Czy powrót Mszy Trydenckiej stanie się przełomem w starciu
cywilizacji śmierci z cywilizacją katolicką? Katolewica
bagatelizuje ten fakt i nawet uznaje dekret papieski za krok w złym kierunku.
Jednakże wielu katolików wyraża pogląd, że mamy do czynienia z wydarzeniem
przełomowym, którego konsekwencji dla świata i Kościoła nie jesteśmy w stanie do
końca przewidzieć.
Malachi Martin w książce „Jezuici” obrazowo przedstawił przemiany, jakie
zaszły w świadomości katolików pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku.
Autor proponuje wyobrazić sobie miasto, którego ulicami, codziennie od lat,
spaceruje człowiek. Pewnego dnia miasto w wyniku przejścia huraganu zostaje
zniszczone. Szok i zdziwienie, które staje się udziałem tego człowieka autor
przyrównuje właśnie do zdziwienia kogoś, kto przez lata żył w katolickim
świecie, a nagle obudził się w obcej rzeczywistości.
Przez wieki punktem odniesienia dla ludzi Zachodu była nauka Kościoła.
Istniało zjawisko, które można by porównać do przyciągania ziemskiego. Życie
społeczne i kulturalne urządzono tak, by wszystko (lub prawie wszystko)
pociągało ludzi w stronę Chrystusa. Po przejściu huraganu zaszła fundamentalna
zmiana. Generalnie na Zachodzie nie ma już owego „przyciągania ziemskiego”,
ludzie układają sobie życie w oderwaniu od wiary – katolicyzmu. W Polsce te
zjawiska są opóźnione, ale niewątpliwie kierunek postępujących procesów wydaje
się taki sam.
Nowa mentalność
Świat współczesny ze swoimi ideologiami, sposobem wyrażania emocji,
zwyczajami, etyką, „poczuciem smaku” (estetyką), popkulturą, (nie)ładem
społecznym, politycznym i gospodarczym stanowi zwartą konstrukcję, połączoną
różnymi zależnościami, która – pisząc językiem Feliksa Konecznego – stoi w
opozycji do katolickiej „metody życia zbiorowego”. Wzrastanie młodego pokolenia
w tych warunkach prowadzi do pojawienia się nowego mentalnie człowieka, który
cechuje się nie tylko liberalnym światopoglądem, ale również tym, co współczesna
psychologia społeczna nazywa mianem postawy (przekonania plus swoisty
konglomerat emocji, zachowań, przyzwyczajeń, sposobu postrzegania świata i tym
podobne).
Dlatego też obecnie katolikom nie wystarczy dotrzeć do czytelników,
słuchaczy czy widzów z odpowiednią informacją, przebijając się przez gąszcz
kolorowych pisemek i wielonakładowych dzienników. Wbrew pozorom nie chodzi też o
unowocześnienie przekazu, czy nadanie mu nowoczesnej oprawy. Rzecz przecież w
zmianie postaw i mentalności ludzi poddawanych wieloletniemu praniu mózgu!
Cywilizowanie na dwa sposoby
Owszem – można na przykład uatrakcyjnić katolicką audycję, nadając jej
współczesne tempo (co zresztą robią niektórzy), posługiwać się subkulturowym
slangiem, wykorzystywać estetykę rockową, ale to wszystko tylko pozornie
przyciąga ludzi do Chrystusa. Wraz z takim „rockowym chrześcijaństwem” zostaje
zburzona tradycyjna, katolicka wrażliwość, a za nią pewien „estetyczny ład”,
który naturalnie prowadził do wzmocnienia i harmonii ducha.
Cywilizacja łacińska, jak już wspomniano, niemal w każdym swoim elemencie
ukierunkowywała wiernych na Chrystusa. Wpuszczanie do „starego świata”, nawet
ochrzczonych, umytych i ogolonych grajków rockowych, staje się przysłowiową
łyżką dziegciu. „Nikt nie może być cywilizowany na dwa sposoby”, pisał Koneczny.
Mieszanki cywilizacyjne prowadzą w końcu do rozsadzenia od środka starej
cywilizacji, tej stojącej na wyższym poziomie, bowiem zawsze „niższość
górą”.
Niemal natychmiast pojawiają się pokusy dostosowawcze w odniesieniu do
pozostałych wymiarów egzystencji. Plinio Corrêa de Oliveira pisał w takich
przypadkach o rewolucji w tendencjach. Zmiana tradycyjnie katolickiego sposobu
życia pociąga automatycznie przemianę myślenia, no i organizacji życia
społecznego. Jedynym sensownym rozwiązaniem jest (wbrew tendencjom),
konsekwentna (od)budowa cywilizacji łacińskiej, fundamentalnym zaś błędem –
próby dostosowawcze i szukanie sobie miejsca w nowym tworze cywilizacyjnym,
który wcześniej czy później potraktuje katolików jako „element obcy” i: albo ich
po swojemu „ucywilizuje”, albo zniszczy.
„Rewolucja” a Msza
Ryt trydencki występuje przeciw tendencjom dostosowawczym i z pewnością
przez to narazi się „rewolucji”, która z impetem rwie do przodu. Unia Europejska
wraz ze swą ideologią (w tym „casus hiszpański”) to najbardziej widoczne jej
przejawy. Rządy konserwatywne czy parakonserwatywne mogą jedynie w pewnych
segmentach życia społecznego powstrzymywać na krótko określone procesy (vide:
kwestia mordowania nienarodzonych dzieci), ale po ich odejściu, fala przelewa
się dalej.
Czy zatem fakt powrotu Mszy Wszechczasów może wnieść nową jakość do
aktualnych sporów cywilizacyjnych? Istnieją trzy przesłanki świadczące o tym, że
powrót może być ożywczym tchnieniem.
Po pierwsze – uświadamia, że pewne trendy są jednak odwracalne. Fakt ten
wyzwoli wielkie pokłady uśpionej dotąd energii u konserwatywnych katolików,
dając nadzieję przyszłego zwycięstwa. Po drugie – wraz z dawną liturgią musi
dojść do przełomu intelektualnego. Stary ryt jest esencją cywilizacji
łacińskiej, posiada określony kontekst teologiczny, filozoficzny i społeczny,
który teraz w większym stopniu będzie oddziaływał na wiernych i osłabiał
„rewolucję”. I w końcu po trzecie, najważniejsze. Zgodnie z tym, co napisano
wyżej, mogłoby się wydawać, że ludzie wychowani w postmodernistycznej
wrażliwości odrzucą Mszę, a w najlepszym razie zareagują na nią znudzeniem i
drwiną. Ale tak wcale nie musi być.
Msza Wszechczasów, choć pozornie obca „europejczykowi”, posiada potężny
potencjał ewangelizacyjny. W tym rycie jest coś, co w jednej chwili powala na
kolana. Właśnie „to coś”, „tajemnica”, przyciągnie wyjałowionych duchowo
pracowników korporacji, zblazowanych artystów, intelektualistów i internetowych
gimnazjalnych ateistów. Zaspokoi ich najtajniejsze potrzeby duszy; zniewoli
pięknem, potężną kulturą duchową w obliczu której, obce kultury wydadzą się
karłowate i groteskowe.
W zetknięciu z nią człowiek staje się zdolny do „skoku cywilizacyjnego”,
czyli porzucenia mentalności, w której wyrósł.
Z tych względów dekret o powrocie starej Mszy pozwala z większym optymizmem
patrzeć w przyszłość.
Dariusz Zalewski