z Watykanu
Papież do rzymskiego duchowieństwa: zadbajcie o prawdziwą realizację Soboru. PEŁNY TEKST |
|
2013-02-14
Eminencjo, Drodzy Bracia w biskupstwie i kapłaństwie!
Jest dla mnie
szczególnym darem Opatrzności fakt, że przed opuszczeniem posługi Piotrowej mogę
jeszcze zobaczyć moich księży, duchowieństwo Rzymu. Zawsze bardzo się cieszę,
kiedy mogę widzieć, jak żyje Kościół, że w Rzymie Kościół jest żywy. Są tu
pasterze, którzy w duchu Najwyższego Pasterza kierują owczarnią Pana. Jest to
duchowieństwo prawdziwie katolickie, powszechne. Odpowiada to istocie Kościoła
Rzymskiego: niesienie w sobie powszechności, katolickości wszystkich narodów,
wszystkich ras, wszystkich kultur. Równocześnie jestem bardzo wdzięczny
Kardynałowi Wikariuszowi, który pomaga w budzeniu powołań, aby je znaleźć w
samym Rzymie. Jeśli bowiem Rzym ma być z jednej strony miastem powszechności, to
musi być także miastem ze swoją własną, mocną, silną wiarą, z której rodzą się
także powołania. I jestem przekonany, że z Bożą pomocą możemy znaleźć powołania,
jakie On sam nam daje, prowadzić je, pomagać im w dojrzewaniu i w ten sposób
służyć pracy w Winnicy Pańskiej.
Dzisiaj przed Grobem Świętego Piotra
złożyliście wyznanie wiary. Akt ten wydaje mi się bardzo stosowny w Roku Wiary,
być może niezbędny, aby duchowni Rzymu zgromadzili się przy grobie Apostoła,
któremu Pan powiedział: „Tobie powierzam mój Kościół, na Tobie zbuduję mój
Kościół” (por. Mt 16, 18-19). Wobec Pana, wraz z Piotrem, wyznaliście: „Ty
jesteś Chrystus, Syn Boga żywego” (por. Mt 16, 15-16). W ten sposób wzrasta
Kościół: wraz z Piotrem wyznawać Chrystusa, naśladować Chrystusa. Czynimy to
zawsze. Jestem bardzo wdzięczny za waszą modlitwę, którą odczułem, jak
powiedziałem w środę - niemal fizycznie. Choć obecnie się wycofuję, to w
modlitwie jestem zawsze blisko z wami wszystkimi i jestem pewien, że również wy
wszyscy będziecie blisko mnie, choć dla świata pozostanę w ukryciu.
Na
dzisiaj, z uwagi na warunki mego wieku nie byłem w stanie przygotować wielkiego,
prawdziwego przemówienia, jak można by tego oczekiwać. Myślę raczej o małej
pogawędce na temat Soboru Watykańskiego II, takiego, jakim go widziałem. Zacznę
od anegdoty. W 1959 roku zostałem mianowany profesorem na Uniwersytecie w Bonn,
gdzie kształcą się studenci, seminarzyści diecezji Kolonii i innych okolicznych
diecezji. W ten sposób nawiązałem kontakt z arcybiskupem Kolonii kard. Josephem
Fringsem. Kard. Giuseppe Siri z Genui w 1961 roku zorganizował serię konferencji
z udziałem różnych kardynałów europejskich na temat Soboru i zaprosił także
arcybiskupa Kolonii, aby wygłosił wykład na temat: „Sobór i świat myśli
nowoczesnej”.
Kardynał poprosił mnie – najmłodszego z profesorów - abym
napisał mu projekt konferencji. Spodobał się on jemu i zaproponował go
słuchaczom w Genui w takiej formie, jak go napisałem. Wkrótce potem papież Jan
XXIII wezwał go do Rzymu. Kard. Frings był pełen obaw, że być może powiedział
coś niewłaściwego, fałszywego i został wezwany, żeby otrzymać burę, a może
także, że pozbawią go purpury. Tak ... kiedy jego sekretarz ubierał go na
audiencję, kard. Frings powiedział: „Być może teraz po raz ostatni noszę ten
strój” ... Potem wszedł. Jan XXIII wyszedł mu na spotkanie, objął i powiedział:
„Dziękuję, Eminencjo. Powiedziałeś wszystko, co myślałem i chciałbym powiedzieć,
ale czego nie mogłem powiedzieć”. W ten sposób kard. Frings dowiedział się, że
jest na dobrej drodze i zaprosił mnie, abym wraz z nim udał się na Sobór,
najpierw jako jego osobisty ekspert, a następnie podczas pierwszego okresu –
wydaje mi się, że było to w listopadzie 1962 – zostałem mianowany oficjalnym
ekspertem Soboru.
