Tygodnik Powszechny, Maciej Müller,
2007-03-05
Marcin Libicki, 68-letni eurodeputowany PiS, uważany jest za nestora
poznańskich tradycjonalistów. W rankingu szwajcarskiej organizacji The European
League Of Geneva wybrany najskuteczniejszym europarlamentarzystą polskim. Swoich
rozmówców lubi na próbę zapytać, jakiego wyznania jest Pan Bóg. Katolickiego,
oczywiście. Jak katolik odpowie, że nie wie, u Libickiego jest
spalony.
Uważa, że problemem dzisiejszego Kościoła nie jest zła liturgia
posoborowa. Tylko to, że liturgii w ogóle nie ma.
Przez 40 lat obserwował
zmiany w życiu Kościoła w Polsce i w Europie. – Stopniowo znikał aspekt
mistyczny, sakralny. Religia porządkowała życie społeczne, a przestawała łączyć
człowieka z Bogiem – twierdzi.
Wątpi w dobre intencje reformatorów,
którzy po Soborze Watykańskim II znieśli Mszę trydencką. – Chcieli uczynić
tajemnice Mszy bliższymi człowiekowi, a doprowadzili do jej desakralizacji –
przekonuje. – W Polsce to mniej widoczne, ale na Zachodzie doszło do katastrofy.
Znamienna jest zamiana symboliki krzyża na znak ryby.
W Brukseli widział,
jak ksiądz przy Podniesieniu rozszarpał gwałtownym ruchem Hostię i pokazał ją
ludziom w dwóch rękach. A przy komunii księża trzymali patenę z opłatkami i
kielich. Wierni obsługiwali się sami.
W Poznaniu na Mszy dla dzieci
ksiądz kładł na ołtarz misia.
– To infantylizacja najpiękniejszej rzeczy,
jaka jest po tej stronie Nieba – przekonuje Libicki. Wątpliwości pomógł mu
uporządkować szef poznańskiego ZChN Marek Jurek. Razem z kilkoma innymi
działaczami uzyskali w 1994 r. zgodę abp. Jerzego Stroby na odprawianie w
Poznaniu Mszy trydenckiej.
Krakowski kościół bonifratrów. Dzwon.
Wierni wstają. Kapłan w złoto-fioletowym ornacie z wielkim krzyżem powoli
wkracza do głównej nawy z dwoma ministrantami. Na głowie ma czarny biret. Całuje
ołtarz i długo go okadza. Szepcze modlitwy. Obraca się do ludzi: – Dominus
vobiscum. – Et cum spiritu tuo...
Msza czy spotkanie
towarzyskie
Jan Filip Libicki jest synem Marcina, posłem PiS.
Kawaler, 34 lata, porusza się na wózku inwalidzkim. Rozmowny jak ojciec i tak
samo jak on nie boi się mocnych słów. W zeszłym roku proponował, by w polskich
miastach wydzielić dzielnice dla sex-shopów i domów publicznych. Skoro już są,
to niech znikną z głównych ulic.
W latach 80. często wyjeżdżał leczyć się
na Zachód. Trudno mu było uwierzyć w niektóre sceny.
– Ksiądz, zaraz po
Mszy, stojąc jeszcze przy ołtarzu, zdjął przez głowę albę i jakby nigdy nic
wyszedł sobie na miasto – wspomina.
W Polsce uczestniczył w Mszach
duszpasterstw młodzieżowych, ale czuł niesmak. – To często były raczej spotkania
towarzyskie. Tam się nie szło po to, żeby kontemplować liturgię – mówi.
W
czasie jednego z wyjazdów do Niemiec odwiedził seminarium Bractwa św. Piotra,
księży tradycjonalistów wiernych Rzymowi, w Wigratzbad nad Jeziorem Bodeńskim.
Tam po raz pierwszy uczestniczył w starej Mszy. – Nie podobała mi się, niewiele
rozumiałem – przyznaje.
