ze Świata
Prawdziwą wartość Jezusowego przesłania odkrywamy tylko na kolanach |
|
2008-08-27
Arcybiskup Malcolm Ranjith, pochodzący ze Sri Lanki sekretarz watykańskiej
Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, należy do
najbardziej zagorzałych orędowników liturgicznej odnowy w myśl Ojca
Świętego Benedykta XVI. Przedstawiamy wywiad, którego Jego Ekscelencja
udzielił niemieckiej gazecie katolickiej Die Tagespost po Mszy św. którą odprawił
w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w
bawarskim sanktuarium Maria Versperbild.
Azja uchodzi w Europie za kontynent kontemplacji, mistyki i duchowej
głębi. Czego może nauczyć się Kościół powszechny od Kościoła w Azji?
Kościół powszechny może się wiele nauczyć od Kościoła w Azji. Założeniem ku
temu jest poprawnie rozumiana inkulturacja, to znaczy udana integracja pewnych
elementów kultury azjatyckiej z żywo przeżywanym chrześcijaństwem. Mówię tu
wyraźnie o właściwie rozumianej inkulturacji, inkulturacja bowiem została w Azji
częściowo zupełnie źle pojęta, szczególnie przez tych, którzy sami mówią o
inkulturacji. Nie możemy zatem ulec złudzeniom co do tego, czym naprawdę jest
azjatyckość. Patrząc na zachodnie ideologie, prądy myślowe, wpływ sekularyzmu i
horyzontalnego wymiaru życia, które nie czynią człowieka tak naprawdę wolnym,
nie może być w ogóle żadnej mowy o azjatyckiej duchowości i azjatyckich
wartościach. Tylko wówczas gdy wracamy do korzeni i autentycznie mówimy o
azjatyckich wartościach i azjatyckim stylu życia, możemy coś wnieść do Kościoła
powszechnego. W przeciwnym razie wszystko byłoby czczą gadaniną. By uniknąć
powierzchownego postrzegania inkulturacji, musimy rozróżnić między tym, co jest
naprawdę azjatyckie a tym, co należy do azjatyckich religii. Wiele religijnych
praktyk wyrosło z codziennego życia. Pomylenie tych dwóch rzeczy byłoby jedynie
pożywką dla teologii synkretycznej i destrukcji rzymsko-katolickiego modelu
życia. Toteż musimy najpierw obalić swego rodzaju mity i zrozumieć, co stoi
za różnymi religijnymi postawami. Dopiero wtedy można dowiedzieć się, czym
naprawdę jest azjatyckość.
Gdzie widzi Ksiądz Arcybiskup przykłady nieudanej chrześcijańskiej
inkulturacji w Azji?
Na przykład bezwzględnie azjatycki jest szacunek dla symboli religijnych,
ubrań kapłanów i szat zakonnych. W żadnej buddyjskiej świątyni nie ujrzy
się mnichów inaczej, jak w habicie. Również hinduistyczni kapłani mają swoje
znaki rozpoznawcze, które odróżniają ich od innych, czy to w świątyni, czy
na ulicy. Ta postawa nie jest ani typowo buddyjska ani typowo hinduska, jest
azjatycka. Azjaci chcieliby tymi symbolami zwrócić uwagę na inną rzeczywistość,
obecną poza fizycznie widzialną rzeczywistością. Uważają np. kapłańskie czy
zakonne szaty za wyróżnienie, które wyłania daną osobę z tłumu na podstawie jej
osobistego ideału. Gdy księża i zakonnicy chodzą w zachodnim cywilnym ubraniu i
nie dają poznać, jaki jest ich stan, wtedy nie ma to nic wspólnego z
inkulturacją, tylko z pseudoazjatyckim wyglądem, który w rzeczywistości jest
raczej europejski. Dlatego godne pożałowania jest to, że księża i zakonnicy w
wielu azjatyckich krajach nie noszą już strojów odpowiadających ich stanowi.