Tak więc pojechaliśmy na Sobór nie tylko z radością,
ale także z entuzjazmem. Były ogromne oczekiwania. Mieliśmy nadzieję, że
wszystko się odnowi, że nadejdzie naprawdę nowa Pięćdziesiątnica, nowa epoka
Kościoła, gdyż był on jeszcze dość silny, dobra była praktyka niedzielnej Mszy
św., powołania do kapłaństwa i życia zakonnego już nieco spadły, ale było ich
jeszcze dostatecznie dużo. Niemniej jednak czuło się, że Kościół się nie
rozwijał, zmniejszał się, że wydawał się raczej czymś z przeszłości a nie
niosącym przyszłość. W tamtym czasie mieliśmy nadzieję, że ta relacja się
odnowi, zmieni; że Kościół na nowo stanie się siłą przyszłości i dnia
dzisiejszego. Wiedzieliśmy, że relacja między Kościołem a czasami nowożytnymi od
samego początku była trochę przeciwstawna, począwszy od błędu Kościoła w
przypadku Galileusza. Myślano, aby poprawić ten błędny początek, ponownie
odnaleźć więź między Kościołem a najlepszymi siłami świata, aby ludzkości
otworzyć przyszłość, by rozpocząć prawdziwy postęp. Tak więc byliśmy pełni
nadziei, entuzjazmu, a także woli, by w tej sprawie odegrać właściwą nam rolę.
Pamiętam, że za wzorzec negatywny uważany był Synod Rzymski. Mówiono, nie wiem,
czy to prawda, że odczytano przygotowane teksty w bazylice św. Jana, a
członkowie Synodu zatwierdzili je przez aklamację i tak odbył się ów Synod.
Biskupi powiedzieli: nie, nie będziemy tak robić. Jesteśmy biskupami, to my sami
jesteśmy podmiotem Soboru. Nie chcemy jedynie aprobować tego, co zostało
przygotowane, ale my chcemy być podmiotem, to my chcemy nieść Sobór. Podobnie
kard. Frings, znany ze swej absolutnej, niemal skrupulatnej wierności Ojcu
Świętemu, w tym przypadku powiedział: tutaj nasza rola jest inna. Papież nas
wezwał, abyśmy byli ojcami, abyśmy byli Soborem Powszechnym, podmiotem, który
odnowi Kościół. A więc chcemy podjąć naszą rolę.
Pierwsze wydarzenie, w
którym ujawniła się ta postawa, nastąpiło już pierwszego dnia. Przewidywano już
wtedy, pierwszego dnia, wybory Komisji i przygotowane w sposób możliwie
bezstronny listy, nominacje. Listy te miano przegłosować. Natychmiast jednak
ojcowie powiedzieli: nie, nie chcemy przegłosowywać przygotowanych już list. To
my jesteśmy podmiotem Soboru. Trzeba więc było odłożyć wybory, gdyż sami ojcowie
chcieli się lepiej wzajemnie poznać, sami chcieli przygotować listy. Tak się
stało. Kardynałowie Liénart z Lille i Frings z Kolonii publicznie powiedzieli:
nie, tak nie można. Chcemy sporządzić własne listy i wybierać swoich kandydatów.
Nie był to akt rewolucyjny, lecz akt sumienia, odpowiedzialności ze strony Ojców
soborowych.
W ten sposób rozpoczęło się intensywne poznawanie się
nawzajem horyzontalnie, co nie było przypadkowe. W „Collegio dell’Anima”, gdzie
mieszkałem, mieliśmy wiele wizyt. Kardynał był bardzo znany, widzieliśmy
kardynałów z całego świata. Dobrze pamiętam wysoką i szczupłą postać ówczesnego
sekretarza generalnego episkopatu Francji ks. prał. Etchegaraya, spotkania z
kardynałami itd. Było to później typowe dla całego Soboru: małe spotkania
różnych środowisk. Poznałem w ten sposób wielkie postaci, takie jak o. de Lubac,
Daniélou, Congar itd. Poznaliśmy różnych biskupów. Szczególnie pamiętam biskupa
Elchingera ze Strasburga itd. Było to już doświadczenie powszechności Kościoła i
konkretnej rzeczywistości Kościoła, który nie otrzymuje po prostu nakazów z
góry, ale razem rośnie i idzie naprzód, zawsze, rzecz jasna, pod przewodnictwem
Następcy Piotra.
Wszyscy, jak już powiedziałem, przybywali z wielkimi
oczekiwaniami. Nigdy nie było Soboru o takich rozmiarach, ale nie wszyscy
wiedzieli, co czynić. Najlepiej przygotowanymi, powiedzmy z najbardziej
wykrystalizowanymi ideami, były episkopaty francuski, niemiecki, belgijski i
holenderski – tzw. „przymierze nadreńskie”. W pierwszej części Soboru to one
wskazywały drogę. Później szybko poszerzyła się aktywność wszystkich i wszyscy
coraz bardziej uczestniczyli w tworzeniu Soboru. Francuzi i Niemcy mieli wiele
wspólnych zainteresowań, chociaż o dość różnych odcieniach. Pierwszym,
początkowym, pozornie prostym zamiarem było zreformowanie liturgii, które
zapoczątkował już Pius XII, dokonując zmian liturgii Wielkiego Tygodnia. Drugą
kwestią była eklezjologia, trzecią Słowo Boże, Objawienie i wreszcie ekumenizm.
Francuzi, znacznie bardziej niż Niemcy, pragnęli podjąć problem stosunków między
Kościołem a światem.
