z Polski
2008-09-30
Marcin Jakimowicz, Gość Niedzielny, 28.09.2008
Płyta z
chorałem gregoriańskim na kilka tygodni trafiła na szczyt list
bestsellerów... Czy śpiewu, który kilkadziesiąt lat temu wypełniał nasze
kościoły, będziemy mogli słuchać jedynie w sklepach muzycznych?
Kilka lat temu wylądowałem na imprezie urodzinowej. – Byłem ostatnio na
wycieczce w Tyńcu – zaczął opowiadać jeden z zaproszonych gości. – Wchodzę do
klasztoru, a tam śpiewają zakonnicy. Wymiękłem. Normalnie, stary… Enigma! –
płonęły mu oczy. Ludzie ryknęli śmiechem. Sam zarechotałem. Chłopak usłyszał
chorał, ale nie skojarzył go z tradycyjnym śpiewem Kościoła, lecz z zespołem,
który przetworzył go na popową papkę.
Inna historia? Wchodzę do
księgarenki katolickiej w centrum Jerozolimy. Z głośników sączy się mdławy,
cukierkowy gregoriański śpiew: „I loosing my religion”, czyli… „Porzucam swą
religię”. Chór słodko śpiewa przeróbkę piosenki R.E.M. Tak ma wyglądać chorał?
„Towar eksportowy”, którym sprzedawca zachęca do sięgania po wyłożone na stoisku
Biblie? – złapałem się za głowę. Wchodzę do EMPiK-u. Wśród bestsellerów nowa
płyta Metalliki, Lao Che i… chorał
gregoriański mnichów z klasztoru Stift Heiligenkreuz (Świętego
Krzyża). Cystersi wysłali w ostatniej chwili swe zgłoszenie na konkurs
najlepszego wykonania średniowiecznych chorałów, organizowany przez Universal, i
wygrali. Płyty sprzedają się jak świeże bułeczki. Gdzie można posłuchać na żywo
tych hymnów? – pytają ludzie. Co stało się z chorałem, określanym przez ojców
soboru jako „własny śpiew liturgii rzymskiej”? Co pozostało z potężnej tradycji,
w której dwa chóry zakonników, dniem i nocą śpiewając na przemian, rozmawiały ze
sobą tekstami psalmów?
Prymas otwiera teczkę Tradycja chorału
została przerwana. Można ją jedynie rekonstruować. – Ojcowie soboru obawiali
się, że znikną śpiewy polifoniczne, ale o los chorału byli spokojni – uśmiecha
się Marcin Bornus-Szczyciński, wybitny znawca tej muzyki. – Dlaczego? Bo uważali
chorał za niezbywalny element liturgii. Okazało się jednak, że nie jest on tak
niezbywalny, jakbyśmy chcieli. Po czterdziestu latach niemal doszczętnie
zaginął. Przede wszystkim dlatego, że teoria powiązała go na dobre i na złe z
łaciną. Zniknęła w liturgii łacina, zniknął i chorał. Czy to powód, by załamać
ręce? Nie. Uważam, że nie ma żadnych przeciwwskazań, by chorał przetrwał w
językach narodowych. Można go śmiało śpiewać po polsku. Najpoważniejszą próbą,
jaką mamy za sobą, było przetłumaczenie mszału. To było rewolucyjne wydarzenie.