Zaczął czytać publikacje na temat Mszy
trydenckiej, by odnaleźć w nich odpowiedzi na swoje wątpliwości. W 1984 roku
trafił na „List otwarty do zakłopotanych katolików" abp. Marcela Lef?bvre'a.
Porównał go z „Raportem o stanie wiary" kard. Ratzingera. – Oni pisali o tych
samych sprawach, tylko nieco innym językiem – uważa.
W Polsce tradycjonalistów jest około tysiąca. Wywalczyli sobie stare
Msze w jedenastu miastach. Środowisko poznańskie, najsilniejsze w Polsce,
uzyskało specjalne zezwolenie – tzw. indult – jako pierwsze w kraju. Do dziś w
Wielkopolsce rej wodzą byli działacze ZChN, obecnie politycy pierwszej linii.
Ale są też naukowcy, publicyści, prawnicy, studenci. Ludzie energiczni, o
poglądach na ogół mocno prawicowych. Wielu to działacze konserwatywnego Klubu
Monarchistyczno-Zachowawczego, w którego manifeście napisano, że wszelka władza
pochodzi od Boga. Kiedyś byli ministrantami, uczestnikami pielgrzymek,
duszpasterstw. Potem wyjeżdżali na zagraniczne stypendia. Szukali starej Mszy,
bo, jak mówią, zgorszyli się tym, co zobaczyli w tamtejszych
kościołach.
Bogusław Kiernicki, 45 lat, jest prezesem Fundacji św.
Benedykta, która wydaje „Christianitas", pismo środowisk tradycjonalistycznych.
W dzieciństwie zdążył jeszcze być ministrantem w starym rycie, ale te
wspomnienia szybko się zatarły.
W 1984 r. pojechał do Hiszpanii na zjazd
młodzieży katolickiej. Tam przeżył wstrząs. Do dzisiaj nie jest pewien, czy
pierwsza Msza, w jakiej tam uczestniczył, w ogóle była Mszą. W czasie zwykłego
śniadania jeden z księży, w normalnym ubraniu, odszedł od stołu, wziął z niego
chleb i wino, i nagle okazało się, że trwa liturgia.
Po powrocie do
Polski zastanawiał się, co stało się na Zachodzie. Rozczytywał się w „30Giorni",
katolickim piśmie związanym z włoską chadecją i konserwatywnym ruchem „Comunione
e Liberazione", które dostawał od jednego z biskupów. W 1987 r. wyjechał na
stypendium do Włoch i tam po raz pierwszy od prawie 20 lat trafił na starą Mszę.
Potem przeniósł się do Paryża. Był to akurat czas, kiedy nad abp. Lef?bvrem
gromadziły się czarne chmury. Kiernicki zaczął regularnie już chodzić na Msze
trydenckie.
Po roku poszedł na pielgrzymkę tradycjonalistów do Chartres.
– Kiedy wychodziliśmy z Notre Dame, żegnał nas abp Lef?bvre. Miał wśród nas
ogromny autorytet – wspomina. – Krążyła wiadomość, że podpisał porozumienie z
kard. Ratzingerem i na końcu pielgrzymki uroczyście ogłosi pojednanie z Rzymem.
Szliśmy z poczuciem radości i nadziei.
W Chartres czekały zatrzaśnięte
bramy katedry. Abp Lef?bvre nie złożył podpisu pod umową i zdecydował samowolnie
wyświęcić czterech biskupów. Spadła na niego ekskomunika.
– Oznajmiono
nam decyzję biskupa miasta, że katedra to nie miejsce dla tradycjonalistów.
Wielu z nas płakało z żalu, zmęczenia i wściekłości. Msza została odprawiona na
zewnątrz. Te wydarzenia zostawiły w mojej pamięci głęboki ślad. To byli ludzie
wierzący, młodzi katolicy, którzy mieli za sobą trud pielgrzymki i chcieli tylko
wejść do świątyni i pomodlić się przed cudownym wizerunkiem Matki Bożej. I mieli
do tego prawo! – irytuje się.