Jednym ze znanych na całym świecie zgromadzeń, które z powodzeniem
zaprojektowało szatę zakonną według wzoru miejscowego stylu ubioru, jest
Zgromadzenie Misjonarek Miłości (siostry ze zgromadzenia Matki Teresy z
Kalkuty). Są one przykładem udanej chrześcijańskiej inkulturacji, ponieważ każde
dziecko na ulicy potrafi je natychmiast przyporządkować.
Jakie kroki należy poczynić w celu udanej inkulturacji?
W synodalnym dokumencie „Ecclesia in Asia” (Kościół w Azji) wyraźnie jest
napisane, że Chrystus był Azjatą. Korzenie chrześcijaństwa i kultury żydowskiej,
z jaką zetknął się Jezus w Jerozolimie, były azjatyckie. Zachodnie
chrześcijaństwo rozszerzyło się oczywiście poprzez grecko-rzymskie myślenie.
Święty Paweł i inni byli tu swego rodzaju odźwiernymi. Zamęty historii
uniemożliwiły niestety wczesne rozprzestrzenienie się chrześcijaństwa na
Azję. Nie było po prostu wystarczającego „wkładu” dla azjatyckiego
myślenia. Gdy patrzymy na chrześcijaństwo w Azji, widzimy, że panuje tam obraz
religii, którą zaimportowali kolonizatorzy. Nie jest tak w istocie.
Chrześcijaństwo przybyło do Azji na długo przed mocarstwami kolonijnymi. W
Indiach mamy na przykład silną tradycję chrześcijan św. Tomasza. Kto chce
zaszczepić chrześcijaństwo do azjatyckiego modelu życia, musi okazać pokorę
(uniżenie) wobec tajemnicy (misterium) Boga. Może się to udać tylko wierzącemu
człowiekowi. Nie jest to kwestia teologicznej czy filozoficznej kompetencji.
Prosty, wierzący człowiek z ulicy często może być w uprzywilejowanej sytuacji,
ponieważ przybliża się do tajemnic Bożych bez uprzedzeń i przeniknięty jest
całkowicie chrześcijańskim przesłaniem. Vox populi (głos ludu) gra ważną rolę w
inkulturacji. Pomyślna inkulturacja możliwa jest tylko w przypadku głęboko
wierzących ludzi, którzy się modlą. Teologowie często zapominają, że
prawdziwą wartość Jezusowego przesłania odkrywamy jedynie na kolanach.
Widzimy to po sposobie, w jaki prowadził misje św. Paweł. Był Bożym
mężem, który kochał Boga i całkowicie oddał swoje życie Chrystusowi, oraz żył z
Nim w ciągłej łączności. Tylko tacy ludzie mogą być odniesieniem dla
chrześcijańskiej inkulturacji. W przeciwnym razie chrześcijaństwo sprowadza się
tylko do książek. Muszę niestety powiedzieć, że nie mamy obecnie w Azji poważnej
myśli teologicznej. Mamy myślowy kogel-mogel: trochę teologii wyzwolenia z
Ameryki Łacińskiej, trochę zachodniej teologii, trochę filozoficznych prądów z
zachodnich uniwersytetów – wszystkiego próbuje się bez pohamowania. Dlatego też
wytwarza się swego rodzaju izolacja, z powodu której nie jest się już otwartym
na tajemnicę Bożych dróg. Teologia sprowadza się jedynie do tego co ludzkie.
Brakuje otwarcia się na Boże światło. Brakuje poczucia głębokiej mistycznej
jedności z Bogiem, jak i zdolności rozumienia wiary prostego człowieka. Tych
właśnie cech potrzebuje teolog.
Słyszy się głosy z Azji, jakoby debata na temat liturgii trydenckiej
była typowo europejska i nie liczyła się z troskami ludzi na terenach misyjnych.
Jak Ksiądz Arcybiskup to postrzega?
Cóż, są to pojedyncze opinie, które nie można przypisywać całemu Kościołowi
katolickiemu. To, że cała Azja odrzuca Mszę trydencką, jest nie do wyobrażenia.
