Potęga chorału - Gość Niedzielny z płytą CD |
|
2010-01-11
Szymon Babuchowski, Gość Niedzielny, 10 stycznia
2010
Gdy w zeszłym roku mnisi z austriackiego klasztoru Stift Heiligenkreuz
sprzedali ćwierć miliona płyt z chorałem gregoriańskim, wiele osób
zastanawiało się, gdzie mogą posłuchać tych hymnów na żywo. – Z jednej strony Kościół
podkreśla, że chorał to podstawowy, „własny śpiew liturgii rzymskiej”, z drugiej
– prawie nikt go nie praktykuje – ubolewa Sławomir Witkowski, kantor z parafii
św. Jadwigi w Chorzowie. – Dużo dziś mamy w liturgii muzycznego dziadostwa,
zadowalamy się uśrednioną papką. Nie mogę słuchać dużej części tej muzyki, która
grana jest w radiach katolickich. A dobrze zaśpiewany chorał robi wrażenie. To
potęga męskich głosów, od której kobiety mdleją – śmieje się Sławek.
Chorał nieznany
Z chorałem pierwszy raz zetknął się w Ruchu Światło–Życie. Stało się to
dzięki ówczesnemu moderatorowi diecezjalnemu ruchu, ks. Henrykowi Markwicy. –
Ksiądz Markwica był zafascynowany Tyńcem, sam żył według reguły benedyktyńskiej,
a przy tym świetnie śpiewał – opowiada Sławek. – Mnie wtedy chorał wydawał się
bardzo trudny, niemal nie do wyśpiewania. Jednak ks. Henrykowi udało się nauczyć
nas „Missa de Angelis”. Dziś sami uczymy jej w parafii. Kiedy cały kościół
śpiewa chorał, efekt jest niezwykły. Sławek jest zawodowym muzykiem, ale
informacji o chorale musiał szukać na własną rękę: – Nawet na uczelniach
muzycznych mało kto się na nim zna. Lektur na ten temat też nie ma za dużo, a
ci, co piszą prace naukowe, sami często w ogóle nie śpiewają. W Polsce na co
dzień chorał praktykują benedyktyni, dominikanie, trochę franciszkanie. Ale w
tej tradycji też nie ma ciągłości, ona została wskrzeszona kilkadziesiąt lat
temu. Dlatego, choć chorału jako sposobu modlitwy uczył się w Tyńcu, od strony
muzycznej najwięcej dał mu kontakt z muzykami świeckimi, którzy wiele lat
prowadzili badania nad śpiewami gregoriańskimi: Marcelem Pérèsem czy Marcinem
Bornusem-Szczycińskim. – Chorał w ich interpretacji nie jest tak delikatny i
wygładzony jak ten, który najczęściej słyszymy w kościołach. On musi być
zaśpiewany pewnie, z przekonaniem.
Łagodnie czy ostro?
Nazwa „chorał gregoriański” wiązana jest z postacią papieża Grzegorza
Wielkiego, który usystematyzował śpiewy liturgiczne. Współcześni uczeni twierdzą
jednak, że chorał, zwany inaczej rzymskim, ukształtował się znacznie później – w
początkach VIII wieku. Źródeł chorału jest wiele – można ich szukać w muzyce
synagogalnej, syryjskiej, bizantyjskiej i greckiej. Charakterystyczną cechą tych
śpiewów są m.in. jednogłosowość, melizmatyczność, czyli wykonywanie kilku
dźwięków na jednej sylabie, a także specyficzny sposób zapisu, tzw. neumy.
Notacja neumatyczna jest starsza i mniej dokładna od zapisu na pięciolinii.
Znaki te nie zawsze dokładnie określają długość trwania i wysokość dźwięku. Stąd
szerokie pole dla interpretacji. Dzisiejsi badacze spierają się, jak należy
śpiewać chorał, by wykonanie było jak najbardziej zbliżone do intencji
kompozytorów. Odpowiedź nie jest taka prosta, bo śpiewy te wyszły z użycia w
XVII wieku. Dopiero dwa wieki później zainteresowano się nimi ponownie. Stało
się to za sprawą opactwa benedyktyńskiego w Solesmes we Francji. Tamtejsi mnisi
rozpoczęli badania najstarszych rękopisów muzycznych i odtwarzanie ich
pierwotnych wersji. Choć dzisiejsi znawcy twierdzą, że zbyt wygładzili chorał,
który w oryginale był o wiele mocniejszy, ostrzejszy i bardziej rytmiczny, to
jednak właśnie dokonania szkoły solesmeńskiej do dziś uznaje się za oficjalny
kanon śpiewania.
Malowanie melodią
– Śpiewamy chorał w takiej formie, w jakiej jest obecny w Europie od półtora
wieku – mówi ks. Joachim Waloszek, rektor Wyższego Seminarium Duchownego w
Opolu, a jednocześnie kierownik działającej przy tej uczelni Scholi Cantorum. –
Mam świadomość dzisiejszych sporów o kształt chorału, ale w wypadku zespołu, w
którym jest duża rotacja, nie możemy sobie pozwolić na eksperymenty. Chorał w
stylu solesmeńskim jest dla współczesnych słuchaczy najbardziej przystępny.