To przeżycie ostatecznie związało
Kiernickiego z tradycjonalistami. Tymi, którzy pozostali przy
Papieżu.
Poznań, kościół franciszkanów na Wzgórzu Przemysła. Przy
ołtarzu wspierającym się o płytę pilśniową (trwa remont) siwo od kadzidła.
Pochylony nad nim celebrans długo wypowiada słowa konsekracji. Prostuje się, w
jego wyrzuconych w górę rękach widnieje Hostia.
Opór proboszczów
Na mocy wydanego przez
Jana Pawła II w 1988 r. dekretu „Ecclesia Dei" biskupi mogą udzielać zgody na
odprawianie Mszy i udzielanie sakramentów w starym rycie. Tyle w świetle prawa.
Praktyka bywa inna.
– W Poznaniu zostaliśmy oćwiczeni okrutnie – twierdzi
Justyn Piskorski, 36-letni prawnik karnista o ostrym jak brzytwa języku. Nigdy
nie zapomni wyjazdu do niemieckiego Oldenburga. Długo szukał kościoła
katolickiego. Odnalazł taki, gdzie w prezbiterium stał sprzęt gimnastyczny:
materace i instalacja do skoku wzwyż. Po czytaniach celebrans usiadł.
Dziewczynka w stroju sportowym rozpędziła się wzdłuż głównej nawy i przeskoczyła
nad poprzeczką. Ministranci podnieśli barierkę wyżej, ona znowu skoczyła. I tak
kilka razy. W końcu ksiądz wyszedł na ambonę i powiedział, że w życiu trzeba
sobie stawiać coraz większe wymagania.
Co niedzielę z żoną i dziećmi
przejeżdża 30 kilometrów z domu pod Poznaniem na Mszę
trydencką.
Piskorski korespondował z kurią w sprawie ślubu i chrztu
trojga swoich dzieci. Ślubu nie udało się wywalczyć. – Dostaliśmy odpowiedź, że
wolą Ojca Świętego jest, żeby tradycja nie przechodziła na następne pokolenia.
Innym razem, że jesteśmy zbyt młodzi, żeby deklarować przywiązanie do starego
rytu. Proszono, aby z pokorą przyjąć decyzję odmowną.
Władysław Bogaczyk,
tradycjonalista
i szef poznańskiego oddziału „Gazety Wyborczej", starał
się o chrzest syna w starym rycie. Kurialny specjalista od prawa kanonicznego
odpowiedział mu, że Papież sobie nie życzy. Pomógł ówczesny opiekun grupy
trydenckiej. – Jak za komuny: jak się znało panią Ziutę w sklepie, to się miało
szynkę – ironizuje Bogaczyk. W chrzcie jego synka uczestniczył ksiądz z Bractwa
św. Piotra, ksiądz z kurii i proboszcz.
– Cyrk – śmieje się Bogaczyk. –
Mój syn to nie książę Filip ani księżniczka Anna i nie ma potrzeby, żeby go
chrzciło trzech księży.
– Kuria nie udziela chętnie zgody na sakramenty
ze względu na opór proboszczów – tłumaczy ks. prałat Jan Stanisławski,
wyznaczony przez metropolitę poznańskiego abp. Stanisława Gądeckiego na opiekuna
tamtejszych tradycjonalistów. – Posługi duszpasterskie, a więc i udzielanie
sakramentów, należą do obowiązków proboszcza. Nie można na podstawie upodobań
części wiernych tworzyć parafii personalnych i powodować rozdźwięku w
diecezji.
Kraków. Wierni w ciszy zbliżają się do balasek dzielących
nawę od barokowego prezbiterium. Młody człowiek z pierwszej ławki długo zwleka.
Klęcząc z pochyloną głową, bije się w piersi. Kapłan przed każdym z
przyjmujących komunię kreśli Hostią znak krzyża – Corpus Domini nostri Iesu
Christi custodiat animam tuam in vitam aeternam amen.