Trzeba strzec się również uogólnień, że „stara Msza nie pasuje do Azji”. Właśnie
liturgia w nadzwyczajnym rycie odzwierciedla kilka azjatyckich wartości w ich
całej głębi. Przede wszystkim aspekt zbawienia i wertykalny sposób postrzegania
ludzkiego życia, głęboka relacja Bóg - kapłan i Bóg – lud są wyraźniej wyrażone
w starej liturgii, niż w nowej Mszy. W przeciwieństwie do starej Mszy, Novus
Ordo podkreśla raczej horyzontalne patrzenie. Nie znaczy to, że nowy ryt Mszy
św. sam w sobie ma horyzontalny wymiar, co raczej jego interpretacja czyniona
przez różne szkoły liturgiczne, które we Mszy św. widzą raczej przeżycie
wspólnotowe. Kiedy kwestionuje się przyjęte sposoby myślenia, oczywiste jest, że
niektórzy reagują niepewnie. Msza św. nie jest tylko pamiątką Ostatniej
Wieczerzy, lecz również Ofiarą Chrystusa i tajemnicą naszego zbawienia. Bez
Wielkiego Piątku Eucharystia nie ma żadnego znaczenia. Krzyż jest cudownym
znakiem Bożej miłości i tylko w odniesieniu do krzyża możliwa jest prawdziwa
wspólnota. Na tym polega podstawa ewangelizacji Azji.
Jak dalece posoborowa reforma liturgii doprowadziła do duchowej
odnowy?
Użycie języków narodowych pozwoliło wielu ludziom na głębsze rozumienie
tajemnicy Eucharystii i umożliwiło intensywniejszy kontakt z tekstami Pisma
Świętego. Zwiększyło się także aktywne uczestnictwo wiernych. Nie może to
jednakże oznaczać, że Msza św. powinna być nastawiona wyłącznie na dialog. Msza
musi zawierać chwile ciszy, skupienia i osobistej modlitwy. Tam gdzie bez
przerwy się mówi, człowiek nie może być głęboko przeniknięty misterium. Nie
powinniśmy przed Bogiem nieustannie rozmawiać, lecz i Jego dopuścić do głosu.
Odnowa liturgiczna została jednakże zakłócona wskutek eksperymentalnej
dowolności, według której Msza św. jest dziś swobodnie sprawowana jako „liturgia
zrób-to-sam”. Duch liturgii został zagubiony, że się tak wyrażę. To co się
stało, to się nie odstanie. Faktem jest, że nasze kościoły opustoszały.
Oczywistą rzeczą jest, że wchodzą w grę również inne czynniki: niepohamowana
konsumpcja, sekularyzm, przesadny obraz człowieka. Musimy wykazać się odwagą do
skorygowania kursu, ponieważ nie wszystko, co miało miejsce po reformie
liturgii, było po myśli Soboru. Dlaczego mamy taszczyć balast, którego Sobór
wcale nie chciał?
W Niemczech coraz częściej sprawowanie Mszy Świętej jest zastępowane
celebracją Słowa Bożego prowadzoną przez osoby świeckie, mimo że jest
wystarczająca ilość kapłanów. W zamian za to, w wielu miejscach, księża muszą
coraz częściej koncelebrować z powodu łączenia parafii, tak że jeszcze więcej
Mszy św. wypada z grafiku. Czy Kościół powinien na nowo przemyśleć praktykę
koncelebry?
Mniej jest to kwesta koncelebry, a bardziej zrozumienia Mszy św. i roli
kapłana. Dokonuje on w Eucharystii tego, czego inni nie mogą zrobić. Jako
drugi Chrystus, nie on jest główną postacią, lecz Pan. Koncelebry powinny być
zastrzeżone tylko na specjalne okazji. Koncelebra, która oznacza
depersonalizację sprawowania Eucharystii, jest tak samo błędna jak wyobrażenie,
jakoby można było zobowiązywać kapłanów do regularnych koncelebr czy zamykać
kościoły w różnych wioskach i koncentrować Mszę św. tylko w jednym miejscu, mimo
że jest wystarczająca liczba celebransów.
Die Tagespost, 23.08.2008, przekład Agnieszka Zuba
|