Nasz Dziennik: Duch soboru i "Duch liturgii" |
|
2009-02-14
Ewa Polak-Pałkiewicz, Nasz Dziennik, 14 lutego 2009
Zbieranie podpisów przez dwie frakcje niemieckich katolików - jedni
zbierają je "przeciwko", drudzy "za Papieżem" - po decyzji Ojca Świętego zdjęcia
ekskomuniki z Bractwa Świętego Piusa X i po niefortunnej wypowiedzi jednego z
jego biskupów - a także grubiańskie komentarze czołowych przedstawicieli
polskiego parlamentu na temat Benedykta XVI, to najkrótsza recenzja ujmująca -
jak w pigułce - stan pewnej części ludzkich umysłów wobec Kościoła (za którego
"członków" sami się uznają, co - w ich mniemaniu - równoznaczne jest ze
stanowiskiem sędziów Stolicy Apostolskiej).
Zgodnie z zasadami
panującymi w dzisiejszym globalnym świecie muszą się oni natychmiast opowiedzieć
"po którejś ze stron". (Podczas gdy z całkowitą biernością i doskonałym
stoicyzmem przyjmują nawet ekstremalnie głupie bądź szkodliwe decyzje przywódców
politycznych). Ci "przeciwko" Papieżowi uważają, że tą drogą "zmuszą Watykan" do
"jednoznacznego potwierdzenia ustaleń soboru". Ten przykład pokazuje, jak wielka
jest trwoga przed powrotem do rzeczywistości jasnej i klarownej nauki Kościoła,
czyli głoszonej z całą mocą, nienaruszalnej doktryny świętej wiary katolickiej,
z którą - wielu miało nadzieję - "duch soboru" powinien poradzić sobie już
dawno. W takich sytuacjach musi się pojawić pytanie o to, na ile autentyczny
jest ekumeniczny zapał, tak przecież bliski zwolennikom "posoborowych przemian"
w Kościele. I jak to jest możliwe, że poza spektrum tego "dialogu" znajdować się
może całkiem spora grupa katolików (duchownych Bractwa oraz ich zwolenników
szacuje się na mniej więcej milion w samej tylko Francji). Wróćmy jednak do
akcji zbierania podpisów. Ten przymus działania, aktywności, by koniecznie
wyrazić swoje emocje bądź swą opinię, jest rodzajem nerwowego transu, w jaki
wprawia ludzi informacyjny chaos i brak kryteriów do porządkowania i
weryfikowania wiadomości. Jakby nie można było w spokoju, z czcią należną Głowie
Kościoła, w milczeniu znamionującym szacunek - znajdując niezbędny czas na
głębszą refleksję - przyjąć decyzji władzy duchownej. Władzy, z którą w żadnym
razie się nie dyskutuje, władzy Zastępcy Chrystusa na Ziemi. Niepokój, stan
oszołomienia, rozkołysania informacjami, umiejętnie podsuwanymi przez media i
przedstawianymi jako skandalizujące newsy, odzwierciedla nie tylko chaos na
temat pojęć, zasad i wartości, nieumiejętność selekcjonowania i hierarchizowania
napływających treści, ale także - przy pozorach "pełnego poinformowania" -
bierność, rozleniwienie intelektualne i ucieczkę przed wysiłkiem umysłowym, by
zrozumieć, co się dzieje w Kościele i co takiego uczynił właśnie Ojciec Święty.
Dzięki dezynwolturze, z jaką traktowany jest Kościół w przestrzeni publicznej,
każdy dziś może czuć się "ekspertem" od spraw Kościoła. Trudno wykluczyć, że to
właśnie ten umysłowy bezwład i rozleniwienie w myśleniu o Kościele wielu
współczesnych odbiorców mediów - w tym chrześcijan i katolików - skłoniły w
jakiejś mierze Benedykta XVI do odważnej, choć ani nie zaskakującej, ani nie
nieoczekiwanej decyzji wobec Bractwa Świętego Piusa X, czyli tzw. lefebrystów.
Co więcej, decyzji, która bez wątpienia przygotowywana była przez jego wielkiego
poprzednika.
"Konserwatywny" Jan Paweł II?