Komunia od hostessy
– Interpretacja Soboru
poszła zupełnie nie tam, gdzie pozwalały jego dokumenty – uważa Marcin Libicki.
– Na usprawiedliwienie tego ukuto określenie „Duch Soboru".
– Ale nie
można powiedzieć, że przed Soborem wszystko było dobrze – odpowiada ks. Wojciech
Grygiel z Bractwa św. Piotra, który odprawia trydenckie Msze w Krakowie. –
Panował rubrykalizm, z liturgii zrobiono system mało zrozumiałych symboli,
wyłączając w ten sposób wiernych z aktywnego uczestnictwa. Jeśli jednak liturgię
się spłaszczy i odbierze jej wymiar misterium, osłabi to kontakt człowieka z
Bogiem – dodaje.
– Parę lat temu w Poznaniu w kościele Nawiedzenia NMP
komunii udzielał ordynariusz – opowiada Marcin Libicki. – Ludzie klękali, a
towarzyszący biskupowi kapelan krzyczał: „proszę wstać, proszę wstać,
przyjmujemy na stojąco!".
– Co to za Pan Bóg, przed którym człowiek nie
klęka? – pyta Justyn Piskorski. Komunii na rękę, jak inni tradycjonaliści, nie
uznaje.
Ks. Grygiel mocno jednak podkreśla, że pod względem
sakramentalnym oba ryty, stary i nowy, są warte tyle samo. – Duch liturgii, o
którym tyle mówił kard. Ratzinger i mówi Benedykt XVI, unosi się ponad samą
liturgią.
– Czy Kościół czekał na zmianę rytu Mszy? – zastanawia się
Bogusław Kiernicki. – Jeśli tak, to chyba niekoniecznie w tym kierunku, w jakim
zmiany realnie nastąpiły. To dobrze widać na przykładzie benedyktynów
tynieckich. Gdy przegląda się ich publikacje z tego czasu, to widać, że czekali
na zmiany w duchu średniowiecznym, przywracające liturgii w jeszcze większym
wymiarze kontemplację i milczenie. A po 1969 r. udawali, że cieszą się z Mszy
beatowej, gitar i infantylnych piosenek.
– Rewolucja posoborowa w
znacznym stopniu zniszczyła liturgię katolicką – mówi ostro Marcin Libicki. –
Zmiany wprowadzone przez Pawła VI wypaczyły to, co było jej
istotą.
Destrukcyjne zmiany w liturgii to według Libickiego przede
wszystkim koncelebra, czyli odprawianie Mszy przez wielu kapłanów.
– Na
Błoniach Mszę odprawiało 1,5 tys. księży. Więc to jest jedna Msza, czy 1500? –
pyta. – Księża stali porozstawiani w promieniu kilkuset metrów od ołtarza. Nie
czynili wszystkich potrzebnych gestów, nie odmawiali wszystkich modlitw. A
jeżeli na przykład któryś był niewierzący, to cała liturgia była nieważna, czy
tylko część?
Dla Libickiego sprawa jest prosta: jedna Msza – jeden
kapłan.
W oczach tradycjonalistów zreformowana liturgia traci
wyrazistość. Włodzimierz Bogaczyk widział w Portugalii Mszę, w czasie której
kapłan wszystkich chętnych zaprosił za ołtarz. – A komunię rozdawała jakaś
przypadkiem wybrana starsza pani. Ksiądz wskazał na nią palcem i zawołał: „no
chodź, chodź!".
– We Francji często widziałam szafarzy nadzwyczajnych –
dodaje studentka Kasia spotkana na poznańskiej Mszy indultowej. – Panienki
rozchodzą się po kościele z drewnianymi, nieliturgicznymi naczyniami i jak
hostessy z uśmiechem podają hostię.