Arcybiskup Józef Michalik opowiadał mi niezwykle ciekawą rzecz. Gdy prymas
Wyszyński przedstawił na forum episkopatu konieczność przetłumaczenie mszału na
język polski, biskupi byli przeciwni. Co zrobił prymas? Wyjął z teczki
przygotowane wcześniej przetłumaczone na polski prefacje i zaproponował:
Odśpiewajmy je unisono. Biskupi zaśpiewali je po polsku i po chwili... wszyscy
byli za przyjęciem polskiej wersji! Tak to prymas za pomocą jednego posiedzenia
obalił dogmat teoretyczny, który niektórzy podnoszą do dziś. A my dzięki temu od
kilkudziesięciu lat mamy najlepszy mszał w Europie – śmieje się
Bornus-Szczyciński. O chorale może opowiadać godzinami. Ale kiedyś omijał go
szerokim łukiem. Gdy dominikanie na początku lat 90. zaproponowali mu, by uczył
ich tego śpiewu, początkowo odmówił. Bracia w białych habitach nie dawali jednak
za wygraną. – Przyłożyli mi pistolet do skroni – śmieje się dzisiaj. –
Powiedzieli, że jeśli się tym nie zajmę, to przestaną śpiewać. Zaczął
studiować chorał i zachwycił się nim. Stał się muzycznym archeologiem. Odkurza
stare manuskrypty, ale nie po to, by trafiły do muzealnej gablotki. Chce, by
znów ożyły i popłynęły jako żarliwa modlitwa.
Ojciec Leon na wędce Gdzie usłyszymy w Polsce żywy chorał? W
klasztorach dominikanów (m.in. w Krakowie i Warszawie), paulinów na Skałce i
benedyktynów. To właśnie mnisi z Tyńca zaraz po reformie soborowej
przetłumaczyli psalmy na polski. Nieco zmodyfikowali tony gregoriańskie. Do dziś
rankiem śpiewają psalmy po polsku, a po południu po łacinie. Te hymny naprawdę
porywają. Ojciec Leon Knabit jako młodziutki ksiądz wszedł po raz pierwszy do
opactwa na Boże Narodzenie 1951 roku. – Usłyszałem chorał gregoriański i
zakochałem się w nim po uszy – opowiada dzisiaj. – Muzyka była wędką, na którą
złapał mnie Pan Bóg. Benedyktyni do dziś pielęgnują chorał. Słowa nieszporów
płyną po chłodnym, pełnym barokowych figur kościele. „Ciepło śpiewu
gregoriańskiego jest pełne surowej powagi. Ukrywa się głęboko pod powierzchnią
zwykłego wzruszenia i dlatego nigdy cię nie nuży. Ta muzyka wciąga w głąb, gdzie
kołysze cię w skupieniu i pokoju i gdzie odnajdujesz Boga” – pisał w zachwycie
Thomas Merton. Miał rację…
Kibole zaniemówili Tuż po śmierci
Jana Pawła II stadion chorzowskiego Ruchu wypełniły po brzegi po raz pierwszy
zgodne siły kibiców „Niebieskich”, GKS-u, Górnika, Odry i Piasta. Na trybunach
hałas. Gdy nadszedł czas psalmu, ku zaskoczeniu wszystkich chorzowska schola
zaczęła śpiewać go na orientalną chorałową nutę. Potężny śpiew. Mocne, męskie
głosy. Stadion zamarł w skupieniu. Pieśń przemieniła atmosferę pikniku w
liturgiczne święto. – Reakcje na chorał, który śpiewamy od lat, bywały różne –
uśmiecha się Sławek Witkowski, kantor z parafii św. Jadwigi w Chorzowie. –
Kiedyś po tym, jak zaśpiewaliśmy na Pasterce „Alleluja” na melodię bizantyjską,
ktoś powiedział: „żeby mi to było ostatni raz!”. Ale słyszeliśmy też i opinię
pewnego organisty: „Chciałbym, byście śpiewali na moim pogrzebie”. Chór
prowadzony przez Sławka wykonuje chorał od lat. Nie usłyszymy jednak słodkich,
cukierkowych psalmów, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni, ale potężny, surowy,
niemal chropowaty śpiew. Hymny zapierają dech w piersiach, budzą z letargu. Czy
tak śpiewano przed wiekami chorał? To prawdopodobne. Od lat dowodzi tego Marcel
Péres, lider znakomitego Ensemble Organum. Jego płyty z miejsca stają się na
Zachodzie bestsellerami. Gdy kiedyś ten zespół śpiewał w Jarosławiu, niektórzy
kręcili głowami: A cóż to za arabskie wycia? – Na nas też kiedyś, gdy
śpiewaliśmy chorał zaczerpnięty z liturgii bizantyjskiej, wołano „Binladeny” –
śmieje się Sławek Witkowski. – Zachowało się nagranie z 1904 roku, z II Kongresu
Gregoriańskiego w Rzymie, gdzie śpiewa kilka scholi – zapala się
Bornus-Szczyciński. – Jest to bardzo mocny, ostry, miejscami rytmiczny śpiew!