Zacznijmy od pierwszej sprawy. Po pierwszej wojnie
światowej pojawił się właśnie w Europie Środkowej i Zachodniej ruch liturgiczny,
będący odkryciem bogactwa i głębi liturgii, które były dotąd niemal zamknięte w
Mszale Rzymskim kapłana. Ludzie natomiast modlili się z książek do nabożeństwa,
redagowanych zgodnie z potrzebami ludzkiego serca. Starano się przełożyć
wzniosłą treść i język liturgii klasycznej na słowa zawierające więcej emocji,
bliższe ludzkim sercom. W ten sposób mieliśmy dwie niemal równoległe liturgie:
celebrans z ministrantami, sprawujący Mszę św. według Mszału, i świeckich,
modlących się w czasie Mszy św. wspólnie z książeczek do nabożeństwa, zdając
sobie zasadniczo sprawę z tego, co dokonywało się na ołtarzu. Ale odkryto
wówczas piękno, głębię, historyczne bogactwo, ludzkie, duchowe Mszału i
konieczność, aby nie tylko przedstawiciel ludu, mały chłopiec przy ołtarzu mówił
„Et cum spiritu Tuo” itd., ale aby był to naprawdę dialog między kapłanem a
ludem, aby naprawdę liturgia ołtarza i liturgia ludu stały się jedną liturgią,
aktywnym uczestnictwem, aby bogactwa docierały do ludu. Tak liturgia została
ponownie odkryta, odnowiona.
Spoglądając z perspektywy lat jestem
przekonany, że czymś bardzo dobrym było rozpoczęcie Soboru od liturgii. W ten
sposób ukazuje się prymat Boga, prymat adoracji. „Operi Dei nihil praeponatur”:
to słowo z Reguły św. Benedykta (por 43,3) jawi się w ten sposób jako najwyższa
reguła Soboru. Niektórzy krytykowali, że Sobór mówił o wielu sprawach, ale nie o
Bogu. Przeciwnie, mówił o Bogu! Jego pierwszym aktem, tym zasadniczym, była mowa
o Bogu i otwarcie dla wszystkich, całego Ludu Świętego, na adorację Boga we
wspólnej celebracji liturgii Ciała i Krwi Chrystusa. W tym sensie poza
czynnikami praktycznymi, które odradzały rozpoczynanie natychmiast od spraw
kontrowersyjnych, był to rzeczywiście akt Opatrzności, że na początku Soboru
podjęto kwestię liturgii, to znaczy Boga, adoracji. Nie chcę teraz wchodzić w
szczegóły dyskusji, ale zawsze warto powracać nie tylko do praktycznej
realizacji, ale do samego Soboru, do jego głębi i jego zasadniczych
idei.
Były wśród nich bardzo różne: zwłaszcza misterium paschalnego jako
centrum bycia chrześcijaninem, a więc i życia chrześcijańskiego, roku, czasu
chrześcijańskiego wyrażonego w okresie wielkanocnym i niedzieli, która jest
zawsze dniem zmartwychwstania. Nieustannie na nowo rozpoczynamy nasz czas od
Zmartwychwstania Pańskiego, od spotkania ze Zmartwychwstałym, a ze spotkania ze
Zmartwychwstałym idziemy do świata. W tym sensie szkoda, że dzisiaj niedziela
została przekształcona w weekend, podczas gdy jest ona pierwszym dniem,
początkiem. Wewnętrznie musimy pamiętać, że jest to początek, początek
stworzenia, że jest to początek odpoczynku w Kościele, spotkanie ze Stwórcą i
zmartwychwstałym Chrystusem. Także ta podwójna treść niedzieli jest ważna. Jest
ona pierwszym dniem, to znaczy świętem stworzenia, ponieważ jesteśmy przekonani,
że świat został stworzony, wierzymy w Boga Stwórcę. Jest też spotkaniem ze
Zmartwychwstałym, który odnawia stworzenie. Jej prawdziwym celem jest tworzenie
świata, który jest odpowiedzią na miłość Boga.
Następnie były zasady:
zrozumiałości a nie zamknięcia w nieznanym języku, nie używanym, jak również
aktywny udział. Niestety, zasady te były także źle pojęte. Zrozumiałość nie
oznacza banalności, gdyż wielkie teksty liturgii, nawet jeśli wypowiadane są -
Bogu dzięki - w językach ojczystych, niełatwo jest zrozumieć. Wymagają
ustawicznego kształcenia chrześcijanina, aby wzrastał i coraz bardziej wchodził
w głębię tajemnicy i mógł w ten sposób je zrozumieć. Także Słowo Boże - jeśli
rozważam dzień po dniu czytania Starego Testamentu, z listów św. Pawła,
Ewangelii: któż może powiedzieć, że natychmiast je rozumie, jedynie dlatego, że
są one w języku ojczystym? Tylko stała formacja serca i umysłu może rzeczywiście
spowodować zrozumiałość i takie uczestnictwo, które jest czymś więcej niż tylko
działaniem zewnętrznym, uczestnictwo, które jest jakimś wejściem osoby, mojego
bycia w komunię Kościoła, a tym samym w komunię z Chrystusem.
Drugi
temat: Kościół. Wiemy, że Sobór Watykański I został przerwany z powodu wojny
francusko-niemieckiej i tym samym pozostała tylko pewna jednostronność, pewien
fragment, gdyż jego nauczanie na temat prymatu papieskiego, które zostało
określone dzięki Bogu w owej historycznej chwili dla Kościoła, i które było
bardzo konieczne na późniejszy czas, było jedynie elementem szerszej
eklezjologii, przewidzianej, przygotowywanej. W ten sposób pozostał fragment.
