ze Świata
Instytut Dobrego Pasterza – nadzieja czy wieloznaczność? |
|
2007-10-10
Fragmenty artykułu z Przeglądu Powszechnego nr 9 (2007),
tłumaczenie z „Etudes” nr 6/2007, s. 779-792 (w tekście zachowano oryginalną
pisownię nazwisk)
Bernard Sesboüé SJ
Rzym doprowadził do pojednania grupy księży tradycjonalistów z ruchu abp.
Lefevre’a. Jednak warunki ich przyjęcia wzbudziły głęboki niepokój. Czy chodzi
wyłącznie o liturgię, czy raczej rzecz dotyczy podania w wątpliwość uznania II
Soboru Watykańskiego? Niepokoje byłyby mniejsze, gdyby w opublikowanych z racji
erygowania nowego Instytutu Dobrego Pasterza dokumentów pojednani
tradycjonaliści jasno wyrazili uznanie ostatniego Soboru. Pojednanie pewnej
liczby i – jeśli to możliwe – pozostałych tradycjonalistów z Kościołem jest
pragnieniem wszystkich katolików. Zrozumiała jest rzymska troska o uniknięcie
kolejnej schizmy, gdy weźmie się pod uwagę trudności związane z pojednaniem
Kościoła z przeszłymi podziałami. Nielogiczne byłoby dążenie do pojednania z
jednymi i odrzucenie innych. Jeśli większa liturgiczna giętkość może w tym
pomóc, należy się tylko cieszyć, wyciągając do zgody dłoń, pod warunkiem że
dokona się to w prawdzie.
Uznajmy, że – przynajmniej we Francji –
liturgiczne reformy Vaticanum II wprowadzono bez należytego przygotowania
pedagogicznego. To zbulwersowało wielu tradycjonalistów. Pozbawiono ich rytów i
języka, w których wyrażali swoją wiarę i pobożność zgodnie z własną
wrażliwością. Poczuli się wdowcami. Stopniowe przechodzenie i uzasadnienie zmian
mogło było pomóc najbardziej „zszokowanym” duszom i sumieniom. Można byłoby
zrozumieć, że byłaby odprawiana, najczęściej po łacinie, tzw. msza Pawła VI, ze
śpiewami gregoriańskimi czy polifonicznymi, takimi jak „Kyrie”, „Gloria”,
„Credo”, „Sanctus” i „Agnus Dei”, a także tam, gdzie życzyłoby sobie liczne
grono wierzących, biskup odprawiałby mszę trydencką. Należałoby zapobiegać, by
różnice rytów nie przekładały się na podziały wewnątrzkościelne. Jeśli jednak
pod płaszczykiem liturgii potykamy się o ludzi z niezachwianą pewnością, że żyją
w prawdzie mimo i przeciw Kościołowi, i jeśli tradycjonaliści interpretują
duszpasterską giętkość jako włamanie się do twierdzy, wzbudza to nasz niepokój.
Arcybiskup Lefevre i Sobór: Akt I, manifest z 1974
r. (...)
Akt II: Pierwsze święcenia kapłańskie
(...)
Akt III: Sakra czterech biskupów i ekskomunika
(...)
Akt IV: Powołanie Komisji „Ecclesia Dei
adflicta” (...)
Akt V: Instytut Dobrego Pasterza
Pojednany instytut składał się początkowo z 5 księży i 5
diakonów.Dwu z nich znamy, gdyż bawili oni długo w kronice tradycjonalistów: ks.
Paul Aulagnier, bliski towarzysz Lefevre’a, i ks. Philippe Laguérie, długoletni
proboszcz kościoła Saint-Nicolas du Chardonnet i jeden z jego „zdobywców”, zanim
zajął nielegalnie i wbrew diecezji Bordeaux kościół w Saint-Eloi. Pierwszy
podtrzymywał w 1988 r. Lefevre’a w jego oporze przeciw protokołowi uzgodnionemu
z Rzymem: Boję się tego uzgodnienia (...). Należę do Rzymu katolickiego,
odrzucam modernistyczny mogący stać się Lewiatanem, który nas pożre. Drugi
dostrzegł w wyświęceniu biskupów wzniosły czyn abp. Lefevre’a: dla czci Jezusa
Chrystusa nie zadrżał przed całą ziemią. Sam kard. Ricard przyznaje, że przemoc
cechowała do ostatnich miesięcy relacje wielu członków tego Instytutu z
Kościołem diecezjalnym31. Wspomnianych księży wykluczono z Bractwa św. Piusa X
na skutek nieporozumień z bp. Bernardem Fellay. Bractwo św. Piusa X,
zdecydowanie schizmatyckie, podąża prostą i twardą drogą Lefevre’a. Odrzuca
zdecydowanie każdą próbę pojednania z soborowym Kościołem na podłożu częściowej
swobody posługiwania się mszałem trydenckim, dopóki nie będą jej towarzyszyć
zdecydowane środki jej powrotu. W jakich okolicznościach dokonało się
pojednanie? Powstanie Instytutu na prawie papieskim dla tak znikomej liczby
członków wydaje się przesadą. Bez wątpienia jego celem jest powołania struktury,
która mogłaby przyjmować ewentualnie nowych członków do Bractwa św. Piusa X. Ale
przecież tę rolę spełnia już Bractwo św. Piotra, założone w 1988 r. Powstaje
zatem pytanie, dlaczego ta ostatnia grupa nie przeszła do niego. Najbardziej
prawdopodobnym wyjaśnieniem jest jej dążenie do uzyskania większych przywilejów
niż poprzednia. Bezpośrednim skutkiem prawa papieskiego jest obrona członków
Bractwa przed autorytetem biskupa miejsca. Instytut może przyjmować kapłanów i
diakonów, jak każdy Instytut wyłączony, powoływać do święceń niższych i wyższych
kandydatów uznanych za godnych. Niedawno, 5 lutego 2007 r., kard. Ricard i ks.
