Pięć lat po Summorum Pontificum |
|
2012-07-07
Pięć lat temu papież Benedykt XVI wydał jeden z najbardziej znaczących
dokumentów swojego dotychczasowego pontyfikatu: motu proprio (a więc
akt wydany z własnej inicjatywy, dosłownie „własnym ruchem” – pamiątka czasów,
gdy papieże przede wszystkim odpowiadali na prośby innych) SummorumPontificum.
Aktem tym Ojciec
Święty ogłosił, że liturgia (a więc Msza św., liturgia godzin oraz obrzędy
sakramentów i innych nabożeństw) w rycie rzymskim - jego kształcie sprzed
reformy dokonanej po zakończeniu II Soboru Watykańskiego - nigdy nie została
zakazana ani legalnie zniesiona. To stwierdzenie rewolucyjne: oto najwyższy
autorytet w Kościele mówi wprost: nie robili niczego złego nie chcący pogodzić
się z usunięciem z kościołów liturgii, która była w nich celebrowana od tak
dawna, jak sięga pamięć Kościoła. Nie dopuszczali się zła ci, którzy tą liturgią
chcieli karmić swoje życie duchowe, na których zaś sypały się kary, szyderstwa,
oskarżenia o nieposłuszeństwo czy zamknięcie się na działanie Ducha
Świętego.
To jest pierwszy cel papieskiego dokumentu: oddanie sprawiedliwości tym,
którzy nie robili niczego złego, a którzy przez czterdzieści lat od swoich
biskupów często słyszeli co innego.
Drugi cel motu proprio związany jest z faktem, że papież skierował
go do całego Kościoła, a nie tylko do grupy bezpośrednio zainteresowanych nim
wiernych. Skoro tradycyjna liturgia nigdy nie została zakazana, a nawet więcej:
nie mogła być zakazana, to logiczną konsekwencją tego stwierdzenia jest
przywrócenie jej na powrót miejsca w codziennym życiu całego Kościoła. Jest to,
zdaniem papieża, konieczne, gdyż nie można nagle ogłosić, że coś, co od zawsze
było święte, nagle ma być zakazane. Taka sytuacja, która miała miejsce w
Kościele w ciągu ostatnich czterdziestu lat nie mogła być dłużej tolerowana, bo
była dla duchowego życia wiernych po prostu szkodliwa. Skarbiec prastarej
łacińskiej tradycji liturgicznej musi być dla wszystkich wiernych na powrót
otwarty.
Trzecim wreszcie celem było podanie takich norm szczegółowych, które powrót
tradycyjnej liturgii do kościołów uczynią łatwym i pozbawionym wrażenia, że jest
to jakiś indult czy wyjątek od ogólnej zasady. Ojciec Święty podkreślił, że
uczestniczenie w tradycyjnie sprawowanych nabożeństwach jest prawem wiernych, a
nie wydzielaną im łaską. Z drugiej strony, powrót tej liturgii musi uwzględniać
realia życia Kościoła, od czterdziestu lat jej pozbawionego.
Równocześnie trzeba powiedzieć, że zmiana świadomości biskupów, a więc tych,
bez których nie uda się żadna reforma w Kościele, a żadna papieska decyzja nie
wejdzie w życie, postępuje opornie. Owszem, hierarchowie w wielu miejscach,
gdzie do tej pory stawiali tamę celebrowaniu tradycyjnej liturgii, oporu tego
zaprzestali. W Polsce przed papieskim dokumentem miejsc celebrowania Mszy św. w
starszej formie było kilka, obecnie jest ich niemal czterdzieści.
Mimo tej wyraźnej zmiany i pewnego poluzowania dotychczasowych rygorów, nie
widać jednak generalnej zmiany świadomości u pasterzy Kościoła: ciągle traktują
oni sprawę tę jako problem do rozwiązania, a nie jako szansę: jako dziwne
pragnienia marginesowej grupki wiernych, a nie jako skarb, z którego korzystać
może cały Kościół. Jako dobro, które ciągle mogą dowolnie dozować, a nie jako
święte prawo wiernych, na straży którego mają stać.
Jako coś, czym zainteresowani mogą być nieliczni i zainteresowania tego nie
można rozprzestrzeniać.
Ta zmiana mentalności jest ciągle jeszcze przed nami.
Michał Barcikowski – publicysta, redaktor kwartalnika
„Christianitas”
źródło: PCh24.pl
|