Żołnierz Jezusa
Pan Bóg dopuszczając, aby na błądzących ludzi spadły nieszczęścia, obdarza
ich również łaskami niezbędnymi do przezwyciężenia zła. Z pewnością jednym z
darów od Boga dla Kościoła Katolickiego rozszarpanego rewolucją protestancką był
św. Ignacy Loyola, mocarz duchowy, który zorganizował i przygotował do walki
zastęp zakonników – jezuitów.
Już w młodości, urodzony w
starej, szlacheckiej rodzinie, Inigo (takie imię dostał na Chrzcie św.)
zapowiadał się na wybitną osobowość. Cechowała go szlachetność i ambicja, aby w
życiu dokonać wielkich czynów. Ze względu na drobną sylwetkę, niski wzrost (158
cm), rodzina przeznaczyła go, podobnie jak starszego brata, do stanu duchownego.
Wystrzyżono mu nawet tonzurę. Ale młody Inigo ani myślał modlić się i szturmować
dusze ludzkie, on marzył o zdobywaniu zamków i względów szlachetnie urodzonych
niewiast. Chciał służyć Bogu, ale jako rycerz, nie rezygnując z rozrywek życia
na dworach. Jednym słowem nierozsądnie chciał służyć dwóm panom.
Bóg
jednak potrzebował dzielnych i twardych ludzi. Gdy wiosną 1521 r. wybuchła wojna
między Franciszkiem I, królem Francji i cesarzem Karolem V, a wojska francuskie
zalały Nawarrę, Inigo był jednym z oficerów dowodzących obroną twierdzy
Pampeluna. Nastroje wśród załogi były kiepskie. Przewaga przeciwnika miażdżąca.
Sytuacja beznadziejna. Tylko stanowcza przemowa na radzie wojennej rycerza z
Loyoli zapobiegła natychmiastowej kapitulacji. Przysięga i honor rycerski – na
te wartości powoływał się w swej mowie młody oficer. Zdawał sobie sprawę z
kiepskiego położenia i gotował się na śmierć. Jako że w twierdzy nie znalazł
kapłana, starym rycerskim zwyczajem wyznał swe grzechy towarzyszowi broni i
razem prosili Boga o miłosierdzie. 20 maja podczas szturmu kula wystrzelona z
francuskiego działa zgruchotała prawą nogę Iniga, a lżej raniła lewą. Główny
orędownik walki został wyeliminowany. Osłabiona tą stratą Pampeluna
skapitulowała.
Inigo okrył się sławą, ale rana była poważna. W dodatku
kształt źle złożonej nogi uniemożliwiał noszenie modnych strojów, do czego nasz
szlachcic przywiązywał wielką wagę. Bolesna operacja plastyczna niewiele
pomogła. Obcinanie zgrubienia na kości przysporzyło tylko wielu cierpień, które
ranny przyjął ze spokojem godnym podziwu. Ostatecznie prawa noga pozostała nieco
krótsza. Podczas rekonwalescencji Inigo przeżył głębokie nawrócenie. Porzucił
ambicje dworskie i rycerskie dla służby Bożej. Studiując żywoty świętych
zapragnął dorównać czynom największych, takich jak św. Franciszek, św. Dominik
itd. Podleczony przywdział szaty pokutne, a miecz i sztylet powiesił jako wotum
obok figury Matki Bożej w sanktuarium w Montserrat. Pokutą, spowiedzią, i
całonocną wartą przy Maryi rozpoczął nowe życie.
Nie od razu zadecydował,
co będzie robił dalej. Chciał nawracać ludzi, najchętniej w Ziemi Świętej, ale
złożył to w ręce Opatrzności. Na razie prowadził życie pokutnika: utrzymywał się
z jałmużny, mieszkał gdzie popadło, usługiwał chorym w szpitalach. Jednocześnie
prowadził bogate życie duchowe. Nie miał mistrza duchowego, który prowadziłby go
na stałe. Można nawet powiedzieć, że był bezpośrednio uczniem Boga, który
kształtował go poprzez doświadczanie, oświecenia, a nawet wizje. Owocem takiego
życia stało się napisanie oryginalnych Ćwiczeń Duchownych, które Ignacy – to
jego nowe imię – stworzył i przez długi czas udoskonalał. W oparciu o nie zaczął
udzielać rekolekcji licznym chętnym. Zalecał w nich m.in. by w celu umocnienia
się duchowego wyobrażać sobie pole bitwy między siłami piekła walczącymi pod
flagą Lucyfera i zastępami niebieskimi występującymi pod sztandarem
Chrystusa.