Laguérie podpisali porozumienie w sprawie podniesienia kościoła w Saint-Eloi do
rangi parafii personalnej, wyłącznie dla różnic w rytach. To chyba zasadniczy i
niepokojący punkt: członkom Instytutu Komisja papieska „Ecclesia Dei
adflicta” nie tylko daje prawo – jako jego własny ryt – do odprawiania świętej
liturgii według ksiąg liturgicznych z 1962 r. – mszału rzymskiego, rytuału
rzymskiego i pontyfikału rzymskiego z tego samego roku, ale także do jego
ekskluzywnego używania, to znaczy bez obowiązku celebrowania czy koncelebrowania
mszy w rycie Pawła VI. Z zasady ci księża nigdy nie będą uczestniczyć w
spotkaniu prezbiterium diecezjalnego, we mszy krzyżma czy Wielkiego Czwartku.
Odrzucają wszelką communicatio in sacris z biskupami i księżmi sprawującymi
liturgię Pawła VI. Kościół zawsze wyznawał głęboką więź między komunią kościelną
i komunią eucharystyczną. Ci księża chcą odnaleźć pierwszą, a odrzucają naocznie
drugą; nigdy nie wymienią pocałunku pokoju z księżmi innego obrządku. Odrzucenie
mszy Pawła VI – które od zawsze wyrażał Lefevre, w imię wiary – chyba uznano za
prawo. Otóż w przeddzień święceń z 29 czerwca 1988 r. o. Dhanis – posłany do
Lefevre’a, by nakłonić go do rezygnacji z tego zamiaru, powiedział mu: Proszę
zaakceptować koncelebrowanie ze mną w nowym rycie i problem będzie rozwiązany.
Istnieje wątpliwość, że ci księża nigdy nie uznają mszy Pawła VI i będą
usilniedążyć do popularyzacji mszy św. Piusa V. Tymczasem wzajemność wymagałaby,
by w geście wymiany za możliwość posługiwania się mszą trydencką – często
zresztą modyfikowaną od czasów Pius V – tradycjonaliści zechcieli odprawiać mszę
przynajmniej od czasu do czasu w innym rycie – szczególnie w koncelebrze. Trudno
nie zauważyć, że doktrynalny spór o mszę Pawła VI nie został rozwiązany.
Całkowita separacja liturgiczna tej parafii z resztą Kościoła diecezjalnego
rodzi ważny problem eklezjologiczny. W pewnej deklaracji księża z Instytutu
zabierają również głos w sprawie Soboru: prowadzą oni poważną i konstruktywną
krytykę II Soboru Watykańskiego, by ułatwić Stolicy Apostolskiej jego prawdziwą
interpretację. Czy zdanie to nie insynuuje, że autentyczna interpretacja
Vaticanum II, rzekomo jeszcze przyszłościowa, będzie owocem ich krytyki? Otóż
znamy słowa monsignora o potrzebie osądu Soboru, zatem o jego przyjęciu lub
odrzuceniu, w świetle tradycji, jaką on wyznaje. W aktualniejszej wypowiedzi z 2
lutego 2007 r. arcybiskup z Bordeaux powiedział, że rozbieżność dotycząca
autorytetu doktrynalnego i pastoralnego Vaticanum II jest przedmiotem
oświadczenia: W chwili tworzenia w Rzymie Instytutu Dobrego Pasterza, 8
września, kapłani tego Instytutu zobowiązali się do „zaakceptowania doktryny
zawartej w paragrafie 25. Konstytucji »Lumen Gentium« dotyczącej Magisterium
Kościoła i podporządkowania się jemu”. Przyjęli również uściślenie: „Odnośnie do
pewnych punktów nauczania Soboru Watykańskiego II, albo późniejszych reform
liturgii i prawa, które wydają się nam trudne do pogodzenia z tradycją,
zobowiązujemy się przyjąć postawę pozytywną i studyjną oraz kontaktować się ze
stolicą apostolską, unikając wszelkich polemik” Miano uznać ścisłe pojęcia
protokołu zgody, podpisanego 5 maja 1988 r. przez Lefevre’a. Księża ci nie mogą
w niczym okazać się nielojalni wobec ich biskupa założyciela: nie podpisali
niczego, czego on by nie podpisał. Zatem to, w czym ustąpiono pod skrajną
presją, by zapobiec święceniom biskupim, stało się prawnym punktem odniesienia.