Można więc było powiedzieć: jeśli fragment pozostaje takim, jakim jest, to
jesteśmy skłonni do pewnej jednostronności: Kościół byłby tylko prymatem. Tak
więc od samego początku istniał zamiar uzupełnienia w sposobnej chwili
eklezjologii I Soboru Watykańskiego. Także tutaj warunki zdawały się być bardzo
dobre, gdyż po pierwszej wojnie światowej odrodziło się poczucie Kościoła
pojmowanego w nowy sposób. Romano Guardini mówił: „W duszach zaczyna budzić się
Kościół”, a pewien biskup protestancki mówił o „wieku Kościoła”. Przede
wszystkim odkrywano na nowo koncepcję przewidzianą już przez Vaticanum I -
Mistycznego Ciała Chrystusa. Chciano powiedzieć i zrozumieć, że Kościół nie jest
organizacją, czymś strukturalnym, prawnym czy instytucjonalnym, tym jest także,
ale jest organizmem, żyjącą rzeczywistością, która wchodzi w moją duszę, tak że
ja sam, właśnie ze swoją wierzącą duszą jestem elementem tworzącym Kościół jako
taki. W tym sensie Pius XII ogłosił encyklikę „Mystici Corporis Christi” jako
krok ku dopełnieniu eklezjologii Vaticanum I.
Powiedziałbym, że dyskusja
teologiczna przełomu lat trzydziestych-czterdziestych, a nawet dwudziestych,
przebiegała pod znakiem słowa „Mystici Corporis”. Było to odkrycie, które
wywołało wielką radość w owym czasie i również w tym kontekście powstała
formuła: „My jesteśmy Kościołem”, albowiem Kościół nie jest strukturą, czymś w
tym rodzaju ... to my sami, chrześcijanie, razem, jesteśmy wszyscy żywym ciałem
Kościoła. Oczywiście należy to rozumieć w takim sensie, że to my, prawdziwi my,
wierzący, razem z Ja Chrystusa, jesteśmy Kościołem, każdy z nas. Nie „jakieś
my”, jakaś grupa, która ogłasza się Kościołem. Nie: to „My jesteśmy Kościołem”
wymaga właśnie mojego włączenia się w wielkie „my” wierzących wszystkich czasów
i miejsc. Tak więc pierwszą ideą było dopełnienie eklezjologii w sposób
teologiczny, działając jednak także w sposób strukturalny, to znaczy obok
sukcesji Piotrowej, jej wyjątkowej funkcji. Trzeba było też lepiej określić
funkcję biskupów, episkopatu. Aby to uczynić, znaleziono słowo „kolegialność”,
bardzo dyskutowane w zażartych wymianach opinii, powiedziałbym, że nawet trochę
przesadnych. Ale było to słowo - może dałoby się znaleźć inne, ale posłużono się
tym – do wyrażenia tego, że biskupi zgromadzeni razem są kontynuacją Dwunastu,
kolegium Apostołów. Powiedzieliśmy: tylko jeden biskup – Rzymu – jest następcą
określonego apostoła, Piotra. Wszyscy pozostali stają się następcami apostołów,
wchodząc w ciało, które stanowi kontynuację ciała apostołów. I tak oto właśnie
ciało biskupów, kolegium, jest kontynuacją ciała Dwunastu, i ma w ten sposób
swoją konieczność, funkcję, swoje prawa i obowiązki. Wielu wydawało się to jakby
walką o władzę i być może niektórzy myśleli o władzy, zasadniczo jednak chodziło
nie o władzę, lecz o uzupełnianie się czynników i o dopełnienie ciała Kościoła
biskupami, następcami apostołów jako konstrukcji nośnej. Każdy z nich jest
konstrukcją nośną Kościoła wraz z tym wielkim Ciałem.
Były to dwa
elementy podstawowe, a tymczasem, szukając pełnej teologicznej wizji
eklezjologii, w międzyczasie, po latach czterdziestych, w latach
pięćdziesiątych, zrodziło się już trochę krytyki wobec koncepcji Ciała
Chrystusa: „mistyczne” byłoby nazbyt duchowe, zbyt ekskluzywne. Zaryzykowano
wobec tego koncepcję „Ludu Bożego”. I Sobór słusznie przyjął ten element, który
Ojcowie Kościoła uważali za wyraz ciągłości między Starym a Nowym Testamentem. W
tekście Nowego Testamentu słowo „Laos tou Theou”, odpowiadające tekstom Starego
Testamentu, oznacza - wydaje mi się, że tylko z dwoma wyjątkami - starożytny Lud
Boga, żydów, którzy pośród ludów, „goim” świata są Ludem Bożym. A inni, my,
poganie, nie jesteśmy sami z siebie Ludem Bożym, ale stajemy się synami
Abrahama, a zatem Ludem Bożym, wchodząc w komunię z Chrystusem, będącym jedynym
potomstwem Abrahama. A wchodząc w komunię z Nim, będąc z Nim jedno, także my
jesteśmy Ludem Bożym. Tak więc: koncepcja „Ludu Bożego” zakłada ciągłość
Testamentów, ciągłość historii Boga ze światem, z ludźmi, ale zakłada również
element chrystologiczny. Tylko przez chrystologię stajemy się Ludem Bożym i w
ten sposób łączą się obie te koncepcje. Sobór postanowił stworzyć trynitarną
konstrukcję eklezjologii: Lud Boży - Ojciec – Ciało Chrystusa – świątynia Ducha
Świętego.