– Czasem ksiądz mówi na końcu Mszy:
„taka dzisiaj zimna niedziela, idźcie do domu, napijcie się ciepłego rosołku", a
potem błogosławi – oburza się Marcin Libicki. – To jest dezintegracja kultu. W
liturgii o rosołku nie ma ani słowa.
– W praktyce liturgii posoborowej
widzę tendencję do poklepywania Pana Boga po plecach – ocenia jego
syn.
Poznań. – Pater noster, qui es in cealis – starczym, ale
dostojnym i nieco tylko drżącym głosem intonuje modlitwę kapłan. Wierni w ciszy
wysłuchują śpiewu, po czym włączają się w ostatnim wersie: – Sed libera nos a
malo.
Grupa kłopotliwa
Poznańscy
tradycjonaliści opowiadają, że Mszę w rycie trydenckim musieli wywalczyć. Abp
Stroba wydał indult, czyli specjalną zgodę na odstępstwo od praktyki kościelnej.
Msza trydencka w niej się nie mieści. Zgodził się na jej odprawianie najpierw co
miesiąc, potem co dwa tygodnie. Na czas próby.
Bogaczyk: – To zresztą
była Msza w maleńkiej, nieogrzewanej kaplicy, a uczestnicy zostali zobowiązani,
żeby nikomu o niej nie mówić. Jak za Niemca!
Na Mszę przychodzą przede
wszystkim młodzi. – Urodzili się po Soborze i odkryli trydencką liturgię na nowo
– tłumaczy Filip Libicki. – A większość niewtajemniczonych sądzi, że spotka się
tu głównie sentymentalne starsze panie.
– Ciekawa rzecz, w Krakowie
przychodzi dużo ludzi po studiach ścisłych, fizycy, matematycy, mniej humanistów
– mówi ks. Wojciech Grygiel. – Stara liturgia jest bardziej poukładana,
przewidywalna, ma w sobie coś matematycznego. Być może dlatego odpowiada tym,
którzy lubują się w ścisłości.
Po kolejnych prośbach abp Gądecki przyznał
poznańskim tradycjonalistom coniedzielną Mszę o 14.00 w dużym kościele, u
franciszkanów.
Niektórzy tradycjonaliści skarżą się na przydzielonych im
księży.
– Czasem manifestują regularną niechęć, wygłaszają skrajnie
propagandowe kazania o błędach, w których tkwimy – denerwuje się Justyn
Piskorski. – Rozumiem, że jak wszyscy chrześcijanie musimy nieść swój krzyż, ale
czemu funduje nam go Kościół?
Jak 72-letni prałat Stanisławski zareagował
na wyznaczenie go decyzją arcybiskupa na duszpasterza tradycjonalistów? – Tak
jak każdy kapłan, w duchu posłuszeństwa – odpowiada. Nie czuje się jednak w tej
funkcji komfortowo. – Stara liturgia mnie ukształtowała, to Msza moich prymicji
– tłumaczy. – Ale odnowę soborową przyjąłem całym sercem. To była dla Kościoła
wielka łaska. W liturgii przedsoborowej są punkty nie do utrzymania. Formuła
ofiarowania chleba i wina za grzechy kapłana, kiedy Chrystus jeszcze nie jest
obecny, te wszystkie powtórzenia i modlitwy odmawiane po cichu, brak dialogu.
Gdy człowieka ukształtował już Sobór i przyjął go z pełną aprobatą, to tworzy
się wewnętrzny rozdźwięk.
– Gdyby księża z Bractwa św. Piotra mogli w
polskich miastach zakładać parafie, zrodziłyby się normalne struktury
duszpasterskie – mówi Bogaczyk. – A tak, mamy zamknięte getto i dziwne
ustalenia. Dlaczego w normalnych kościołach nie ma Mszy o 14.00? Bo wszyscy
jedzą rodzinny obiad. W rezultacie na naszą Mszę przychodzi mało ludzi i mówi
się o nich, że to grupa specyficzna, kłopotliwa.