Jakie są wypowiedzi księży Instytutu Dobrego Pasterza po ich powrocie do
Kościoła? Ks. Laguérie otworzył blog, by odpowiadać na dość obfitą
korespondencję, którą otrzymuje od tradycjonalistów. Przybrał bardziej
pojednawczy ton niż ten, do którego przywykliśmy. W jego odpowiedziach
pobrzmiewa chęć uspokojenia głosicieli bardziej ekstremalnych poglądów. Wygłasza
ciężkawy pean na cześć Benedykta XVI, przeciwstawiając jednocześnie dzisiejsze
czyny jego wczorajszej myśli, której nie chce przywoływać. Jego komentarz do
ostatniej exhortacji papieskiej „Sacramentum Caritatis” jest nie mniej
dwuznaczny. Gdzie papież nawiązuje do sukcesji poszczególnych rytów mszalnych w
historii, ksiądz zauważa, iż – wspominając współczesną odnowę liturgiczną, nie
wymienia wyraźnie nowego rytu – nie utożsami się z osądem synodu w tym
względzie. I konkluduje: Oto sztuka, ogromna sztuka. Wciąż wspomina
prześladowanie, którego ofiarą padli tradycjonaliści, i zaleca obronę względem
każdego biskupa prześladowcy. Utrzymuje też, iż nie ma żadnej różnicy (między
nim) i jego dawnymi współbraćmi, mimo zerwanych relacji i fałszywych oskarżeń,
jakich mu nie szczędzą.
Jego oświadczenia pokazują, że zgoda na
ekskluzywny ryt nie jest wyłącznie detalem; liturgia bowiem jest
uprzywilejowanym miejscem tradycji i jej kwintesencją. Przebija w nich także
pragnienie odzyskania przez Kościół dawnego rytu; księża bowiem Bractw
tradycjonalistów mogliby zaradzić dzisiejszemu brakowi księży. Pięćset parafii
mogłoby z tego skorzystać. Albo choć ks. Aulagnier uznaje Sobór za akt
autentycznego Magisterium Kościoła, czuje się on w doskonałej komunii z papieżem
wyrażającym swoje obawy względem ducha Soboru i jego interpretacji. Trudno
przeoczyć niuanse prawne co do Soboru.
Choć nie mamy prawa podawania w
wątpliwość „nawrócenia” członków Instytutu na łono Kościoła, musimy przyznać, że
ich konwersja intelektualna i mentalna – zatem doktrynalna – nie wydaje się
zakończona. Ci ludzie pozostają godnymi spadkobiercami Lefevre’a. Czy nie
należałoby utworzyć nowej komisji mieszanej do dialogu między pojednanymi
tradycjonalistami i kompetentnymi przedstawicielami wielkiego Kościoła? Powinna
ona rozwikłać wiele jeszcze spornych punktów, a najważniejszym byłoby
autentyczne pojęcie tradycji. Apel o miłość i prawdę kard. Ricard kieruje do
wszystkich partnerów pojednania z Bordeaux, sam pozostając ostrożnym realistą:
Przyszłość pokaże, czy jest to obiecująca inicjatywa czy poroniona nadzieja.
Mimo usiłowania pokojenia ducha i unikania polemik, czuje się wielki niepokój
arcybiskupa Bordeaux. Miłość i prawdę powinny docenić obydwie strony. Kościół
doszedł do granic cierpliwości i wyrozumiałości; ma zatem prawo oczekiwać od
nowo pojednanych podobnej postawy. Nie można zaklinać przyszłości, wypada dać
pełne szanse nadziei. Jednak, stosując sportowe porównanie, tu piłka jest na ich
boisku. Próba wymaga jeszcze przekształcenia. Sami katolicy powinni przyjąć apel
o miłość; w tym sensie musimy się też nawrócić.
(...)
Miłość i prawda są nierozłączne. Miłość pozwala wzrastać w prawdzie, prawda
zaś w miłości. Niech nikt o tym nie zapomina.
tłum. Stanisław Opiela SJ
BERNARD SESBOÜÉ SJ, emerytowany profesor teologii fundamentalnej i
dogmatycznej w Paryżu.
Cały artykuł można otrzymać tutaj
|