To przecież polski Papież wprowadził po raz pierwszy, po reformie liturgii
przeprowadzonej przez ostatni sobór, regulacje prawne, na mocy których do życia
Kościoła powróciła Msza św. "starego rytu", zwana trydencką: indult w 1984 r.,
motu proprio "Ecclesia Dei" w 1988 r., a także list "Ecclesia unitas" w 2001 r.
uznający żywotność rytu św. Piusa V. To on ustanowił administraturę apostolską
we wspólnocie lefebrystów w Campos w Brazylii w 2002 roku. Komisja Ecclesia Dei,
którą powołał Jan Paweł II, erygowała, zgodnie z jego wolą, pewną liczbę
instytutów kapłańskich i zakonnych (oprócz zasłużonego Bractwa Świętego Piotra,
działającego także w Polsce, również Bractwa Świętego Wincentego Ferreriusza we
Francji, klasztory benedyktyńskie w Le Barroux, trzy opactwa benedyktyńskie
Matki Bożej we Francji: w Fontgobault, Randol i Triors, oraz m.in. Instytut
Chrystusa Króla Najwyższego Kapłana we Włoszech, Stowarzyszenie Kapłańskie
Świętego Jana Fishera w Anglii) dla podtrzymania tradycji łacińskiej. To jej
zasługą jest fakt, że Msza trydencka celebrowana była - i jest nadal - w wielu
ośrodkach w różnych krajach, także w Polsce (Warszawa, Lublin, Wrocław, Gorzów,
Poznań, ostatnio także Zamość), począwszy od wczesnych lat XXI wieku.
W Roku Jubileuszowym Jan Paweł II ogłosił deklarację "Dominus Iesus",
która spotkała się z gwałtownym atakiem mediów i niechęcią teologów
zaangażowanych w dialog z religiami Wschodu (choć sam Jan Paweł II wolał mówić o
nich raczej jako o systemach filozoficznych). W tym samym roku, gdy Ojciec
Święty przyjął w Rzymie pielgrzymkę członków Bractwa Świętego Piusa X, doszło -
jak przypomina w "Christianitas" (nr 21/22) Paweł Milcarek - do "momentu prawdy"
tego dialogu; zaangażowane weń "wolnomyślne elity teologów zachodnich wybrały
własne ścieżki i nie są już skłonne wyznawać z Kościołem elementarnej prawdy o
Chrystusie jako jedynym Pośredniku i Zbawicielu, 'narzucanie' im tej prawdy
traktują jako 'niedopuszczalną ingerencję Rzymu'". Plan znamiennych wydarzeń
administracyjno-prawno-jubileuszowych pokrywał się w dużej części z treścią
nauczania Papieża Polaka. Spójrzmy choćby na przyjęcie zasady "odczytania
Vaticanum II w świetle Tradycji", głoszenia niezmienności nauki moralnej, obrony
życia w każdej jego fazie, obrony kapłaństwa i celibatu. Ogromny skarb nauczania
papieskiego zebrany w jego encyklikach, wydanie Katechizmu Kościoła Katolickiego
to właśnie, w dosłownym sensie tego słowa, wzięcie strony Tradycji, wbrew
intencjom niektórych gorliwych obrońców "posoborowych przemian w Kościele". Nie
sposób nie przypomnieć w tym miejscu i tego faktu, że ks. kard. Joseph Ratzinger
pozostał w Watykanie na wyraźną prośbę polskiego Papieża. Jego długoletnia
posługa jako przewodniczącego Kongregacji Doktryny Wiary, a zarazem wielkiego
orędownika Tradycji - zachęcającego do jej miłowania nie tylko poprzez swą
"konserwatywną teologię", ale i postulat "nowego ruchu liturgicznego",
odchodzącego od szkodliwych eksperymentów prowadzonych rzekomo "w duchu soboru"
- także związana jest z profetyczną wizją Papieża: drogi Kościoła ku
pełniejszemu korzystaniu ze skarbu Tradycji.
Skąd wzięli się "dobrzy"
i "źli" Papieże?