Ale dopiero po Soborze ukazano element, który był nieco ukryty,
także już w samym Soborze, to znaczy powiązaniem między Ludem Bożym a Ciałem
Chrystusa jest właśnie komunia z Chrystusem w zjednoczeniu eucharystycznym.
Tutaj stajemy się Ciałem Chrystusa, czyli relacja między Ludem Bożym a Ciałem
Chrystusa tworzy nową rzeczywistość, to znaczy komunię. Po Soborze odkryto, jak
bardzo Sobór w istocie wynalazł, prowadził do tej koncepcji: komunia jako
pojęcie centralne. Powiedziałbym, że filologicznie, na Soborze pojęcie to nie
było jeszcze całkowicie dojrzałe, ale jest owocem Soboru, że pojęcie komunii
stało się coraz bardziej wyrażeniem istoty Kościoła, komunii w różnych
wymiarach: komunia z Bogiem w Trójcy Świętej, który sam jest komunią Ojca, Syna
i Ducha Świętego, komunia sakramentalna, komunia konkretna w episkopacie i w
życiu Kościoła.
Jeszcze bardziej konfliktowym był problem Objawienia.
Chodziło tutaj o związek między Pismem Świętym a Tradycją. Egzegetom chodziło
przede wszystkim o większą wolność. Odczuwali oni, powiedzmy, pewien kompleks
niższości wobec protestantów, którzy dokonali wielkich odkryć, podczas gdy
katolicy czuli się trochę „upośledzeni” z powodu konieczności podporządkowania
się Urzędowi Nauczycielskiemu. W grę wchodziła tutaj bardzo konkretna walka:
jaką wolność mają egzegeci? Jak można dobrze odczytywać Pismo Święte? Co to
znaczy Tradycja? Była to walka wielowymiarowa, której obecnie nie mogę
przedstawiać, ale niewątpliwie ważne jest to, że Pismo Święte jest Słowem Bożym,
Kościół podlega Pismu Świętemu, jest posłuszny Słowu Bożemu, a nie stoi ponad
Pismem. Jednakże Pismo jest Pismem Świętym tylko dlatego, że istnieje żywy
Kościół, jego żywy podmiot: bez żywego podmiotu Kościoła Pismo Święte jest
jedynie księgą i otwiera się na różne interpretacje, nie dając ostatecznej
jasności.
Tutaj, jak powiedziałem owa walka była trudna i decydujące
znaczenie miała interwencja papieża Pawła VI. Ukazała ona całą delikatność ojca,
jego odpowiedzialność jako papieża za bieg Soboru, ale także jego wielki
szacunek do Soboru. Powstała idea, jakoby Pismo Święte było pełne, że jest w nim
wszystko, a więc nie trzeba Tradycji, a zatem i Urząd Nauczycielski nie ma nic
do powiedzenia. Wówczas papież przekazał Soborowi, jak mi się wydaje, 14 ujęć
jednego zdania, które należało włączyć w tekst o Objawieniu i dawał nam, dawał
ojcom swobodny wybór spośród tych 14 sformułowań, ale powiedział: trzeba jedną z
nich wybrać, aby tekst był pełen. Zapamiętałem mniej więcej jedno ze
sformułowań: „non omnis certitudo de veritatibus fidei potest sumi ex Sacra
Scriptura” – czyli pewność Kościoła odnośnie do wiary nie rodzi się tylko z
jednej odizolowanej księgi, ale wymaga podmiotu Kościoła, oświeconego,
niesionego Duchem Świętym. Tylko w ten sposób Pismo Święte przemawia i ma cały
swój autorytet. To zdanie, które wybraliśmy w komisji doktrynalnej, jedno z 14
sformułowań, ma decydujące znaczenie, aby ukazać niezbędność, konieczność
Kościoła i tym samym zrozumieć, co znaczy Tradycja, żywe ciało, w którym od
początku żyje to Słowo i od którego otrzymuje ono swe światło, w którym się
zrodziło. Już sam fakt kanonu jest faktem eklezjalnym: to, że teksty te są
Pismem Świętym, wynika z natchnienia Kościoła, który odnalazł w sobie ten kanon
Pisma Świętego - znalazł, a nie stworzył. Tylko w tej komunii Kościoła żywego
można także naprawdę zrozumieć, odczytać Pismo jako Słowo Boże, jako Słowo,
które prowadzi nas w życiu i w śmierci.