Zupełnie inny od sielskich, delikatnych, miękkich melodii, które na co dzień
kojarzą się nam z chorałem.
Dlaczego mamy takie skojarzenia? To efekt reformy dokonanej pod koniec XIX
wieku we francuskim benedyktyńskim opactwie Solesmes. – Nie chcę krytykować tej
reformy, by przy okazji „nie wylać dziecka z kąpielą” – opowiada Witkowski. –
Mnisi z Solesmes zebrali wiele bezcennych rękopisów chorału, niektóre nawet
doczekały się wydania. To prawdziwy skarb. A z drugiej strony reforma
ukształtowała sztuczny, nigdy wcześniej nie istniejący chorał. Co więcej,
uznano, że to jedyny oficjalny kanon śpiewania. Nic dziwnego, że gdy Marcin
Bornus-Szczyciński zaczął uczyć dominikanów potężnego śpiewu „z bizantyjskim
nerwem”, niektórzy byli święcie oburzeni. – Protest jest wpisany w mój zawód.
Jeśli bym nie doprowadzał do protestu, to znaczy, że działam znacznie poniżej
możliwości tej muzyki. Ona musi doczekać się sprzeciwu. Nie chciałbym jedynie
uszkodzić żywej tradycji. Moje działania nie powinny być rewolucyjne. To raczej
powolne odkrywanie tego, jak śpiewano chorał.
Moda na chorał
Moda na chorał zaczyna powracać. Kilkanaście dni temu kilka tysięcy osób
śpiewało go w Katowicach na Dniu Wspólnoty Ruchu Światło–Życie. Łacińskiej Mszy
uczyli się na letnich oazach. Coraz liczniejsze są warsztaty liturgiczne,
których nieodłącznym elementem jest gregoriańska liturgia godzin. Zapytany o
przyczyny swej działalności w Polsce, Marcel Péres zażartował: – Przyczyną była
różnica w liczbie uczestników liturgii przygotowanej z moim udziałem; w opactwie
Sylvanes w południowej Francji wzięły w niej udział 2 osoby, w Krakowie – trzy i
pół tysiąca. – Łacina nie jest barierą – uważa Bornus-Szczyciński. –
Wymowa nie jest trudna, a poza tym niesamowicie ważny jest przekaz
pozasłowny i nawet ludzie znający tylko kilka łacińskich słów lub wyposażeni w
tłumaczenie mogą z powodzeniem śpiewać chorał. Nie chodzi przecież o czytanie
łacińskich traktatów, ale o kontemplowanie poszczególnych słów czy wersów.
Przed miesiącem widziałem setkę młodych ludzi, którzy na jarosławskim
festiwalu „Pieśni naszych korzeni” zerwali się wcześnie rano, by śpiewać
gregoriańską jutrznię. Gdyby ktoś powiedział przed dwudziestu laty, że młodzi
będą w stanie przez 40 minut wyśpiewać łacińskie wersy, ludzie popukaliby się po
głowie. A jednak…
– Ja jestem do tego przyzwyczajony – śmieje się Marcin
Bornus-Szczyciński. – To muzyka, która na początku drogi nie jest bardzo trudna.
Łatwo się w nią wchodzi. Wierzę, że z czasem wrócimy do chorału. To jest tak
świetna muzyka, że nie ma szans, by od niej uciec. Przed nami kilkadziesiąt lat
na jej rozwijanie!
Źródło: Wiara.pl
|