Zarówno kardynał Ratzinger, jak i Jan Paweł II, pomimo ogłoszenia
poprzedniego pontyfikatu jako najbardziej "medialnego" w historii i przez sam
ten fakt dystansującego wszystkie pozostałe (bo to media uznały same siebie za o
wiele lepsze "opium dla ludu" niż religia i wiara katolicka, i to one mają
przyznawać laury i ustanawiać hierarchie), wzywani byli wystarczająco często "na
dywanik" przez liberalną prasę, tłumy hałaśliwych "watykanistów" oraz liczne
organizacje feministyczne, by "wytłumaczyli się" ze swoich "szkodliwych
poglądów" i "zakusów na wolność człowieka". W ujęciu mediów, zasłuchanych w to,
co ogłaszają wysokie wyroki międzynarodowych trybunałów, czyli ludzi, których
każde prychnięcie ma o wiele większą rangę niż encyklika papieska, nie tylko
lefebryści "są źli" - i to zło ma wymiar absolutu, co tłumaczy fakt, że żaden
ekumenizm nie może mieć wobec nich zastosowania (to kolejny kazus po
wprowadzeniu w życie hasła rewolucjonistów z 1968 roku: "Nie ma wolności dla
wrogów wolności"). "Źli" są też inni Papieże - poczynając od błogosławionego
Piusa IX, któremu "nie udał się" "Syllabus", czyli katalog błędów liberalizmu -
święty Pius X, zwany antymodernistycznym (zwalczał też ewolucjonizm, agnostycyzm
i inne "nowinki" filozoficzne i teologiczne), Pius XII (za mało zrobił dla
ratowania Żydów, co musi uniemożliwić jego beatyfikację), a nawet Paweł VI,
który upierał się przy sprzeciwie wobec antykoncepcji, podczas gdy "cały
nowoczesny świat" ją entuzjastycznie zaakceptował. "Dobry" Jan Paweł II staje
się automatycznie "zły", gdyby ktoś chciał się upierać przy pełnej akceptacji
dla jego nauczania. Zaś Benedykt XVI, w tym jakże dogmatycznym - ale na sposób
liberalny - ujęciu, jest najbardziej lekkomyślnym ze wszystkich Sternikiem Nawy
Piotrowej. Bez przerwy "popełnia błędy", jak to wytknął mu nasz niezastąpiony
Bogdan Borusewicz z Gdańska. Nie słucha "opinii publicznej", jakby nie wiedział,
na jakim świecie żyje.
Sposobność, jakiej dostarczył tego rodzaju komentatorom biskup Williamson
(konwertyta z anglikanizmu) z Bractwa Świętego Piusa X niezręczną wypowiedzią
dotyczącą historii ostatniej wojny i - tak naprawdę nigdy nie zweryfikowanej
przez historyków - liczby ofiar Auschwitz-Birkenau, należy uznać za
nieoczekiwany prezent uczyniony ludziom o podobnym spojrzeniu na Kościół. Ale
też podchwycenie przez "opinię publiczną" tego łakomego kąska w czasach, gdy
jakakolwiek opinia zastępuje prawdę i jest o wiele bardziej pożądana niż
nauczanie papieskie - ukazuje intencje i taktykę nieprzyjaciół Kościoła.
Ogryzającym ze smakiem tę, rzuconą im niespodziewanie, kość, warto zadedykować
komentarz prof. Jacka Bartyzela: "Gdyby na przykład biskup Williamson (lub
którykolwiek inny) twierdził, że ziemia jest płaskim talerzem dźwiganym na
krańcach przez cztery wielkie słonie, to taki pogląd, owszem, mógłby być
cokolwiek problematyczny w wypadku ubiegania się o licencję na nauczanie
geografii lub astronomii, nie mógłby jednak stanowić żadnej przeszkody w
przynależności do Kościoła, albowiem nauka o Ziemi nie stanowi części doktryny
katolickiej ani nie jest koniecznie potrzebna do zbawienia". Incydent z
biskupem nie może niczego zmienić w naszej ocenie tego, co faktycznie wydarzyło
się na drodze ku pełnemu pojednaniu Bractwa Świętego Piusa X z Kościołem
katolickim.