Jak już powiedziałem, był to dość
trudny spór, ale dzięki papieżowi i dzięki światłu Ducha Świętego, który był
obecny na Soborze, powstał dokument, który jest jednym z najpiękniejszych a
także najbardziej innowacyjnych całego Soboru. Powinien on być ciągle coraz
bardziej badany, gdyż również dzisiaj egzegeza próbuje odczytywać Pismo Święte
poza Kościołem, poza wiarą, jedynie w duchu tak zwanej metody
historyczno-krytycznej, metody ważnej, ale nie na tyle, by mogła dać rozwiązania
będące ostateczną pewnością. Dopiero jeśli wierzymy, że nie są to słowa
wyłącznie ludzkie, ale słowa Boga i tylko jeśli żyje żywy podmiot, do którego
mówił i mówi Bóg, możemy dobrze interpretować Pismo Święte. I tutaj, jak
powiedziałem w przedmowie do mojej książki o Jezusie (por. tom I) jest jeszcze
wiele do zrobienia, aby dojść do odczytania Pisma Świętego prawdziwie w duchu
Soboru. Tutaj wcielenie w życie Soboru ciągle jeszcze nie jest pełne, ciągle
jeszcze jest wiele do zrobienia.
I wreszcie ekumenizm. Nie chciałbym tu
wchodzić w te zagadnienia, ale było oczywiste - szczególnie po „mękach”
chrześcijan w okresie narodowego socjalizmu - że chrześcijanie mogą odnaleźć
jedność, przynajmniej dążyć do jedności. Było też jednak jasne, że tylko Bóg
może obdarzyć jednością. Jesteśmy wciąż na tej drodze. W tych kwestiach
„przymierze nadreńskie”, jeśli można tak powiedzieć, wykonało swoją
pracę.
Druga część Soboru jest znacznie bardziej obszerna. Bardzo pilny
wydawał się temat: świat współczesny, czasy nowoczesne a Kościół. Wraz z nim
kwestie odpowiedzialności za budowanie tego świata, społeczeństwa,
odpowiedzialności za przyszłość tego świata i nadziei eschatologicznej,
odpowiedzialność etyczna chrześcijanina, gdzie znajduje on wskazania. Następnie
wolność religijna, postęp i stosunki z innymi religiami. W tym czasie w dyskusję
włączyły się wszystkie grupy Soboru – nie tylko Ameryka, Stany Zjednoczone, z
wielkim zainteresowaniem sprawą wolności religijnej. W trzecim okresie
powiedzieli oni papieżowi: nie możemy powrócić do siebie bez uchwalonej przez
Sobór deklaracji o wolności religijnej. Papież wykazał jednak stanowczość i
chęć, cierpliwość, by przenieść tekst na czwarty okres, aby dojść do pewnej
dojrzałości i osiągnąć w miarę pełny konsensus ojców soborowych. Mogę
powiedzieć, że nie tylko Amerykanie z wielką siłą włączyli się w Sobór, lecz
także Ameryka Łacińska, dobrze znając nędzę ludu, kontynentu katolickiego i
odpowiedzialności wiary za sytuację tych ludzi. Także Afryka, Azja widziały
potrzebę dialogu międzyreligijnego.
Muszę przyznać, że narosły problemy,
których my, Niemcy, na początku, nie widzieliśmy. Nie mogę teraz tego
wszystkiego opisać. Świetny dokument „Gaudium et Spes” bardzo dobrze
przeanalizował zagadnienie związku między chrześcijańską eschatologią a postępem
doczesnym, między odpowiedzialnością za społeczeństwo jutra a odpowiedzialnością
chrześcijanina wobec wieczności i w ten sposób odnowił etykę chrześcijańską,
podstawy. Ale, powiedzmy, nieoczekiwanie pojawił się poza tym wielkim
dokumentem, inny, odpowiadający w sposób bardziej syntetyczny i konkretny na
wyzwania czasu, a mianowicie „Nostra aetate”. Od początku Soboru obecni byli
nasi żydowscy przyjaciele, którzy powiedzieli, zwłaszcza nam, Niemcom, ale nie
tylko nam, że po smutnych wydarzeniach tego nazistowskiego wieku, dekady
nazistowskiej, Kościół katolicki powinien powiedzieć jakieś słowo o Starym
Testamencie, o narodzie żydowskim. Mówili, że choć jest oczywiste, iż Kościół
nie jest odpowiedzialny za Holokaust, to ci, którzy popełnili te zbrodnie, byli
w większości chrześcijanami. Musimy więc pogłębić i odnowić sumienie
chrześcijańskie, nawet jeśli dobrze wiemy, że prawdziwi wierzący zawsze
przeciwstawiali się tym rzeczom. I tak oto okazało się, że przedmiotem refleksji
powinna być relacja do świata starożytnego Ludu Bożego. Można zrozumieć, że
biskupi z krajów arabskich nie byli z tego zadowoleni. Obawiali się trochę
jakiegoś wychwalania Państwa Izrael, czego oczywiście nie chcieli. Powiedzieli:
no cóż, wskazanie naprawdę teologiczne o narodzie żydowskim jest dobre,
konieczne, ale jeśli o tym mówicie, to trzeba też mówić o islamie, w ten sposób
będzie równowaga. Także islam jest wielkim wyzwaniem, a Kościół powinien
wyjaśnić swój stosunek do islamu, rzecz, której my w tym czasie nie bardzo
rozumieliśmy, trochę, lecz nie bardzo. Dziś wiemy, jak bardzo było to
konieczne.