Ks. Waloszek dostrzega w ostatnim czasie wzmożone zainteresowanie
chorałem, jednak – jego zdaniem – trudno jeszcze mówić o renesansie tej muzyki.
– Chyba zbyt pochopnie zrezygnowaliśmy z niej w liturgii – twierdzi. – Chcemy
pielęgnować tradycję chorału w naszym seminarium. To głos odległych wieków,
modlitwa praojców. Łączy w sobie ascetyczność i patos, związany z tekstem
liturgicznym. Stanowi kontrast dla dzisiejszego, rozpędzonego świata. Nawet Jan
Pospieszalski, na co dzień grający muzykę rozrywkową, mówi, że na Mszę św.
zabiera dzieci do dominikanów, gdzie śpiewa się chorał, bo nie znosi hałasu w
liturgii. Myślę, że ludzie szukają w niej raczej wyciszenia, medytacji. –
Wykonując chorał, mam wrażenie, że obcuję z klasycznym pięknem – mówi diakon
Jakub Płonka, jeden ze śpiewaków opolskiej scholi. – Wiele współczesnych utworów
jest nie do zaśpiewania bez akompaniamentu. Ich melodie są prymitywne, złożone z
2–3 dźwięków. Chorał gregoriański wręcz maluje melodią. To człowiek swoim głosem
tworzy cały charakter tej muzyki.
Łacina niekonieczna
Wśród charakterystycznych cech chorału często wymienia się łaciński tekst.
Czy rzeczywiście jest on niezbędny? Wybitny badacz muzyki dawnej Marcin
Bornus-Szczyciński podkreśla, że chorał przeszedł w swej historii przez wiele
języków i nie ma potrzeby trzymania się wyłącznie łaciny. Jego zdaniem, można
śmiało przechodzić w chorale na języki narodowe, zachowując melodię. Muzyk
przyznaje jednak, że obecnie brakuje opracowań, które by to umożliwiły. W tej
sytuacji on sam chętnie sięga po łacinę. Czy to właśnie odejście od tego
języka w liturgii spowodowało – wbrew intencjom Soboru Watykańskiego II –
zanikanie chorału w kościołach? W wielu wypadkach rzeczywiście wylano dziecko z
kąpielą. Ale chorałowe melodie całkowicie nie zniknęły. – Dialog kapłana z ludem
toczy się na melodię quasi-gregoriańską – zaznacza ks. Joachim Waloszek. –
Tonalność gregoriańską słychać też w wielu pieśniach, chociażby w naszym
najstarszym hymnie – „Bogurodzicy”. – Niektórzy bronią łaciny, twierdząc, że
brak znajomości języka nie jest problemem; że tajemniczość tylko zwiększa
przeżycie. Nie jestem zwolennikiem takiego poglądu – mówi Sławek Witkowski. –
Prefacja czy pieśń „Zbliżam się w pokorze” brzmią pięknie po polsku, a przecież
są w nich te same nuty, co w chorale.
Taka pobożna Msza
– Ta muzyka jest językiem, którym mówimy do Boga. Łączy nas ze Stwórcą i z
ludźmi – twierdzi Maciej Poznalski, kleryk z IV roku, śpiewak opolskiej Scholi
Cantorum. – Nie da się
tego śpiewu oddzielić od wiary – potwierdza Sławomir Witkowski. – Teksty chorału
to kwintesencja jej prawd. Modlimy się tymi samymi wersami, co święci Benedykt,
Dominik, Jacek. Czy jednak te same wersy, wykonywane dzisiaj, dotykają słuchaczy
równie mocno? – Wiele osób w ogóle nie wie o istnieniu chorału, ale kiedy go
usłyszą, są poruszeni – opowiada Sławek. – Śpiewaliśmy niedawno na ślubie w
rybnickiej bazylice. Na przyjęciu weselnym niemal wszyscy goście podchodzili,
żeby nam podziękować. Mówili, że pierwszy raz w życiu byli na tak „pobożnej
Mszy”. Chorał nastraja do modlitwy, unosi w stronę nieba, wycisza. Co ciekawe,
wpływa też na poprawę koncentracji, wzrost kreatywności, poprawę zapamiętywania
i podwyższenie motywacji. Takiego odkrycia dokonał wybitny francuski
otolaryngolog prof. Alfred Tomatis, który słuchanie chorałów zalecał kobietom w
ciąży, podobnie jak twórczość Wolfganga Amadeusza Mozarta. Ten ostatni zaś
powiedział: „Chętnie oddałbym całą swoją chwałę muzyczną w zamian za to, bym
mógł się poszczycić ułożeniem choćby jednej prefacji gregoriańskiej”.
Na płycie znajdziemy 18 śpiewów gregoriańskich w
wykonaniu Schola Cantorum Wyższego Seminarium Duchownego w Opolu:
- Missa
VIII De Angelis (Kyrie, Gloria, Sanctus, Agnus Dei) - śpiewy ku
czci Najświętszej Maryi Panny (Ave Maria, Ave Maris Stella, Salve
Regina w wersji zwykłej i uroczystej, Regina Caeli i inne) - śpiewy adwentowe
(Rorate Caeli, Creator Alme Siderum) - śpiewy bożonarodzeniowe (Puer Natus in
Bethlehem, Adeste Fideles) - Ave Verum
Źródło: Gość Niedzielny
|