W sierpniu 1523 r. spełniły się marzenia Inigo – wreszcie
postawił swe stopy na Ziemi Świętej. Pielgrzymował po miejscach, które niegdyś
były świadkami działalności Pana Jezusa. Co za radość! Niestety, niemal
natychmiast przyszło rozczarowanie. Rządzący tymi ziemiami muzułmanie nie
życzyli sobie napływu chrześcijańskich pustelników. Musiał wracać do Europy.
Co
teraz czynić? W tej kwestii nasz Pielgrzym (św. Ignacy sam tak się nazwał w
swojej autobiografii) nie miał wątpliwości, nawracać ludzi, pouczać ich. Ale by
to robić dobrze i zgodnie z Doktryną Katolicką musiał zdobyć odpowiednie
wykształcenie. Jak dotąd w wielu miejscach spotykał się z podejrzeniami, iż jest
heretykiem, jakich wielu w tym czasie krążyło po krajach katolickich. Wprawdzie
za każdym razem udowadniał swą prawowierność, ale kosztowało go to wiele czasu i
energii. Zasiadł więc, spóźniony uczeń, wraz z dziećmi do nauki łaciny i
retoryki. Potem rozpoczął studia na wydziałach tzw. sztuk wyzwolonych kolejnych
uniwersytetów, a w końcu teologii u dominikanów. Barcelona, Alcala, Salamanka a
zwłaszcza Paryż były świadkami jego edukacji.
W tym czasie pomagał
również ludziom pragnącym odmienić swoje życie udzielając im ćwiczeń
duchownych. Na uniwersytecie w Paryżu zaprzyjaźnił się z kilkoma
studentami, z którymi założył później dzieło swego życia, nowy zakon –
Towarzystwo Jezusowe. A stało się to w 1540 r. w Rzymie. Aby być skutecznym
narzędziem w ręku papieży, jezuici do zwykłych ślubów zakonnych: ubóstwa,
czystości i posłuszeństwa przełożonym dodali jeszcze jeden, posłuszeństwa ojcu
świętemu.
Przełożonym nowego zakonu, tzw. generałem został wybrany
jednogłośnie Ignacy. Na tym stanowisku pełnił posługę aż do śmierci. To jemu
zawdzięcza zakon szybki rozwój, energię w działaniu i skuteczność w nawracaniu
grzeszników i błędnowierców. Staranna formacja duchowa oraz wykształcenie, które
uzyskiwali klerycy w seminariach klasztornych spowodowały, że stali się cennymi
spowiednikami i doradcami przywódców państw w sprawach moralnych. Tak skuteczna
praca „ad maiorem Dei gloriam” (ku większej chwale Bożej) spowodowała,
iż szeregi towarzyszy Jezusowych bardzo szybko rosły. Jeden z wybitniejszych
współpracowników Lutra – Melanchton miał zniechęcony zawołać: „Cóż to znaczy,
wielki Boże, cały świat Jezuitami się napełnia”.
Ojciec Ignacy Loyola
zmarł w opinii świętości 31 lipca 1556 r. Nie zdobył względów „pewnej damy” z
wyższych sfer w której się podkochiwał nieomal do momentu przywdziania stroju
pokutnego, nie został sławnym dworakiem czy żołnierzem, za to odcisnął swe
znamię na historii Kościoła, stając się, jak marzył podczas rekonwalescencji w
rodzinnej Loyoli, świętym tej miary co Franciszek z Asyżu, Dominik
...
Adam Kowalik
Za: „Rycerz Lepanto” nr 10, PiotrSkarga.pl
|