Różnice i różniczki
Zdaniem ks. prof. Tadeusza Guza, Benedyktowi XVI umożliwiła podjęcie
decyzji w sprawie Bractwa jego wyjątkowa wrażliwość na kwestie nauki o dogmatach
i o sakramentach świętych oraz liturgii Kościoła katolickiego. Szybkość decyzji
Papieża w tej materii wynika z faktu, iż pomiędzy nauką, którą Kościół głosi od
2 tys. lat, a nauką Bractwa nie ma żadnych różnic doktrynalnych. Żadnych
istotnych różnic. I to jest najważniejsze. Istniały różnice natury
akcydentalnej, czyli przypadłościowej, ale one nie rzutowały na wolę zbliżenia i
pojednania. "Bo istotę stanowi nauka o Bogu i wszystkie inne dogmaty naszej
wiary świętej" - mówi ksiądz profesor. "Bractwo nigdy nie występowało przeciw
jakimkolwiek dogmatom i sakramentom, czyli tym sformułowaniom, które stanowią
fundament rzeczywistości Kościoła. Problemem były kwestie przede wszystkim
dyscypliny moralnej. To rozróżnienie między istotą Kościoła a przypadłościami,
czyli akcydentaliami, pozwala w pełni zrozumieć sukces i ogromnie pozytywną
wymowę faktu zniesienia ekskomuniki".
"Trzeba też zauważyć - dodaje ksiądz profesor - że protestanci, prawosławni
nie respektują wszystkich dogmatów - istnieją między nami istotne różnice - a
pomimo to Kościół rzymskokatolicki z całym przekonaniem prowadzi działania w
kierunku zbliżenia z tymi wyznaniami. Skoro tak cenimy sobie wolność religijną i
dialog międzykulturowy - prowadzimy go nawet z judaizmem, z islamem, czy, w
pewnym zakresie, z religiami Wschodu - to tym bardziej powinniśmy cenić sobie
współpracę z Bractwem, które dokonało tak wiele dobra w dobie bardzo szybko
postępującej sekularyzacji. Jej wpływ uwidacznia się nie tylko od zewnątrz, ale
i od wewnątrz Kościoła - widać to w akceptacji antykatolickich systemów
filozoficznych: niemieckiego idealizmu, filozofii Heideggera i teologii Karla
Rahnera, która opiera się w wielkim stopniu na Heglu i Heideggerze. To niszczące
działanie trwałoby nadal, gdyby Ojciec Święty nie wyciągnął ręki w kierunku
Bractwa Świętego Piusa X, które dokonało tak wiele dobra w życiu Kościoła i w
życiu Europy - począwszy od spraw kultu, wielkiego pietyzmu dla liturgii, którą
cały Kościół żył ponad 400 lat, poprzez edukację i kulturę katolicką".
"Nawet Sobór Watykański II nie zniósł tej liturgii ani też nie wykluczył
łaciny - to jedynie złe jego interpretacje doprowadziły do niewłaściwej wykładni
Tradycji. Nie można odrzucać jakiegokolwiek rytu, który został uznany w
Kościele. W tej rzeczywistości bosko-ludzkiej, jaką jest Kościół, w istocie swej
nadprzyrodzonej, nic nie może się zdezaktualizować. Nic z tego, co stanowi dobro
nadprzyrodzone albo dobro szeroko pojętej ludzkiej kultury
kościelnej".