Kiedy zaczęliśmy pracować nad islamem, powiedziano nam: ale są
też inne religie świata, cała Azja! Pomyślcie o buddyzmie, hinduizmie .... I
tak, zamiast deklaracji, która pierwotnie miała dotyczyć tylko starożytnego Ludu
Bożego, powstał tekst o dialogu międzyreligijnym, wyprzedzając to, co
trzydzieści lat później ukazało się w całej swej intensywności i znaczeniu. Nie
mogę teraz zgłębić tego tematu, ale kiedy czyta się ten tekst, widać, że jest
bardzo gęsty i przygotowany przez ludzi, którzy naprawdę znali realia i krótko
wskazuje, w kilku słowach, to, co jest najistotniejsze. Jest on więc także
podstawą do dialogu, przy uwzględnieniu różnic, różnorodności, wierząc w
wyjątkowość Chrystusa, który jest jeden. A człowiek wierzący nie może myśleć, że
wszystkie religie są wariacją na ten sam temat. Nie, istnieje rzeczywistość Boga
żywego, który przemówił i jest jeden Bóg, Bóg wcielony, a więc Słowo Boże, które
jest naprawdę Słowem Boga. Ale istnieje doświadczenie religijne zawierające
pewne ludzkie światło stworzenia. Tak więc konieczne jest i możliwe nawiązanie
dialogu, a tym samym otwarcie się na drugiego i otwarcie wszystkich na Boży
pokój, wszystkich Jego dzieci i całej Jego rodziny.
A zatem te dwa
dokumenty, wolność religijna i „Nostra aetate", związane z „Gaudium et Spes”, są
bardzo ważną trylogią, której znaczenie ukazało się dopiero w ciągu
dziesięcioleci. Nadal staramy się lepiej zrozumieć to wszystko, między całkowitą
wyjątkowością Bożego Objawienia, wyjątkowością jedynego Boga wcielonego w
Chrystusie a wielością religii, przez które poszukujemy pokoju, a także sercem
otwartym na światło Ducha Świętego, który oświeca i prowadzi do
Chrystusa.
Chciałbym teraz dodać jeszcze trzeci punkt: był Sobór Ojców,
prawdziwy Sobór, ale był też „sobór mediów”. Był to niemal sobór sam dla siebie,
a świat postrzegał Sobór przez środki przekazu. Tak więc tym soborem, który
skutecznie docierał do ludzi był „sobór mediów”, a nie Sobór Ojców. Podczas gdy
Sobór Ojców dokonywał się w obrębie wiary, był soborem wiary poszukującej
intellectus, zrozumienia siebie i zrozumienia Bożych znaków w danej chwili,
usiłujący odpowiedzieć na wyzwanie Boga w danej chwili i znalezienia w Słowie
Bożym słowa na dziś i jutro, podczas gdy cały Sobór, jak powiedziałem, obracał
się wokół wiary, jako fides quaerens intellectum, to „sobór dziennikarzy” nie
dokonywał się rzecz jasna w obrębie wiary, lecz w kategoriach współczesnych
mediów bez kontekstu wiary, to znaczy poza wiarą, w innej hermeneutyce. Była to
hermeneutyka polityczna: dla mediów Sobór był walką polityczną, walką o władzę
między różnymi nurtami w Kościele. Oczywiście media opowiadały się po tej
stronie, która zdawała się odpowiadać im, ich sposobowi widzenia świata. Byli
ludzie, którzy dążyli do decentralizacji Kościoła, domagali się przekazania
władzy biskupom, a następnie przez słowo „Lud Boży”, do przekazania władzy
świeckim. Istniała potrójna kwestia: władza papieża przekazana następnie
biskupom, i wreszcie wszystkim, suwerenność ludowa. Rzecz jasna domagali się, by
to aprobować, promulgować, popierać. Podobnie jeśli chodzi o liturgię. Nie
interesowała ich liturgia jako akt wiary, ale jako coś, gdzie czyni się rzeczy
zrozumiałe, jakaś aktywność wspólnoty, coś z profanum. Wiemy, że istniała też
tendencja, odwołująca się również do danych historycznych, by mówić, iż sacrum
to coś pogańskiego, ewentualnie należące też do Starego Testamentu. W Nowym
Testamencie liczy się jedynie, że Chrystus umarł poza: to znaczy poza bramami,
to znaczy w świecie pogańskim. Z sakralnością należało więc skończyć, a profanum
miało być także obecne w kulcie: nie jest on kultem, ale aktem zbiorowości,
wspólnego uczestnictwa, a w ten sposób także uczestnictwem jako aktywnością.
Takie tłumaczenia, banalizacje idei Soboru zatruły praktykę reformy
liturgicznej. Zrodziły się one z wizji Soboru poza jego kluczem, poza wiarą.
Podobnie w sprawach Pisma Świętego: Pismo Święte jest księgą historyczną, którą
należy traktować tylko i wyłącznie w kategoriach historycznych.
Zdajemy
sobie sprawę, jak bardzo ten „sobór mediów” był dla wszystkich dostępny. Był on
więc tym dominującym, bardziej skutecznym i spowodował tak wiele klęsk,
problemów, nieszczęść: zamknięte seminaria, klasztory, banalizację liturgii ...
a prawdziwy Sobór napotkał na trudności, aby przybrać konkretny kształt, aby się
dokonać. Sobór wirtualny był silniejszy niż sobór realny. Ale prawdziwa siła
Soboru była obecna i coraz bardziej się dokonuje, stając się prawdziwą siłą,
która jest prawdziwą reformą, odnową Kościoła. Wydaje mi się, że 50 lat po
Soborze widzimy, jak ten sobór wirtualny się załamuje, gubi i jawi się prawdziwy
Sobór, z całą swoją siłą duchową. Naszym zadaniem, właśnie w obecnym Roku Wiary,
poczynając od Roku Wiary, jest praca, aby realizowany był prawdziwy Sobór, ze
swoją mocą Ducha Świętego, aby prawdziwie odnowił się Kościół. Ufajmy, że Pan
nam pomoże. Ja, wycofawszy się, ze swoją modlitwą będę z wami zawsze i razem
pójdziemy naprzód z Panem, mając pewność: Pan zwycięża! Dziękuję!