Spokojnie czekają na
zapowiadany papieski indult generalny. Benedykt XVI znany jest z sympatii dla
tradycjonalistów. – Nie sądzę, żeby Papież całkowicie wyjął spod władzy biskupów
celebrację starego rytu – studzi jednak nadzieje ks. Grygiel. – Wolna amerykanka
doprowadziłaby do chaosu, który nikomu by nie służył. Musi być jakaś kurialna
kontrola przygotowania liturgicznego księży, doboru kościołów, kwestii prawnych.
Może na przykład na poziomie diecezjalnym biskupi powołają specjalnych
wikariuszy do tej sprawy.
– Indult zdejmie utrudnienia w życiu
tradycjonalistów – ma nadzieję Kiernicki. – Niektórzy księża wprowadzą Mszę
trydencką do zwykłego porządku niedzielnego. Padnie mit, że to coś
niebezpiecznego dla Kościoła.
– W Wigratzbad z jednego kościoła wspólnie
korzysta seminarium Bractwa św. Piotra i zwykli parafianie – dopowiada Filip
Libicki. – I tam na liturgii posoborowej używa się kadzidła, śpiewy są wprawdzie
po niemiecku, ale na modłę gregoriańską. Trudno dociekać papieskich intencji –
dodaje. – Myślę jednak, że jeśli taka koegzystencja obu rytów stanie się
powszechna, to nowy ryt odzyska powagę celebracji, a na liturgię trydencką
przestanie się patrzeć jak na dziwo.
Bogaczyk uważa, że wtórnym skutkiem
indultu może być pojednanie Kościoła z lefebrystami. Tradycjonaliści podkreślają
jedność z Rzymem, ale abp. Lef?bvre'a, założyciela Bractwa św. Piusa X, bardzo
cenią. – Dobrze pamiętam go z czasu pobytu we Francji. Mam dla niego ogromną
wdzięczność za to, co zrobił dla starej liturgii i dla tradycji Kościoła.
Chociaż wyświęcenie biskupów bez zgody Rzymu to był błąd i nieszczęście – mówi
Kiernicki.
– Modlę się o jego zbawienie – wyznaje Marcin
Libicki.
Piskorski swojemu najmłodszemu synkowi nadał imię
Marcel.
Fast food
Tradycjonaliści wiedzą, że w
Polsce jeśli ktoś chce porządnie odprawianej Mszy, to ją znajdzie, szczególnie w
dużym mieście. Bez indultu, bez rytu trydenckiego. – W Polsce, której niestety
duch posoborowych zmian również nie oszczędził – zauważa Kiernicki – są jeszcze
spore pokłady tradycyjnego chrześcijańskiego ładu. Jest wiele parafii, gdzie
księża pobożnie odprawiają Mszę św., a wierni w niej pobożnie uczestniczą.
Niezależnie od tego, w jakim rycie ta Msza jest sprawowana.
Po co więc
walczyć o starą Mszę?
– Nie można udawać, że nic się nie wydarzyło –
tłumaczy Kiernicki. – Że nie ma nadużyć, psucia Kościoła. Ale można na to
spojrzeć jeszcze z innej, bardzo obecnie modnej perspektywy. Ekolodzy protestują
dziś, kiedy zagrożony jest jakiś gatunek mrówki, żabki czy roślinki. Jak można
więc stać i spokojnie patrzeć, jak umiera stara Msza?
Bogaczyk zastrzega,
że Mszy nie można do niczego porównać. Ale jeśli by to zrobić i wyjść od tego,
że Msza jest strawą duchową, to nowy ryt jest dla niego jak fast
food.
Kraków. Kapłan powoli obraca się twarzą do ludzi i czeka, aż
wybrzmi śpiewany przez pięciu kantorów chorał. Kreśli powoli nad wiernymi znak
krzyża. Bierze głęboki oddech.
– Ite, missa est – śpiewa.
Misternie moduluje drugą sylabę, aż o oktawę.
– Deo gratias –
odpowiadają wierni.