"Życie jest warsztatem hierarchii. Tylko śmierć jest
demokratą"
Powyższa myśl jest autorstwa Nicolasa Gomeza Davili, kolumbijskiego
bankiera i właściciela ziemskiego oraz wyjątkowej rangi myśliciela prawicowego,
który przez całe życie uparcie i konsekwentnie mówił "nie" temu, co określa się
mianem ducha czasu. Było mu łatwiej, jak sądzą niektórzy, skoro nie opuścił
rodzinnego kraju, w czasie gdy "Europa stała się apostołem własnej apostazji"
(Douglas Jerrold). W wydanej w Polsce po raz pierwszy w 2000 roku słynnej
książce "Duch
liturgii" kardynał Joseph Ratzinger ukazuje istotę i piękno
tradycyjnej liturgii katolickiej jako źródła, którego życiodajne wody
wprowadzają nas w przyszłe, wieczne życie. Jest ona bowiem "ukształtowaną formą
nadziei, która żyje już przyszłym, rzeczywistym życiem i która uczy nas
właściwego życia - życia wypełnionego wolnością, bezpośrednią obecnością Boga i
prawdziwą otwartością na innych". Książka ówczesnego prefekta Kongregacji
Doktryny Wiary została w Polsce - trzeba to powiedzieć ze smutkiem - niemal
całkowicie przemilczana. A jest ona nie tylko dowodem na to, że dzisiejsza
decyzja Benedykta XVI ma głębokie korzenie w jego rozumieniu i odczuwaniu
bogactwa tradycyjnej liturgii Kościoła. Jest ono odzwierciedleniem bogactwa
treści Ofiary Chrystusa na krzyżu oraz daru rozeznawania go, złożonego przez
Boga Stwórcę w człowieku. Joseph Ratzinger posiada w tej materii "idealny
słuch", połączony z wyjątkową wrażliwością wobec fascynującej go kultury
katolickiej. Jej obraz odbity jest we wszystkich tradycyjnych formach
liturgicznych. Książka jest olśniewającym głębią traktatem teologicznym, a także
hołdem złożonym Tradycji przez "skromnego robotnika Winnicy Pańskiej". Tak, o
jej wielkości z pewnością decyduje pokora autora wobec niesłychanej doniosłości
zagadnienia. Czuje się w niej także ból człowieka, który potrafi wnikliwie i z
iście niemiecką skrupulatnością dostrzec cały obszar zniszczenia tej Tradycji
przez niepowstrzymany wicher "postępu". "Panie, tak często Twój Kościół
wydaje się nam tonącym okrętem" - modlił się kardynał Ratzinger w Wielki Piątek,
prowadząc ostatnią przed śmiercią Jana Pawła II Drogę Krzyżową, "łodzią, która
ze wszystkich stron nabiera wody. Także na Twoich łanach widzimy więcej kąkolu
niż zboża. Przeraża nas brud szaty i oblicza Twego Kościoła".
A jednak dzieje się coś niesłychanego. "Stara Msza", wbrew domysłom i
przepowiedniom kraczących stad, zamiast gromadzić głównie ludzi w mocno
podeszłym wieku, pamiętających czasy przedsoborowe, ściąga dziś przede wszystkim
- i to na całym świecie - ludzi młodych. Żeby się o tym przekonać, wystarczy
odwiedzić którejś niedzieli kościół Świętego Benona na Nowym Mieście w
Warszawie, gdzie odprawiana przez o. Krzysztofa, redemptorystę, Msza łacińska
skupia młode małżeństwa z małymi dziećmi i młodzież w wieku studenckim. Starsi
stanowią wyraźną mniejszość. Nakrycia głowy młodych kobiet, grube mszały w
rękach dorosłych i dzieci i czysty śpiew łacińskich chorałów oraz dźwięk
wspólnej łacińskiej modlitwy to jedno z najpiękniejszych oblicz "wiosny
Kościoła" zapowiadanej przez Jana Pawła II, wiosny Tradycji łacińskiej. Co jest
główną osią jej odrodzenia? Czy nie wspaniałe poczucie, że jest się "w środku"
wielowiekowej historii i Tradycji Kościoła, niepodzielonej, niepokawałkowanej na
różne epoki, w żaden sposób do siebie nieprzystające? Że jest się w domu. Na
kolanach Matki. Matki - Kościoła.
"Msza święta w bawarskiej wsi wyglądała inaczej niż uroczysta suma we
francuskiej katedrze, która z kolei różniła się od Mszy w kościele parafialnym w
południowych Włoszech, a ta z kolei była czymś innym niż celebracja Eucharystii
w górskiej wiosce w Andach. Dekoracja i kształt ołtarza oraz wnętrza kościoła,
służba liturgiczna, sposób śpiewu i modlitwy - wszystko to nadawało liturgii jej
tylko właściwą postać, dzięki czemu można się było w niej czuć jak u siebie w
domu. Tym niemniej jednak doświadczano jej wszędzie jako jednej i tej samej, a w
ten sposób jako ogromnej wspólnoty wiary. Jedność obrządku zapewniała realne
doświadczenie communio tam, gdzie obrządek jest uduchowiony i otoczony
szacunkiem, tam wielość i jedność nie wykluczają się" (Joseph Ratzinger).
|