnie kłopotem jest to, że Msza święta przestała być dla ludzi atrakcyjną
propozycją.
Czy liturgia powinna być atrakcyjna? – Powinna
być atrakcyjna, ale nie atrakcyjnością rodem z popkultury. Uważam, że błędem
duszpasterskim jest wprowadzanie elementów popkultury do kościołów. Liturgia
powinna być z natury inna, bo to jej inność jest właśnie atrakcyjna. Chodzi o
to, abyśmy odkryli, że liturgia ma w sobie moc przyciągania do Chrystusa pod
warunkiem, że nie małpuje innych wzorców. Liturgia ma wprowadzać w inny świat.
Językiem popkultury wprowadzimy ludzi tylko w ten świat. Powinniśmy brać
sprawdzone wzorce z tradycji Kościoła i wtedy liturgia zacznie pociągać. Nie
możemy mówić językiem popkultury o tajemnicy krzyża, ponieważ ta tajemnica się w
tym języku nie zmieści, nie ma w nim właściwych form wyrazu. Uważam, że sposobem
zwiększenia „atrakcyjności” liturgii byłoby wracanie do niektórych tzw.
przedsoborowych form liturgicznych.
Czy to znaczy, że posoborowa
reforma liturgiczna nie spełniła pokładanych w niej nadziei? – Mam
wrażenie, że ostatnia reforma liturgiczna jest traktowana jak święta krowa, nie
do ruszenia. Krytyczne zdanie o reformie posoborowej wywołuje natychmiast falę
oburzenia. Ta reforma miała swoje wielkie plusy, ale miała także swoje minusy.
Trzeba spokojnie zobaczyć jedno i drugie.
Starsi księża opowiadają,
że zmiany w liturgii po soborze były przyjmowane z entuzjazmem czy nawet z
poczuciem ulgi. – Oczywiście wielkim plusem reformy było wprowadzenie
czytań w języku narodowym, uproszczenie pewnych gestów, uwolnienie księdza od
lęku, że kiedy coś bezwiednie przeinaczy, to ciężko zgrzeszy. Skostnienie
przedsoborowej liturgii było ewidentne, także dlatego że rzadko kiedy duchowni
otrzymywali teologiczną formację w dziedzinie liturgii. To była najczęściej
nauka wykonywania rytuału. Dlatego reforma została przyjęta z takim entuzjazmem.
Moi amerykańscy współbracia tak byli zmęczeni tym nerwicowym podejściem do
liturgii, że palili na grillu stare mszały. Soborowa Konstytucja o liturgii jest
dokumentem znakomitym. W konkretnych rozwiązaniach po soborze popełniono jednak
szereg błędów. Potępiono w czambuł to, czym ludzie karmili się przez 1600 lat.
Nastąpiło zbanalizowanie formy liturgicznej przez wprowadzenie do liturgii
języka gazetowego. Doszło do zakłócenie jedności między wnętrzem świątyni,
słowem i gestem. To wszystko kiedyś było jedną całością.
Czy to oznacza, że mamy wrócić do dawnej liturgii? – Nie
nawołuję wcale do powrotu do liturgii trydenckiej. Wzywam do pewnej odwagi
myślenia, do zastanowienia się, jak ograniczyć banał, który panuje w naszych
celebracjach. Nie chcę nowej rewolucji, chodzi o kroki ewolucyjne, o powrót do
pewnego ducha, nie litery. Warto nawiązać do pewnych rzeczy. Kiedy porównujemy
pierwsze, drugie i trzecie wydanie Mszału rzymskiego, to widzimy, że to trzecie
jest bardziej konserwatywne niż pierwsze i nawiązuje do pewnych elementów
starego rytu. To jest pewien kierunek, w którym Kościół idzie. Można dobrze
posoborowo sprawować Eucharystię. Trzeba sobie tylko wziąć do serca Wstęp do
Mszału oraz Instrukcję o należytym sprawowaniu Eucharystii. U nas jednak wciąż
patrzy się pobłażliwie na księdza, który dziwaczy przy Mszy św., a podejrzliwie
na kogoś, kto odprawia tradycyjnie i promuje chorał gregoriański.
Czy
łacina powinna powrócić do liturgii? – Soborowa Konstytucja o liturgii
mówi, że wierni powinni umieć po łacinie zaśpiewać części stałe Mszy św. Kto to
potrafi? Upłynęło ponad 40 lat, a nie zrealizowaliśmy jeszcze tego postulatu.
Mam doświadczenie, że z początku są opory, ale ludzi da się przekonać. Nasze
ośrodki dominikańskie, które eksperymentowały ze śpiewem wielogłosowym, teraz
często wracają do chorału. Śpiew gregoriański ma sobie moc. On sprawdził się
przez stulecia.
A co z katechezą liturgiczną? – Właściwie jej
nie ma. Robiłem taki test wśród znajomych. Pytałem ich, co ci twój kościół
parafialny mówi podczas kazania? Najczęstsze odpowiedzi „nic mi nie mówi” albo
„mówi mi, że trzeba chronić życie poczęte”. Ja jestem całym sercem za obroną
życia. Ale jeżeli ten temat, a nie Pascha Chrystusa staje się głównym
przesłaniem (kerygmatem) Kościoła, to jest to nieporozumienie. W tekstach
liturgicznych wciąż mowa jest o misterium paschalnym, ale niemal nikt tego nie
tłumaczy. Mamy posoborową liturgię, ale wciąż przedsoborowe duszpasterstwo.
Dorośli ludzie często nie wiedzą o wierze nic. Kto się nimi zajmuje? Zajmujemy
się dziećmi i nie mamy czasu na dorosłych. Pierwotny Kościół w ogóle nie
zajmował się dziećmi, tylko dorosłymi. Najlepszymi katechetami dzieci są ich
rodzice. Ale jak mają katechizować, skoro nikt im nie pomaga. To już św. Paweł
pisał: „Jakże mieli wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Jakże mieli uwierzyć w
Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił?” (Rz
10,14). Czy naprawdę jest aż tak źle? – Jeżeli
powszechne jest przekonanie, że wystarczy być dobrym człowiekiem, żeby być
chrześcijaninem, i nie potrzeba do tego żadnej praktyki religijnej, to znaczy,
że ponosimy klęskę. W Łodzi 15 proc. ludzi chodzi do Kościoła, w Warszawie
mniej. W polskim Kościele zaczęło się już w tej chwili to, co 30 lat temu
dotknęło Kościoły w Europie Zachodniej. Chrześcijaństwo ma coraz mniejszy wpływ
na ludzkie decyzje. Nie głosimy Ewangelii, to jest podstawowy grzech
duchowieństwa. Dajmy ludziom strawę. Przecież każdy ksiądz chodzi do szkoły czy
do szpitala, spotyka się z ludźmi. Wystarczy podzielić się tym doświadczeniem
wiary. Cóż innego robił św. Jan Vianey? Nie miał erudycji, mówił z prostotą o
Bogu, którego poznawał, któremu wierzył. Żebyśmy robili tylko tyle….
o. Tomasz Kwiecień
ur. 1965 r., dominikanin, liturgista, studiował w Papieskim Instytucie
Liturgicznym w Rzymie. Mieszka w Łodzi
|