BENEDYKT XVI
Wiele pozostało jeszcze do zrobienia na polu realizacji prawdziwych
postanowień Soboru Watykańskiego II. Złożywszy urząd, nadal będę was wspierał
duchowo w tym dziele – powiedział Benedykt XVI na ostatnim spotkaniu z kapłanami
swej diecezji. Na samym wstępie Papież podziękował za okazaną mu w tych dniach
bliskość:
„Jestem wam bardzo wdzięczny za modlitwę, której moc niemal
fizycznie dane mi było odczuć, jak to powiedziałem na audiencji środowej. Choć
teraz się wycofam, w modlitwie zawsze pozostanę blisko was wszystkich. I jestem
pewny, że również i wy będziecie mi towarzyszyć, choć dla świata pozostanę
ukryty. Dziś, ze względu na mój stan i wiek, nie mogłem przygotować prawdziwego
i długiego przemówienia, którego mogliście się po mnie spodziewać. Zamiast tego
będzie pogawędka o Soborze Watykańskim II, o tym, jak ja go
przeżyłem”.
Benedykt XVI mówił o wielkich oczekiwaniach, jakie wiązano z
Soborem. W tych czasach Kościół był jeszcze silny. Nie brakowało powołań, ludzie
chodzili do kościoła. Czuło się jednak, że wiara zaczyna być postrzegana jako
coś, co należy do przeszłości. I Sobór chciał to zmienić.
Papież zwrócił
uwagę na wielką emancypację biskupów, którzy zrozumieli, że są podmiotem Soboru
i dlatego chcieli decydować o jego przebiegu. W tym kontekście wskazał na bardzo
duże znaczenie tzw. „Aliansu Reńskiego”, którego biskupi zdominowali pierwsze
sesje Soboru i mieli wielki wpływ na treść dokumentów o reformie liturgicznej,
Objawieniu i Kościele.
Benedykt XVI omówił po kolei wszystkie główne
tematy Soboru. Za opatrznościowy uznał fakt, że obrady rozpoczęto od reformy
liturgii. Niektórzy twierdzą, że na Soborze mówiono o wszystkim, tylko nie o
Bogu. Reforma liturgiczna pokazuje jednak, że kult Boga był pierwszym punktem
obrad. Tym samym Ojcowie ukazali prymat Boga.
Podsumowując posoborowe
dokonania, Papież przyznał, że negatywnie odbił się na nich wpływ mediów, które
nie potrafiły odczytywać Soboru w kluczu wiary i nakładały nań obce mu kategorie
polityczne:
„Był Sobór Ojców, ten prawdziwy. Ale był też Sobór mediów.
Świat zaś postrzegał Sobór właśnie za pośrednictwem prasy. I to właśnie ten
Sobór mediów docierał do ludzi. Było oczywiste, że media popierały tych, którzy
bliżsi byli ich poglądom. Tych, którzy dążyli do decentralizacji Kościoła, do
oddania władzy biskupom, a także – w imię pojęcia Lud Boży – świeckim. Podobnie
w odniesieniu do liturgii: mediów nie interesowała liturgia jako akt wiary, ale
jako coś, co można zrozumieć, co jest dziełem wspólnoty, co jest zeświecczone.
Ponadto wiemy, że istniała też pewna tendencja, by uważać, że sakralność jest
czymś pogańskim, co ewentualnie należy jeszcze do Starego Testamentu. W Nowym
ważne jest tylko to, że Chrystus umarł w świecie świeckim. A zatem trzeba
skończyć z sakralnością, również w kulcie. I te interpretacje, banalizujące
zamysł Soboru, miały negatywny wpływ na realizację reformy liturgicznej... To
właśnie ten Sobór mediów docierał do wszystkich. On dominował i spowodował tak
wiele katastrof, problemów, nieszczęść: zamknięte seminaria, zamknięte
klasztory, zbanalizowana liturgia...”.
Benedykt XVI zauważył jednak, że
dziś sytuacja się zmienia. Ów Sobór mediów nie wytrzymał próby czasu. Sobór
prawdziwy wciąż pozostaje obecny, ukazuje swą duchową moc i stopniowo prowadzi
do rzeczywistej odnowy Kościoła. „Naszym zadaniem jest zabiegać, począwszy od
tego Roku Wiary, by prawdziwy Sobór został wprowadzony w życie, ufając, że Bóg
nam pomoże. Ja, wycofawszy się w modlitwę, zawsze będę z wami i razem pójdziemy
naprzód z Panem, w pewności, że Pan zwycięży” – powiedział Benedykt XVI na
zakończenie swego ostatniego spotkania z kapłanami rzymskiej diecezji.
RV
|